Grover Cleveland: Konserwatysta do szpiku kości

Grover Cleveland był prezydentem, który fanatycznie wierzył w mechanizmy wolnorynkowe. Państwowy interwencjonizm uważał za ostateczność. Był przekonany, że w dłuższej perspektywie przynosi więcej szkód niż pożytku.

Aktualizacja: 19.08.2019 06:13 Publikacja: 15.08.2019 17:05

Grover Cleveland składa przysięgę prezydencką

Grover Cleveland składa przysięgę prezydencką

Foto: Getty Images

Grover Cleveland swoją przygodę z polityką rozpoczął od udziału w wyborach na stanowisko szeryfa w nowojorskim hrabstwie Erie. Erudycją nie porywał tłumów, ale wzbudzał respekt wyglądem. Będąc stałym bywalcem Schenkelberger's Restaurant, gdzie regularnie jadał kiełbaski popijane piwem, szybko przybrał na wadze. W drugiej połowie XIX wieku stateczny i elegancki kawaler z nadwagą mógł wzbudzać jedynie szacunek i uznanie. Taki wygląd wskazywał na zamożność, umiejętność poradzenia sobie z przeciwnościami losu i siłę. Dlatego bez większych problemów Cleveland wygrał wybory na szeryfa hrabstwa Erie. Ta posada zapewniała mu stały dochód i przepustkę na nowojorskie salony. Z powierzonych obowiązków wywiązywał się z wielką skrupulatnością. Nawet egzekucje więźniów wykonywał osobiście. Zakładanie stryczka na głowy skazańców w żaden sposób nie burzyło w nim spokoju ducha. Był dżentelmenem, który zgodnie z wiktoriańskim kodeksem towarzyskim łączył w sobie grzeczność i łagodność wobec pań ze stanowczością i gorliwością w walce z przestępczością. W epoce powszechnej korupcji Cleveland wyróżniał się nieskazitelną uczciwością. I to prawdopodobnie ta cecha najbardziej zwróciła uwagę śmietanki politycznej Buffalo, która zachęcała go do ubiegania się o urząd burmistrza tego miasta.

Cleveland przyjął propozycję i mimo niewielkiego budżetu na kampanię wygrał wybory bez zawierania jakichkolwiek kompromisów politycznych i w 1882 r. został zaprzysiężony na burmistrza Buffalo. Teraz miał okazję pokazać swoje talenty organizatorskie na szerszą skalę. Dzięki odrzuceniu nieuczciwych kontraktów publicznych zawartych przez jego skorumpowanego poprzednika zaledwie w ciągu roku zmniejszył deficyt budżetowy, oszczędzając w kasie miejskiej milion dolarów. Rozpoczął też śledztwo, które ujawniło w ratuszu malwersacje na niesłychaną skalę. Aresztowanie skorumpowanych urzędników przyniosło mu olbrzymią popularność wśród mieszkańców miasta.

Cleveland wyróżniał się nieskazitelną uczciwością na tle całego kraju. Początkowo był związany ze środowiskiem republikańskim. Jednak jego krytyka różnych grup interesów powiązanych z tą partią spowodowała, że już po roku od wyboru na urząd burmistrza stał się największym wrogiem tej formacji. Tę sytuację natychmiast wykorzystali demokraci, którzy zaproponowali mu, by reprezentował ich partię w wyborach na gubernatora stanu Nowy Jork. Początkowo Cleveland się wahał. Od wielu dekad mieszkańcy stanu tradycyjnie głosowali na republikanów kojarzonych jako środowisko polityczne, które obroniło Unię w wojnie secesyjnej. Dopiero deklaracja poparcia ze strony wpływowego dziennikarza i wydawcy Daniela Manninga, który w przyszłości zostanie sekretarzem skarbu, przekonała Clevelanda, że ma szansę wygrać wybory na gubernatora. Mimo że republikanie wystawili do wyborów Charlesa J. Folgera, którego osobiście wspierał prezydent Chester A. Arthur, uczciwy burmistrz Buffalo wygrał w cuglach.

