Tak dziwnie się złożyło, że zaledwie dwa dni wcześniej ukazał się na łamach nowojorskiego „Nowego Dziennika", wówczas największej gazety polonijnej na świecie, mój artykuł o islamskim dżihadzie. Kończyłem go konkluzją, że dotychczasowe zamachy przeprowadzane przez ekstremistów islamskich były niczym wobec tego, co czeka świat w przyszłości. Oczywiście nie miałem bladego pojęcia, że moje ponure przewidywania spełnią się tak szybko. Na szczęście nikt nie zaliczył tej profetycznej uwagi do grona spiskowych teorii o ludziach, którzy z jakichś powodów wiedzieli, co czeka WTC tego tragicznego dnia.

Pamiętnego 11 września po południu zadzwoniłem do programu Boba Granta, jednego z najpopularniejszych komentatorów radiowych w Ameryce, żeby wyrazić swój ból w imieniu Polaków. Nieżyjący już Bob Grant, bez wątpienia legenda amerykańskiego radia, najbardziej konserwatywny z konserwatywnych radiowców, przyjaciel prezydenta Ronalda Reagana i burmistrza Rudolpha Giulianiego, podziękował mi za te słowa wyraźnie wzruszonym głosem. Nie była to nasza pierwsza rozmowa, ale dla mnie najważniejsza. Spodziewałem się, że Grant, na którego ostrym języku wzorowali się tacy radiowcy, jak Howard Stern, Bill O'Reilly, Sean Hannity czy Rush Limbaugh, będzie grzmiał na muzułmanów i wzywał do zemsty. Okazało się jednak, że ten „gniewny człowiek radia" (jak sam lubił się nazywać) prosił o uspokojenie nastrojów antyislamskich. W pewnym momencie do jego audycji zadzwonił człowiek, który przedstawił się jako arabski muzułmanin, od wielu lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Łamiącym się głosem oświadczył, że w imieniu wszystkich swoich braci w wierze przeprasza za zło uczynione przez ludzi, którzy skalali pokojowe przesłanie proroka Mahometa. Bob Grant podziękował mu za te słowa i rozpoczął rozmowę o sensie dżihadu w Koranie. Muzułmański słuchacz podkreślił, że dla niego jest to przede wszystkim i ponad wszystko walka z własnymi słabościami, ale także – co mnie mocno zaskoczyło – zmaganie się z takimi ludźmi jak zamachowcy, którzy fałszują sens przesłania proroka.

W tym roku minie 17 lat od tamtego pamiętnego dnia. Często zastanawiam się, dlaczego do niego doszło. To niezwykle smutne uczucie mieć świadomość, że w niewielkiej odległości ode mnie ludzie ginęli w strasznej agonii. Głęboka wiara w Boga nie może być uzasadnieniem dla jakiejkolwiek przemocy. Fundamentem wiary ludów Księgi – jak prorok Mahomet nazywał Żydów, chrześcijan i muzułmanów – jest bezwarunkowa wiara w jednego Boga, ale także ścisły zakaz zabijania. To przykazanie było przez wieki brutalnie i bezmyślnie łamane, najpierw przez władców Izraela, a później przez chrześcijańskich krzyżowców i arabskich kalifów. Każda z tych religii miała swoje czarne owce zasłaniające się wolą Boga. W rzeczywistości realizowały one ideę skrajnie od niej odwrotną. Najlepiej wyraził to papież Jan Paweł II, który 19 sierpnia 1985 r. zwrócił się do tysięcy młodych muzułmanów, słuchających go w skupieniu na stadionie króla Hassana w Casablance: „Jesteśmy przekonani, że »nie możemy zwracać się do Boga jako Ojca wszystkich, jeżeli nie zgadzamy się po bratersku traktować kogoś z ludzi na obraz Boga stworzonych«. A więc mamy także szanować, kochać i wspomagać każdą istotę ludzką, ponieważ ona jest w pewnym sensie Jego obrazem i Jego przedstawicielem, ponieważ jest drogą prowadzącą do Boga i tylko wtedy człowiek urzeczywistnia się w pełni. (...) Pokój jest ściśle związany ze sprawiedliwością. Nie chcecie ucisku dla nikogo. Chcecie pokoju w sprawiedliwości". Słowa te wywołały burzę oklasków. Rok później, 13 kwietnia 1986 r., Jan Paweł II jako pierwszy papież w historii przekroczył próg synagogi.