W 2006 r. papież Benedykt XVI w największej fabryce śmierci stworzonej przez ludzi pytał, gdzie był Bóg, kiedy trwało piekło na ziemi. Czy to właściwe pytanie? Bardziej zasadne zdaje się pytanie, gdzie w czasie wojny był najwyższy kapłan Kościoła powszechnego i namiestnik Chrystusa na ziemi. Dlaczego Pius XII milczał, kiedy na ulicach polskich miast szalał niemiecki terror, kiedy ginęli wierni, księża i zakonnicy wszystkich wyznań chrześcijańskich w całej Europie? Dlaczego za Spiżową Bramą panowało wymowne milczenie, kiedy piece krematoryjne paliły zwłoki tysięcy mordowanych w komorach gazowych Żydów, Polaków, Rosjan i przedstawicieli innych narodów Starego Kontynentu? Czemu Pius XII niczym jego wielki poprzednik św. Piotr Apostoł nie oddał życia wraz ze swoimi braćmi i siostrami w wierze, stawiając najwyższy moralny opór hitlerowskiej bestii?

Czy tak postawione pytania są zasadne? To prawda, że papież czasu apokalipsy milczał, ale czynił wszystko, co było w jego mocy, aby pomóc prześladowanym. Były rabin Rzymu Israel Zolli był tak poruszony pomocą, jakiej Pius XII udzielił rzymskim Żydom, że po wojnie zdecydował się przejść na katolicyzm. O Piusie XII mówił z nieukrywanym uwielbieniem: „Żaden bohater historii nie dowodził znamienitszym, bardziej zwalczanym i heroicznym wojskiem, niż uczynił to Pius XII w imię chrześcijańskiej caritas".

Dlaczego papież Pius XII nie potępił działań Adolfa Hitlera?

Zdumiewa, że biskup Rzymu milczał nawet wtedy, kiedy przedstawiciele niemieckiego episkopatu pozwalali sobie na ostrożne potępienie hitlerowskiej maszyny zagłady. Świadczy o tym chociażby list pasterski Konferencji Biskupów Katolickich w Fuldzie, w którym ostrzegano, że „religia nie może się opierać na stworzonych przez człowieka dogmatach narodowych, rasowych czy innych, ale wyłącznie na boskim objawieniu". List ten mimo zakazów Gestapo był rozpowszechniany we wszystkich niemieckich parafiach. Nie oznaczało to, że wszyscy hierarchowie niemieckiego Kościoła katolickiego sprzeciwiali się zbrodniom neopogańskiego państwa narodowosocjalistycznego, tak jak czynił to np. bezkompromisowy biskup Konrad von Preysing z Berlina. Wśród niemieckich duchownych zdarzali się też zwyrodnialcy pokroju biskupa Wilhelma Berninga z Osnabrück, który wizytował obozy koncentracyjne w swojej diecezji i pouczał umęczonych i upodlonych więźniów o konieczności posłuszeństwa wobec Führera i NSDAP. Z kolei biskup Conrad Gröber z Fryburga był tak oddany Hitlerowi, że napisał nawet dla świeckich katolików „Podręcznik współczesnych zagadnień religijnych", który przypominał nieco ugrzecznioną językowo wersję „Mein Kampf".

Nazizm nie tylko podzielił Niemców, ale spowodował też realny rozłam w Kościele katolickim. Niektóre gazety katolickie, jak choćby dziennik „Klerusblatt", gloryfikowały zbrodnicze ustawy norymberskie jako „ochronę jakościową narodu niemieckiego". Jednocześnie w łonie tego samego Kościoła byli tacy ludzie jak pewien proboszcz z Westfalii, który na wieść o uchwaleniu ustaw norymberskich pytał wiernych w czasie kazania, z jakiego powodu wielbią Matkę Bożą, i sam odpowiadał: „Może właśnie dlatego, że nie jest ona aryjskiego pochodzenia".

W końcu nie sposób nie wspomnieć o wielkim kardynale Klemensie von Galenie, który podczas kazania w kościele St. Lamberti w Moguncji potępił eutanazję 70 tys. nieuleczalnie chorych i upośledzonych umysłowo pacjentów. „Biada ludowi Niemiec – grzmiał z ambony – gdzie zabija się niewinnych, a ich mordercy pozostają bezkarni". Siła tego kazania była tak wielka, że kilka tygodni później na specjalny rozkaz Hitlera czasowo wstrzymano program eutanazji. Skoro tak wielką siłę miało kazanie niemieckiego kardynała, jak znaczące mogłyby być słowa samego papieża? Niestety, Pius XII milczał.