Zagłada Michniowa

12 i 13 lipca 1943 r. w Michniowie Niemcy dokonali ludobójstwa, które stało się symbolem męczeństwa polskiej wsi w czasie II wojny światowej. Rozstrzelali i spalili żywcem co najmniej 204 osoby, w tym kobiety i dzieci, a miejscowość zrównali z ziemią.

Aktualizacja: 06.08.2020 16:27 Publikacja: 06.08.2020 14:45

Zagłada Michniowa

Foto: UtCon Collection/Alamy/BE&W

Poniedziałkowy ranek jest słoneczny, ale rześki. Wieje lekki wiatr, który powoli rozpędza mgły spływające w dolinę, w której leży Michniów. Nic nie zapowiada grozy, która nadejdzie lada moment. Część mieszkańców zaczyna się krzątać przy pracach gospodarskich, inni, głównie mężczyźni, ruszają piechotą w stronę przystanku kolejowego w Berezowie, by stamtąd udać się pociągiem do suchedniowskich i skarżyskich fabryk, jeszcze inni kierują się w stronę pobliskiego lasu, gdzie pracują przy sezonowej zrywce drewna. Niemal od razu po wyjściu z domów napotykają silne niemieckie posterunki rozstawione wokół całej wsi. „Halt"! Przejścia nie ma! Hitlerowcy musieli podkraść się pod osłoną nocy. Działają bardzo sprawnie, wedle wcześniej przygotowanego planu. Michniów otoczony jest przez dwa szczelne kordony, zewnętrzny – rozstawiony wzdłuż lasu i na wzgórzu, oraz wewnętrzny – wokół zabudowań. Dopiero teraz michniowianie zdają sobie sprawę, po co niemieccy oficerowie pojawili się dzień wcześniej we wsi. Z mapami w ręku studiowali topografię terenu, rozmieszczenie budynków i obserwowali zachowanie oraz pracę mieszkańców. Planowali zbrodnię.

Krwawa pacyfikacja za pomoc partyzantom

Zatrzymani mieszkańcy wsi gromadzeni są na skraju lasu, w południowej części miejscowości. Po chwili dołączają do nich ci, którzy próbowali ucieczki. Jednocześnie kilkuosobowe grupki żandarmów wkraczają do wsi i metodycznie przeszukują wybrane domy, wyprowadzając stamtąd mężczyzn i chłopców. Są bardzo brutalni, biją zatrzymanych Polaków, popędzają ich uderzeniami karabinów. Padają pierwsi zabici – bracia Jan i Antoni Gołębiewscy. Grupę 18 mężczyzn hitlerowcy ustawiają w szereg w pobliżu szkoły, na drodze zwanej Wygonem. Pojawia się niemiecki oficer. Wyciąga listy proskrypcyjne. Są na nich dokładne dane osób podejrzewanych o współpracę z partyzantami. Potem wszystko toczy się wedle morderczego schematu – pytanie o imię i nazwisko, odpowiedź, strzał w tył głowy. Tylko jeden z zatrzymanych zostaje puszczony wolno. Wśród kilkudziesięcioosobowej grupy mężczyzn zgromadzonych na zakręcie drogi oraz w grupie zatrzymanej na skraju lasu trwa selekcja. W jej trakcie ginie zastrzelony Walerian Krogulec – Niemców zdenerwowała jego niepełnosprawność.

Oddzielonych od reszty mężczyzn żandarmi dzielą na kilka grup i ciągnąc za włosy, bijąc, przyginając do ziemi, prowadzą do czterech stodół położonych w południowej części wsi. Gdy Polacy są już zamknięci w budynkach, wrzucają do środka granaty, strzelają z karabinów. Jest jeszcze przed żniwami, stodoły są puste, Niemcy polewają więc je benzyną i podpalają. Strzały z karabinów i wybuchy granatów zabijają nielicznych. Większość zamkniętych w stodołach mężczyzn jest ranna. Płoną więc żywcem. Ich przeraźliwe krzyki i błagania o pomoc słychać jeszcze przez długi czas. Niektórzy próbują się ratować, przekopując pod przyciesiami lub podmurówką. Nadaremnie.