Błyskawiczna kariera burmistrza Buffalo

1 stycznia 1883 r. Grover Cleveland objął obowiązki gubernatora stanu Nowy Jork. Wydawało się, że podobnie jak w Buffalo wymiecie skorumpowanych urzędników z Albany (stolicy stanu Nowy Jork). Nadal wykonywał swoje obowiązki z ogromną skrupulatnością i uczciwością, jednak wyraźnie uległ wpływom lobby finansowego najbogatszego wówczas stanu w Ameryce. Nie cieszył się już takim poparciem wyborców jak w Buffalo. Jego popularność spadła, zwłaszcza wtedy, gdy zawetował ustawę obniżającą cenę biletu kolejki naziemnej z 10 do 5 centów. W prasie pojawiły się sugestie, że „uczciwy" gubernator został przekupiony przez właściciela kolejki Jaya Goulda. Dowodem na to miał być list Goulda do gubernatora, w którym przedsiębiorca napisał: „Myślę, że ludzie biznesu w naszym kraju mogą się czuć bezpieczni pod pańskim przywództwem". Znany publicysta i rektor Cornell University Andrew Dickson White stwierdził, że kamień spadł mu z serca, bo gubernator Cleveland porzucił swoje wcześniejsze „sympatie dla robotników" i stanął po stronie przedsiębiorców.

Była to opinia krzywdząca. Cleveland wcale nie był takim figurantem i popychadłem wielkiego biznesu, jak chcieli to widzieć republikanie. O tym, że potrafił się sprzeciwić naciskom ze strony establishmentu, świadczy fakt, że odmówił Johnowi Kelly'emu, potężnemu przewodniczącemu Partii Demokratycznej w Nowym Jorku, mianowania na wysokie stanowiska w administracji stanowej niekompetentnych aktywistów tej partii. W Tammany Hall, siedzibie demokratów, zaczęto z niepokojem dyskutować o lojalności Clevelanda. Stronnicy Kelly'ego głośno krytykowali gubernatora, ostrzegając swoich kolegów z innych stanów, że może on stanowić zagrożenie dla interesów partii.

Mimo nagonki Cleveland nie tylko nie stracił sympatii demokratów, ale ku zaskoczeniu wszystkich w lipcu 1884 r. już w czwartym głosowaniu delegatów zgromadzonych na konwencji w Chicago został wybrany kandydatem Partii Demokratycznej na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po burzliwej kampanii, którą opisałem w poprzednim numerze „Uważam Rze Historia", wygrał wybory prezydenckie niewielką przewagą 23 005 głosów.

Kawaler w Białym Domu

4 marca 1885 r. minutę przed dwunastą w południe Stephen Grover Cleveland położył dłoń na Biblii, którą podarowała mu matka, kiedy miał 15 lat. Przysięgę prezydencką przyjął od niego prezes Sądu Najwyższego Morrison Remick Waite. Inauguracja 22. prezydenta USA i towarzysząca jej parada były największymi, jakie widzieli mieszkańcy Waszyngtonu.

Jeszcze tego samego dnia nowy prezydent podpisał pierwsze nominacje członków swojego gabinetu. Lista nazwisk wskazywała, że administracja będzie zdominowana przez konserwatystów wspierających swobody gospodarcze i wolny rynek. Sekretarzem stanu został 57-letni prawnik z Delaware, Thomas Francis Bayard. Departamentem Wojny miał pokierować pochodzący z Massachusetts 59-letni sędzia William Crowninshield Endicott. Prezydent Cleveland nie zapomniał też o dziennikarzu i wydawcy Danielu Manningu, który poparł go w wyborach na gubernatora stanu Nowy Jork. 54-letni Manning objął stanowisko sekretarza skarbu.

