Tylko nieliczni byli świadkami, kiedy w popołudniowym słońcu 13 czerwca 1934 r. potężny junkers G38 zakołował na mokotowskim lotnisku. Powszechnie sądzono, że wysoki rangą gość z Berlina wyląduje na Okęciu. Ale rządowi polskiemu nie zależało na medialnym szumie. Miejsce lądowania utrzymywano w tajemnicy. Prezydent Ignacy Mościcki wyjechał ze stolicy. Chory na raka marszałek Piłsudski faktycznie zaniemógł. Spekulowano, że przykuty do łóżka nie podejmie gościa. Na lotnisku w imieniu polskich władz gościa z III Rzeszy witał szef MSW Bronisław Pieracki.
„Niemcy orędownikiem pokoju w Europie" – tak brzmiał tytuł wykładu Niemca wygłoszonego w obecności 600 osób, w tym premiera Leona Kozłowskiego, ministrów, generalicji i dyplomatów. Pokrętny wywód nie dziwił słuchaczy, skoro jego autorem był nie kto inny jak minister propagandy Hitlera. Przez dwie godziny Joseph Goebbels o twarzy suchotnika pod niebiosa wychwalał niemiecką gospodarkę, pierwszy KZ w Dachau i zachęcał polski rząd, by wzorem niemieckiego ujarzmił strajki w kraju i zakneblował opozycję. Chory Piłsudski na godzinę przyjął Goebbelsa; dowcipkował i sypał anegdotami. „Jowialny i szarmancki. Wielki człowiek. Fanatyczny Polak! Na jego życzenie zostaliśmy sfotografowani", zapisał Niemiec w dzienniku.
Polsko-niemieckie spory
Wizyta wzbudziła sensację w Europie jako spektakularny efekt nowego azymutu w polityce zagranicznej Piłsudskiego. Po zamachu majowym sterował nią niepodzielnie. Niczym patriarcha instruował szefów MSZ w czterech ścianach swojego mieszkania. W przeciwieństwie do europejskich polityków nie uważał Hitlera za harcownika, który jak nowicjusz miotał się między gardłowaniem o pokoju a siłowymi prowokacjami. Kiedy 30 stycznia 1933 r. został kanclerzem Rzeszy, Goebbels zarzekł się: „Jeśli zdobędziemy władzę, nie oddamy jej nigdy, chyba że zostaniemy wyniesieni z naszych gabinetów jako trupy". Odurzeni narkotykiem władzy naziści palili się do przekucia w czyn szalonych wizji ekspansji Niemiec, zuchwałością dorównujących planom Aleksandra Macedońskiego i Napoleona. Ziemią obiecaną dla germańskiego pochodu na wschód miały stać się sięgające Uralu i Kaukazu rozległe tereny Rosji. Piłsudski dostrzegł jednak światło w tunelu.
Do tej pory od zakończenia I wojny światowej między młodym państwem polskim a Republiką Weimarską dominowała szczera nienawiść. Niemcy mocą „dyktatu z Wersalu" zmuszono do przekazania swoich ziem „barbarzyńskim Słowianom", jak to określała niemiecka propaganda. Ustępstwa godziły w ich dumę narodową. Forum Ligi Narodów – międzywojennego ONZ – wypełniały polsko-niemieckie kłótnie. W Berlinie politycy od prawa do lewa domagali się rewizji „wersalskiej hańby".
Pojawienie się Hitlera europejscy politycy zbyli jako harcowanie żółtodzioba. Z wyjątkiem Piłsudskiego. Ten z niepokojem obserwował, jak Republika Weimarska groziła rewizją granicy z Polską, w tym korytarza odgradzającego Prusy Wschodnie od reszty Niemiec. W 1920 r. zamiast drżeć przed wkroczeniem światowej rewolucji do Europy, z nienawiścią do Polski wyrażano nadzieję, że „państwo sezonowe" padnie pod bolszewicką nawałą. Od 1925 r. przez dziewięć lat wojny celnej próbowano rzucić Polskę na kolana. Kiedy w 1930 r. oczekiwany od dawna układ o handlu leżał gotowy do podpisu, utopił go w niebycie Reichstag. Późniejsze incydenty na pograniczu polsko-niemieckim przybrały tylko na sile.