W jednej ze stodół ginie współpracujący z podziemiem gajowy Władysław Wikło. W tym samym czasie w innej części wsi, w gospodarstwie Teofila Materka, żandarmi mordują całą jego rodzinę. Najpierw strzelają do 16-letniego Romana, potem do 14-letniej Zofii, 11-letniej Haliny, 8-letniej Marii i 6-letniego Józefa. Dzieci umierają na oczach matki Stanisławy, która wyje z rozpaczy i rwie włosy z głowy. Dopiero ostatnia kula jest przeznaczona dla niej. Żandarmi podpalają zagrody Wikłów i Materka. Płomienie widać także w obejściu Władysława Materka zabitego w stodole Grabińskiego. Jego żona Jadwiga zostaje zakłuta bagnetem na podwórzu, a syn Henryk zastrzelony podczas próby ucieczki.

Stodoły i domy pełne zwęglonych ciał płoną przez kilka godzin. Wiatr przerzuca ogień na kilkanaście pobliskich budynków. Niemcy opuszczają Michniów około południa, uprowadzając ze sobą 28 osób. 10 z nich, podejrzewanych o współpracę z podziemiem, trafia do koszar policji w Kielcach. Z kolei 18 młodych kobiet i dziewcząt zostaje oddanych do dyspozycji kieleckiego Arbeitsamtu. Nad Michniowem nie widać już słońca, przysłania je gęsta chmura dymu. Zaczyna mżyć deszcz. Rodziny pomordowanych czekają, aż ostygnie żar, i ruszają szukać szczątków bliskich. Nie jest to łatwe, bo większość ciał jest całkowicie spalona.

Odwet

Niemal w tym samym czasie, gdy Niemcy opuszczali Michniów, do obozu partyzanckiego Zgrupowania „Ponury" na polanie Wykus dotarł porucznik Stefan Obara, który był świadkiem pacyfikacji. Na wieść o zbrodni por. Jan Piwnik, ps. Ponury, poderwał wszystkie plutony, które forsownym marszem ruszyły w stronę mordowanej wsi. Michał Basa, ps. Mściciel: „Nie trzymaliśmy się dróg, szliśmy na przełaj, aby prędzej, ale od Wykusu do Michniowa jest około (...) trzy–cztery godziny marszu po leśnych wertepach. Gdy szliśmy brzegiem lasu, wzdłuż wsi, zalatywał nas smrodliwy zapach spalonego mięsa. Nie było już słychać strzałów".

Partyzanci spóźnili się. Postanowili więc opanować blok kolejowy Podłazie i tam napaść na pociąg pospieszny jadący z Warszawy do Krakowa, który zawsze był pełen Niemców. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem, ale kolejna była skuteczniejsza: tym razem pociąg zatrzymano, opuszczając semafor. Partyzanci nie ograniczyli się jednak do ostrzału prowadzonego z nasypów, żądni zemsty za Michniów ruszyli do ataku na wagony „nur für Deutsche". Część udało się opanować i zlikwidować znajdujących się tam Niemców, inni bronili się zażarcie aż do momentu wycofania się żołnierzy „Ponurego". Straty niemieckie są dzisiaj trudne do ustalenia, badacze szacują liczbę zabitych i rannych hitlerowców na ok. 50 osób. Polscy żołnierze mieli pięciu rannych.

Na ścianach zdobytych wagonów partyzanci wyryli napisy „Za Michniów". „Ponury" był przekonany, że Niemcy wyruszą w pościg, dlatego cały oddział przyczaił się niedaleko spalonej wsi. Pewna część mieszkańców Michniowa, słysząc nocną kanonadę, uszła lasami do pobliskich miejscowości. Inni zaczęli gromadzić się wokół partyzantów. Basa: „Dookoła słychać było płacz niewiast, które straciły dziś najbliższych. (...) Otoczyli »Ponurego«, który im przyrzekł, że będziemy czekać w lesie, aby w razie najazdu Niemców rozprawić się z nimi za krzywdy. (...) Po kilku godzinach daremnego czekania ściągnięto placówki i ruszyliśmy w kierunku Wykusu (...). Gdybyśmy tak poczekali jeszcze godzinę...".