Przekraczając próg Białego Domu, Cleveland był 48-letnim kawalerem. W tamtych czasach nikogo to specjalnie nie dziwiło. Mężczyźni z wyższych sfer żenili się dopiero po osiągnięciu stabilizacji finansowej. Cleveland miał wprawdzie za sobą nieudany romans z wdową Marią Halpin, z którą – jak podejrzewano – mógł mieć syna, ale wolny czas lubił spędzać w męskim towarzystwie, najczęściej w nowojorskim City Club. Nie ma żadnych dowodów na to, by miał skłonności homoseksualne. Był raczej człowiekiem tak wygodnym i niezależnym, że małżeństwo postrzegał jako przeszkodę na pewnym etapie życia. Kiedy jednak został prezydentem, wyczuł, że opinia publiczna i jego otoczenie pragnie, aby w Białym Domu pojawiła się u jego boku kobieta, która będzie wzorcową pierwszą damą. Jeszcze pracując jako prawnik w Buffalo, zaprzyjaźnił się ze swoim współpracownikiem Oscarem Folsomem i jego żoną Emmy. W 1864 r. państwu Folsom urodziła się córka, której nadano po zmarłym wujku męskie imię Frank. Dziewczyna nie znosiła tego imienia i później zmieniła je na Frances. 23 lipca 1875 r. jej ojciec zginął w wypadku powozu, którym jechał do pracy. Nie pozostawił pisemnego testamentu, co oznaczało, że ani jego żonie, ani córce nie zostanie wypłacony spadek. W tej sytuacji z pomocą przyszedł adwokat Grover Cleveland, który zadeklarował się, że obejmie panią Folsom i jej 11-letnią córkę opieką finansową. Słowa dotrzymał. Dzięki niemu Frances ukończyła liceum w mieście Medina i Wells College w Aurorze w stanie Nowy Jork. Ona nazywała go wujkiem Cleve'em, on zaś przekomarzał się z nią i nazywał ją Frankie, wiedząc, że nie lubi tego imienia. W 1884 r. Emma Folsom z córką odwiedziły gubernatora Clevelanda w jego rezydencji w Albany. Wkrótce rozeszła się plotka, że gubernator zamierza poślubić przystojną wdowę. Nikt nie wiedział, że 45-letni kawaler zakochał się na zabój w 20-letniej podopiecznej.

Młoda kobieta zdawała się darzyć wujka Cleve'a szczególną sympatią. Wkrótce po wizycie w Nowym Jorku wyjechała z matką w podróż do Europy. Kiedy z niej wróciła, jej wujek był już prezydentem Stanów Zjednoczonych. Kiedy statek zbliżał się do portu w Nowym Jorku, na nabrzeżu czekała siostra prezydenta Rose i jego asystent, którzy mieli powitać obie panie i zaprosić do Waszyngtonu. Był też tłum reporterów, którzy zwietrzyli najważniejsze wydarzenie towarzyskie dekady. Wszystko bowiem wskazywało, że Grover i Frances mieli już ustalony termin ślubu, ale ukrywali swój związek, by nie wzbudzać sensacji. Trudno się temu zresztą dziwić. Ona była wzorem gracji, dziewczyną o pięknych kształtach, lśniących błękitnych oczach, które jednym spojrzeniem mogły stopić męskie serce. On zaś był łysiejącym, 48-letnim kawalerem z silną skłonnością do otyłości. Ten związek nie mógł nie zwracać powszechnej uwagi. Dlatego uroczystości ślubne były ukrywane do ostatniej chwili.

Dziennikarze nie byli jednak pewni, z którą panią Folsom prezydent chce zawrzeć związek małżeński. Nawet najodważniejsi odrzucali plotki o narzeczeństwie z młodszą o 27 lat pięknością. Stąd też w prasie pojawiły się informacje, że w Białym Domu odbędzie się uroczystość zaślubin prezydenta z wdową Emmą Folsom. Jakie więc musiało być zdumienie, kiedy na ślubnym kobiercu stanęła najpiękniejsza panna młoda, jaką widział Biały Dom. 2 czerwca 1886 r. o godzinie 18.20 zebrało się w Pokoju Błękitnym 31 osób. Dziesięć minut później Frances Folsom wypowiedziała sakramentalne „tak". Orkiestra wojskowa Marine Band zagrała marsza weselnego Mendelssohna, a na zewnątrz rozległ się wystrzał armatni, zawiadamiający mieszkańców stolicy, że Ameryka ma nową pierwszą damę – Frances Clarę Cleveland.

