Poniedziałkowy ranek jest słoneczny, ale rześki. Wieje lekki wiatr, który powoli rozpędza mgły spływające w dolinę, w której leży Michniów. Nic nie zapowiada grozy, która nadejdzie lada moment. Część mieszkańców zaczyna się krzątać przy pracach gospodarskich, inni, głównie mężczyźni, ruszają piechotą w stronę przystanku kolejowego w Berezowie, by stamtąd udać się pociągiem do suchedniowskich i skarżyskich fabryk, jeszcze inni kierują się w stronę pobliskiego lasu, gdzie pracują przy sezonowej zrywce drewna. Niemal od razu po wyjściu z domów napotykają silne niemieckie posterunki rozstawione wokół całej wsi. „Halt"! Przejścia nie ma! Hitlerowcy musieli podkraść się pod osłoną nocy. Działają bardzo sprawnie, wedle wcześniej przygotowanego planu. Michniów otoczony jest przez dwa szczelne kordony, zewnętrzny – rozstawiony wzdłuż lasu i na wzgórzu, oraz wewnętrzny – wokół zabudowań. Dopiero teraz michniowianie zdają sobie sprawę, po co niemieccy oficerowie pojawili się dzień wcześniej we wsi. Z mapami w ręku studiowali topografię terenu, rozmieszczenie budynków i obserwowali zachowanie oraz pracę mieszkańców. Planowali zbrodnię.
Krwawa pacyfikacja za pomoc partyzantom
Zatrzymani mieszkańcy wsi gromadzeni są na skraju lasu, w południowej części miejscowości. Po chwili dołączają do nich ci, którzy próbowali ucieczki. Jednocześnie kilkuosobowe grupki żandarmów wkraczają do wsi i metodycznie przeszukują wybrane domy, wyprowadzając stamtąd mężczyzn i chłopców. Są bardzo brutalni, biją zatrzymanych Polaków, popędzają ich uderzeniami karabinów. Padają pierwsi zabici – bracia Jan i Antoni Gołębiewscy. Grupę 18 mężczyzn hitlerowcy ustawiają w szereg w pobliżu szkoły, na drodze zwanej Wygonem. Pojawia się niemiecki oficer. Wyciąga listy proskrypcyjne. Są na nich dokładne dane osób podejrzewanych o współpracę z partyzantami. Potem wszystko toczy się wedle morderczego schematu – pytanie o imię i nazwisko, odpowiedź, strzał w tył głowy. Tylko jeden z zatrzymanych zostaje puszczony wolno. Wśród kilkudziesięcioosobowej grupy mężczyzn zgromadzonych na zakręcie drogi oraz w grupie zatrzymanej na skraju lasu trwa selekcja. W jej trakcie ginie zastrzelony Walerian Krogulec – Niemców zdenerwowała jego niepełnosprawność.
Oddzielonych od reszty mężczyzn żandarmi dzielą na kilka grup i ciągnąc za włosy, bijąc, przyginając do ziemi, prowadzą do czterech stodół położonych w południowej części wsi. Gdy Polacy są już zamknięci w budynkach, wrzucają do środka granaty, strzelają z karabinów. Jest jeszcze przed żniwami, stodoły są puste, Niemcy polewają więc je benzyną i podpalają. Strzały z karabinów i wybuchy granatów zabijają nielicznych. Większość zamkniętych w stodołach mężczyzn jest ranna. Płoną więc żywcem. Ich przeraźliwe krzyki i błagania o pomoc słychać jeszcze przez długi czas. Niektórzy próbują się ratować, przekopując pod przyciesiami lub podmurówką. Nadaremnie.
W jednej ze stodół ginie współpracujący z podziemiem gajowy Władysław Wikło. W tym samym czasie w innej części wsi, w gospodarstwie Teofila Materka, żandarmi mordują całą jego rodzinę. Najpierw strzelają do 16-letniego Romana, potem do 14-letniej Zofii, 11-letniej Haliny, 8-letniej Marii i 6-letniego Józefa. Dzieci umierają na oczach matki Stanisławy, która wyje z rozpaczy i rwie włosy z głowy. Dopiero ostatnia kula jest przeznaczona dla niej. Żandarmi podpalają zagrody Wikłów i Materka. Płomienie widać także w obejściu Władysława Materka zabitego w stodole Grabińskiego. Jego żona Jadwiga zostaje zakłuta bagnetem na podwórzu, a syn Henryk zastrzelony podczas próby ucieczki.
Stodoły i domy pełne zwęglonych ciał płoną przez kilka godzin. Wiatr przerzuca ogień na kilkanaście pobliskich budynków. Niemcy opuszczają Michniów około południa, uprowadzając ze sobą 28 osób. 10 z nich, podejrzewanych o współpracę z podziemiem, trafia do koszar policji w Kielcach. Z kolei 18 młodych kobiet i dziewcząt zostaje oddanych do dyspozycji kieleckiego Arbeitsamtu. Nad Michniowem nie widać już słońca, przysłania je gęsta chmura dymu. Zaczyna mżyć deszcz. Rodziny pomordowanych czekają, aż ostygnie żar, i ruszają szukać szczątków bliskich. Nie jest to łatwe, bo większość ciał jest całkowicie spalona.