Piekło na ziemi

13 lipca 1943 r., ok. godz. 10, szosą z Kielc nadjechała kolumna samochodów z hitlerowskimi policjantami, która zatrzymała się we wsi Ostojów leżącej na zachód od Michniowa. Niemcy ruszyli tyralierą, zajęli stanowiska na grzbiecie wzgórza na zachód od wsi i otworzyli stamtąd ogień w kierunku zabudowań. Następnie inne oddziały niemieckie otoczyły Michniów ze wszystkich stron. Zanim morderczy krąg wokół osady zamknął się, część mieszkańców zdołała uciec do lasu. Jednak około 120 osób pozostało na miejscu. Przede wszystkim osoby starsze, kobiety i dzieci.

Tym razem Niemcy nie zamierzali robić selekcji. Rozkaz, jaki dostali, był jednoznaczny: zabić wszystkich. Żądni krwi oprawcy wdarli się do wsi. Strzelano do ludzi przemykających między zabudowaniami, spotkanych na drodze, w polu czy na podwórkach. Najczęściej jednak mordowano ich we własnych domach. Osoby napotkane na zewnątrz były zmuszane do wejścia do budynku i tam rozstrzeliwane. Pełne trupów zabudowania, po uprzednim ograbieniu, podpalano. Najmłodsze dzieci wydzierano z rąk matkom i wrzucano żywe w płomienie.

Michniów po raz drugi zmienił się w piekło na ziemi. Cudem przeżyli nieliczni, wśród nich Bronisława Materek. Towarzyszyli jej dwaj synowie: 12-letni Władysław i 9-letni Ignacy, 15-letnia siostrzenica Janina i 3-letnia wnuczka, również Janina. „Żandarmi weszli za mną do mieszkania i (...) usłyszałam polecenie (...), by wszyscy położyli się na podłodze. (...) Po chwili zaterkotał karabin maszynowy ustawiony na progu drzwi wejściowych do izby. Straciłam przytomność. Gdy ocknęłam się, zobaczyłam, (...) że leżące obok mnie wnuczka i siostrzenica nie żyją. Natomiast obaj synowie dają znaki życia. Spostrzegłam, że Władysław ma przestrzelona szyję i głośno charczy. Leżałam odrętwiała i na wpół przytomna, gdy wszedł do izby żandarm, który, słysząc charczącego Władysława, dobił go strzałem w głowę. Z młodszym synem udawaliśmy wówczas zabitych, choć sama byłam postrzelona poniżej lewego barku, a syn był trafiony w plecy. Żandarm bacznie obejrzał wszystkich i wyszedł. Po kilku minutach wyczołgaliśmy się z synem z mieszkania i przez pokrzywy, wysoką trawę koło sadu przedostaliśmy się w zagony ziemniaków. Tam przeleżeliśmy do wieczora" – wspominała Bronisława Materek.

Ocaleli także: Adolf Morawski, który zagrzebał się w oborniku w stodole, a kiedy zabudowania zaczęły się palić, mimo że Niemcy do niego strzelali, uciekł do lasu, oraz Anna Lorens, która, choć ciężko ranna, wydostała się z domu, a życie darował jej jeden z niemieckich żandarmów. Z kolei Franciszka Brzezińskiego ocalił najprawdopodobniej mundur strażaka – niemiecki oficer uznał go za przydatnego fachowca i puścił wolno. Na skraju lasu hitlerowcy spędzili zrabowane z Michniowa bydło oraz inny inwentarz zwierzęcy i zmusili 16 michniowian, w tym czwórkę dzieci, aby pilnowali dobytku. Zamierzali ich później rozstrzelać, ale ostatecznie puścili wolno.