Francesomania

Panna młoda miała na sobie najpiękniejszą suknię ślubną, jaką kiedykolwiek widziała Ameryka. Zaprojektowana przez paryskiego projektanta Wortha satynowa suknia koloru kości słoniowej z krótkim rękawem i czterometrowym trenem wzbudziła zachwyt gości weselnych. Długi na pięć metrów welon wieńczyła korona z kwiatów. Amerykańskim zwyczajem ślub nie zakończył się hucznym weselem, ale skromną uroczystością, po której państwo młodzi mieli wyjechać w krótką podróż poślubną. Kiedy o godzinie 21 skończyła się kolacja, małżonkowie przebrali się i wymknęli z Białego Domu tylnym wyjściem, żeby uniknąć reporterów. Specjalny pociąg prezydencki miał ich zawieźć w tajemnicy do posiadłości Deer Park w stanie Maryland. To miał być miesiąc miodowy tylko we dwoje, ale dzięki ówczesnym paparazzi zamienił się w prawdziwy koszmar. Niemal na każdej stacji pojawiali się fotoreporterzy. Każdy chciał zrobić zdjęcie pierwszej parze Ameryki. Niektórzy wchodzili na wagony, skąd zrzucała ich prezydencka ochrona.

Zresztą cały kraj oszalał na punkcie nowej pierwszej damy. Jej zdjęcia pojawiały się niemal wszędzie – od produktów spożywczych po porcelanę. Rozpoczęła się „francesomania". Pierwsza dama wzbudzała zachwyt Amerykanów. Nikt nie patrzył, że prezydent jest dwukrotnie starszy i dwukrotnie cięższy od swojej młodziutkiej żony. Obywatele zdawali się wdzięczni, że pierwszą damą uczynił tak piękną i wykształconą osobę. Frances bowiem doskonale znała łacinę i bez problemu porozumiewała się po niemiecku i francusku, robiąc furorę w czasie przyjęć dyplomatycznych w Białym Domu. To nie była zwykła pierwsza dama. To była księżniczka Frances. Była też pierwszą tak aktywną na forum publicznym żoną prezydenta. Wspierała organizacje charytatywne, w święta rozdawała prezenty murzyńskim dzieciom, wspierała rozwój szkół dla murzyńskiej młodzieży, zachęcała kobiety do większej aktywności zawodowej i udziału w życiu publicznym, sympatyzowała z kobietami aktywnymi zawodowo i zapraszała do Białego Domu przedstawicielki wszystkich zawodów kobiecych: nauczycielki, szwaczki, robotnice, pielęgniarki i ekspedientki, podkreślając ich równość wobec mężczyzn. Konserwatywny prezydent nie popierał wszystkich jej pomysłów, ale był tak szaleńczo w niej zakochany, że na wszystko przymykał oczy. Mimo różnicy wieku ona także bardzo go kochała. Kiedy w 1893 r., już w czasie drugiej kadencji, okazało się, że prezydent ma raka ust na skutek palenia tytoniu, bardzo przeżyła jego operację. Usunięcie nowotworu było ukrywane przed opinią publiczną. Amputację fragmentu kości policzkowej i ust wykonano na należącym do przyjaciela prezydenta jachcie „Oneida", zakotwiczonym u wybrzeża stanu Nowy Jork. Nowotwór był tak rozległy, że prezydentowi usunięto większość tkanek miękkich i część kości czaszki po lewej stronie twarzy. Do końca życia musiał używać protezy zasłaniającej dużą dziurę na policzku. Jednak Frances nigdy nikomu o tym nie opowiedziała. Amerykanie dowiedzieli się o tej operacji dopiero po śmierci Grovera Clevelanda.

Pod koniec 1893 r. Frances urodziła córeczkę Esther. Było to pierwsze dziecko urzędującego prezydenta USA urodzone w Białym Domu. Para miała jeszcze czworo dzieci.

Mimo że w czasie drugiej kadencji Clevelanda wybuchł kryzys polityczny, a jego notowania znacznie spadły, pierwsza dama była niezmiennie uwielbiana przez Amerykanów. Zresztą ona sama, w przeciwieństwie do swoich poprzedniczek, uwielbiała być żoną prezydenta. Miała też wyjątkowe szczęście. Kiedy w 1889 r. opuszczała Biały Dom po pierwszej kadencji swojego męża, przysięgła sobie, że jeszcze wróci w te progi. Jej marzenie się spełniło, kiedy Grover Cleveland jako jedyny polityk w historii USA powrócił do Białego Domu po czterech latach przerwy. Dlatego uważa się, że był 22. i 24. prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Kiedy w 1897 r. Frances Cleveland po raz ostatni opuszczała Biały Dom, nie umiała się powstrzymać od płaczu. Miała 33 lata i rozsadzała ją potrzeba pracy. Małżonkowie wyjechali do Princeton w New Jersey, gdzie wiedli szczęśliwe życie jeszcze przez 11 lat. 24 czerwca 1908 r. prezydent Grover Cleveland zmarł w wyniku rozległego zawału serca. Pochowano go na cmentarzu prezbiteriańskim w Princeton. Żona odziedziczyła po nim tak pokaźny majątek, że mogła sobie pozwolić na zrezygnowanie z pobierania renty prezydenckiej w wysokości 5 tys. dolarów rocznie, przyznanej jej przez Kongres. Zresztą pięć lat po śmierci Grovera Clevelanda ponownie wyszła za mąż za bogatego przedsiębiorcę i profesora archeologii Thomasa Jexa Prestona.

Frances do końca życia brała udział w życiu publicznym. W czasie I wojny światowej wspierała amerykański wysiłek wojenny. Z uwagą przyglądała się zmianom w amerykańskiej obyczajowości i wspomagała organizacje równościowe. Zmarła we śnie 29 października 1947 r. w Baltimore. Zgodnie z jej życzeniem została pochowana niedaleko grobu swojego pierwszego męża na cmentarzu w Princeton.

Uparty konserwatysta

Przez wiele lat mieszkałem niedaleko Princeton. Darzę to miasto szczególnym sentymentem. Lubiłem przechadzać się po pustym, choć jak na warunki amerykańskie dość zaniedbanym, cmentarzu w Princeton. Na każdym nagrobku wyryte jest nazwisko kogoś wielkiego – polityka, wynalazcy, naukowca czy noblisty. Niezwykła nekropolia wielkich ludzi, którzy wpłynęli na losy milionów. Skromny grób pierwszej damy Frances Cleveland jest położony niedaleko miejsc ostatniego spoczynku trzeciego wiceprezydenta USA Aarona Burra, generała George'a Dashiella Bayarda, matematyka Alonzo Churcha czy słynnego fizyka i noblisty Eugene'a Paula Wignera. Szkoda, że władze Princeton nie odnowiły dotychczas pomnika prezydenta Grovera Clevelanda. Kiedy chodzi się po zawsze pustym cmentarzu, ma się wrażenie, że Amerykanie zapomnieli o Clevelandzie. Być może dlatego, że środowiska lewicowe miały do niego pretensje, że w dobie kryzysu gospodarczego, kiedy szalało bezrobocie i nędza dotykała coraz więcej Amerykanów, nie opracował żadnych form wsparcia dla najbiedniejszych. On jednak uważał, że gospodarka powinna być jak najbardziej niezależna. Był przekonany, że wszelkie próby krępowania wolnego rynku regulacjami państwowymi prowadzą ku katastrofie. Twierdził, że nie da się zadekretować dobrobytu. Za wierność konserwatywnym poglądom zapłacił utratą popularności w pierwszej kadencji. W 1889 r. przegrał z republikaninem Benjaminem Harrisonem, mimo że wygrał głosowanie powszechne. Po raz kolejny dziwaczny system elektorski spowodował, że głosowanie wygrał człowiek cieszący się mniejszym zaufaniem wyborców.