Kiedy następnego dnia ocaleni wrócili do spalonej wioski, aby pochować pomordowanych, zastali przerażający widok. Tadeusz Obara: „Kiedy weszliśmy na górkę naszego pola, ojciec usiadł i patrzył, nie powiedział ni słowa. Tam, gdzie był Michniów, w otwartej dolinie, sterczały tlące się jeszcze kominy i kikuty drzew. Ojciec usiadł na podmurówce naszego spalonego domu i zapłakał. Obok nasz sąsiad Jan Materek wynosił ze zgliszcz swojego domu ludzkie korpusy. Układał je delikatnie na trawie. – Janku – powiedział do ojca – to moja rodzina – to szczątki syna Władysława, siostrzenicy Janiny, a te malutkie żeberka to moja wnuczka. Ona nie miała nawet trzech lat – krzyczał płaczącym głosem".

Adolf Materek zwłoki swojej żony rozpoznał dzięki temu, że twarz nie uległa całkowitemu spaleniu: „Zwłoki mojej żony jeszcze się tliły, polałem je więc wodą, od czego rozsypały się. Na klepisku leżał też jakiś duży tlący się węgielek. (...) Po zdarciu paru warstw zobaczyłem pod spodem małe żeberka. Wiedziałem wtedy, że to chrześniak mojej żony, dziewięciodniowy Stefan Dąbrowa". To najmłodsza rozpoznana ofiara mordu w Michniowie. Historyczka Ewa Kołomańska ustaliła jednak, że w czasie drugiej pacyfikacji jedna z mieszkanek, Anna Mizek, urodziła dziecko, które zostało wraz z nią zabite przez Niemców.

Jeden z żołnierzy „Ponurego", Zdzisław Rachtan „Halny", wspominał wstrząsający „obraz kobiety, która stała spalona z dzieckiem na ręku. Stała spalona między ścianą a piecem, takim jak były na wsi do spania".

Na pogorzelisku

Michniów gorzał przez wiele godzin. Niemcy nie pozwalali nikomu zbliżyć się do wioski. Spłonęły wszystkie budynki (ponad 80) oprócz murowanej obory gajowego Malinowskiego i leżącej nieco na uboczu leśniczówki. W sumie dwudniowe ludobójstwo kosztowało życie co najmniej 204 niewinnych ofiar – 102 mężczyzn, 54 kobiet i 48 dzieci w wieku od 9 dni do 15 lat. Wymordowano całe rody, jak np. dwie rodziny Materków – w sumie 23 osoby, czy Wikłów – 21 osób. Z dziesięciu osób aresztowanych i wywiezionych do Auschwitz siedem zostało tam zamordowanych. Z najnowszych badań wynika, że liczba ofiar tej zbrodni może być większa, gdyż losy osób czasowo przebywających we wsi czy służby nie są do końca znane.

Niemcy wyrazili zgodę na pochówek ofiar dopiero piątego dnia po pacyfikacji. Bliscy pomordowanych zbierali ich szczątki do żeliwnych naczyń. Uczestnikom tej smutnej ceremonii najbardziej utkwił w pamięci obraz małego chłopca, który przyniósł brytfannę z resztkami spalonych kości, mówiąc, iż to jego rodzice i rodzeństwo. Oprawcy rozkazali zaorać grób i nie zezwolili na oznaczenie mogiły. Ocalałych mieszkańców Michniowa traktowano jak wyjętych spod prawa. Mieli zakaz zbliżania się do ruin wsi i uprawy pól.

Dlaczego na zastraszający przykład wybrano akurat Michniów? Wiele wskazuje na to, że decydujące znaczenie miała działalność polskich konfidentów, przede wszystkim zdrajcy w szeregach partyzantów ppor. Jerzego Wojnowskiego ps. Motor (został zlikwidowany przez AK 28 stycznia 1944 r.). Konfidenci donosili o aktywnej pomocy, jakiej od początku wojny udzielali mieszkańcy Michniowa polskim partyzantom. We wsi działała placówka łącznikowa i kwatermistrzowska AK nosząca kryptonim „Kuźnia", stworzona przez ppor. Hipolita Krogulca „Albińskiego". Z początkiem 1943 r. w konspirację bezpośrednio zaangażowanych było już ok. 40 mieszkańców Michniowa.

Intensyfikacja działań partyzanckich w 1943 r. sprawiła, że władze okupacyjne podjęły radykalną próbę zdławienia podziemia zbrojnego. Masowy terror wobec ludności miał w założeniu odciąć partyzantkę od jej naturalnego zaplecza i zmusić ludność do posłuszeństwa wobec władz okupacyjnych. 8 lipca w Radomiu odbyła się narada, na której Niemcy omówili szczegóły planowanej akcji pacyfikacyjnej w Michniowie. Mord przeprowadziły oddziały III batalionu 17. pułku policji SS, II batalionu 22. pułku policji, żandarmeria z Częstochowy, Skarżyska, Starachowic, Ostrowca, Gestapo z Kielc. Zdecydowana większość bezpośrednich sprawców ludobójstwa nie poniosła po wojnie kary. Kapitan żandarmerii, Austriak, Gerulf Mayer, który – jak podejrzewają historycy – najprawdopodobniej był dowódcą akcji w Michniowie, został w 1969 r. skazany na 11 lat więzienia, ale za inne zbrodnie wojenne.

Data pacyfikacji Michniowa jest symboliczna. Kiedy jeszcze trwała „krwawa niedziela" na Kresach, która była początkiem rzezi wołyńskiej, hitlerowscy oprawcy już skradali się w stronę świętokrzyskiej wsi. Szacuje się, że w okresie okupacji Niemcy spacyfikowali ponad 800 polskich miejscowości znajdujących się w obecnych granicach Polski. Chociaż były osady, gdzie okupanci wymordowali jeszcze więcej osób (np. w Aleksandrowie pod Biłgorajem w czerwcu 1943 r. – 464 osoby), to właśnie Michniów stał się symbolem męczeństwa wsi polskich. Tuż po wojnie w miejscu pochówku zamordowanych stanął pomnik, a w późniejszych latach drugi monument zwany Pietą Michniowską. Przez wiele lat funkcjonowała także skromna izba pamięci, która w XXI w. przekształciła się w nowoczesne Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich.

Poniedziałkowy ranek jest słoneczny, ale rześki. Wieje lekki wiatr, który powoli rozpędza mgły spływające w dolinę, w której leży Michniów. Nic nie zapowiada grozy, która nadejdzie lada moment. Część mieszkańców zaczyna się krzątać przy pracach gospodarskich, inni, głównie mężczyźni, ruszają piechotą w stronę przystanku kolejowego w Berezowie, by stamtąd udać się pociągiem do suchedniowskich i skarżyskich fabryk, jeszcze inni kierują się w stronę pobliskiego lasu, gdzie pracują przy sezonowej zrywce drewna. Niemal od razu po wyjściu z domów napotykają silne niemieckie posterunki rozstawione wokół całej wsi. „Halt"! Przejścia nie ma! Hitlerowcy musieli podkraść się pod osłoną nocy. Działają bardzo sprawnie, wedle wcześniej przygotowanego planu. Michniów otoczony jest przez dwa szczelne kordony, zewnętrzny – rozstawiony wzdłuż lasu i na wzgórzu, oraz wewnętrzny – wokół zabudowań. Dopiero teraz michniowianie zdają sobie sprawę, po co niemieccy oficerowie pojawili się dzień wcześniej we wsi. Z mapami w ręku studiowali topografię terenu, rozmieszczenie budynków i obserwowali zachowanie oraz pracę mieszkańców. Planowali zbrodnię.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Nie tylko Barents. Słynni holenderscy żeglarze i ich odkrycia
Historia
Jezus – największa zagadka Biblii
Historia
„A więc Bóg nie istnieje”. Dlaczego Kazimierz Łyszczyński został skazany na śmierć
Historia
Tadeusz Sendzimir: polski Edison metalurgii
Historia
Jerozolima. Nowa biografia starego miasta