O niezwyciężonym duchu Grovera Clevelanda świadczy fakt, że nie poddał się po przegranej w 1889 r. Nie popadł w marazm, wręcz przeciwnie – porażka dodała mu sił. W 1893 r. triumfalnie wrócił do Białego Domu po czterech latach przerwy. Druga kadencja Clevelanda przypadła jednak na bardzo burzliwy okres w historii Ameryki. Po raz pierwszy kraju dotknął tak silny kryzys gospodarczy, że miliony ludzi traciły pracę z dnia na dzień, pozostając bez środków do życia. Rozpoczęła się charakterystyczna dla ery przemysłowej wojna przedsiębiorców z organizacjami pracowniczymi. Robotnicy odkryli, że każda godzina strajku przynosi przemysłowcom tak wielkie straty, że gotowi są na walkę lub daleko idące ustępstwa. Cleveland zdawał się w tej walce zajmować postawę neutralną, podkreślając, że państwo nie powinno interweniować. Jego konserwatywne poglądy musiały doprowadzić do napięć z Kongresem. Prezydent z dezaprobatą przyglądał się rozdawniczej polityce władzy ustawodawczej. Na wieść o przegłosowaniu nowej ustawy celnej napisał słynny list, w którym ostro skrytykował protekcjonistyczne odchodzenie od parytetu złota na rzecz srebra. „Ten eksperyment nieograniczonego i niezależnego bicia srebrnej monety jest niebezpieczny i szkodliwy" – podkreślił. Reakcja opinii publicznej go zaskoczyła. Nawet jego własna partia uznała, że swoimi radykalnymi poglądami skazuje się na izolację polityczną. Demokraci zaczęli przebąkiwać między sobą, że Cleveland traci kontakt z rzeczywistością i zapewne przegra kolejne wybory.

W 1894 r. prezydent popełnił swój największy błąd. 1 maja robotnicy protestujący przeciw powszechnej praktyce obcinania pensji i wydłużania czasu pracy ruszyli w marszu na Waszyngton. Prezydent natychmiast wydał prokuratorowi generalnemu Richardowi Olneyowi polecenie brutalnego rozpędzenia demonstracji. Podobna sytuacja powtórzyła się dziesięć dni później w Chicago. George Mortimer Pullman, dyrektor fabryki wagonów sypialnych, w której rozpoczął się największy strajk, odmówił rokowań z załogą. Wówczas przywódca centrali związkowej American Railway Union wezwał do ogólnokrajowego bojkotu produktów zakładów Pullmana. Apel trafił na podatny grunt. Wkrótce wybuchły strajki w Ohio i Kalifornii. Pullmanowi pomocy odmówił jednak gubernator Illinois John P. Altgeld, który stanął po stronie robotników. Zrozpaczony przedsiębiorca wynajął więc zaprawionych w boju policjantów z Dzikiego Zachodu. Tuż po przybyciu do fabryki najemnicy bez skrupułów otworzyli ogień do demonstrujących, zabijając kilku robotników. Przerażony rozwojem wydarzeń prezydent Cleveland skierował 4 lipca do Chicago 2500 żołnierzy. Po tygodniu strajk się zakończył, a wojsko się wycofało.

Grover Cleveland bardzo przeżył okres strajków robotniczych w 1894 r. Wychodził jednak z generalnej zasady, której pozostał wierny do końca życia: „Podczas gdy obowiązkiem obywateli jest wspomagać rząd, nigdy nie jest obowiązkiem rządu wspomagać obywateli".

Historia
Śledczy bada zbrodnię wojenną Wehrmachtu w Łaskarzewie
Historia
Niemcy oddają depozyty więźniów zatrzymanych w czasie powstania warszawskiego
Historia
Kto mordował Żydów w miejscowości Tuczyn
Historia
Polacy odnawiają zabytki za granicą. Nie tylko w Ukrainie
Historia
Krzyż pański z wielkanocną datą