Jak Polak stał się syberyjskim królem wódki

Alfons Koziełł-Poklewski nie trafił na Syberię w kajdanach. Wyjechał tam z własnej woli i zrobił oszałamiającą karierę finansową. Część majątku przeznaczył na pomoc dla polskich zesłańców.

Aktualizacja: 30.07.2017 13:05 Publikacja: 27.07.2017 17:58

Foto: NAC

Na Syberię patrzymy dzisiaj niemal wyłącznie przez pryzmat Gułagu. Jawi się w naszych oczach jako gigantyczny, skuty mrozem obóz koncentracyjny i „nieludzka ziemia", która pochłonęła miliony niewinnych ofiar. Czasami jeszcze dorzucamy do tego mrocznego wizerunku smutne zesłańcze historie z czasów carskich. O ile jednak w dziejach Syberii i w losach Polaków przebywających tam w czasach stalinowskich na próżno szukać jakichś jaśniejszych elementów, o tyle kwestia kontaktów polsko-syberyjskich przed I wojną światową nie jest tak jednoznaczna i ma wiele wymiarów. Polscy zesłańcy trafiali za Ural pod przymusem, ale zwykle nie upadali na duchu i szybko stawali się pionierami w wielu dziedzinach życia syberyjskiej krainy. „Polacy nie zachowywali się na Syberii biernie, nie cierpieli, żadnego w nich kompleksu ofiary, żadnego paraliżu woli, tak, niestety, częstego u zesłańców rosyjskich. (...) W przeciwieństwie do nich Polacy się nie poddawali, byli w ogromnej przewadze bardzo czynni, jakby wręcz szukali w tej aktywności odtrutki przeciw osamotnieniu, jakby w niej znajdowali kompensację wobec poczucia klęski" – zauważył w jednym ze swoich artykułów Stefan Bratkowski.

Jacek Pałkiewicz, polski podróżnik i odkrywca, a zarazem niestrudzony popularyzator polskich osiągnięć na Syberii, opowiadał mi kiedyś, jak to pewnego razu wpadł mu w ręce miesięcznik „Sybir" wydawany w II połowie XIX wieku w Irkucku. Rosyjski dziennikarz tej gazety ubolewał, że Polacy zdominowali Irkuck kulturowo i gospodarczo, a język polski słyszy się na ulicach częściej od rosyjskiego. Jednocześnie ten sam autor przyznawał, że wkład Polaków w rozwój miasta i regionu jest ogromny i „lud syberyjski i cała społeczność będą im za to wdzięczni".

Całe zastępy naszych rodaków brały udział w odkrywaniu rozległych zauralskich obszarów, badały ich geograficzne, geologiczne i przyrodnicze tajemnice. Nasi zesłańcy spontanicznie zabierali się do badań antropologicznych i etnograficznych, poznając język, kulturę i obyczaje zamieszkujących te tereny ludów tubylczych. Nazwiska takich odkrywców, jak Benedykt Dybowski, Jan Czerski czy Aleksander Czekanowski, zapisały się złotymi zgłoskami w annałach światowej nauki.

Niektórzy Polacy na dalekowschodnie rubieże jechali z własnej woli, jak np. uważany za ojca geologii Syberii Karol Bohdanowicz. Liczna była także emigracja zarobkowa. Za chlebem udawały się na Wschód setki lekarzy, prawników, kupców i przedsiębiorców. Masowo wyjeżdżali tam polscy absolwenci uczelni technicznych. Szacuje się, że na początku XX wieku wychodźstwo polskie za Uralem liczyło 70 tys. osób. Dlatego nie ma przesady w stwierdzeniu, że Rosjanie Syberię odkryli, a Polacy skolonizowali. Na Syberii można było także zarobić niemałe pieniądze. Wśród tych, którzy zrobili za Uralem karierę na polu finansowym, najjaśniej świeci chyba gwiazda Alfonsa Koziełł-Poklewskiego, jednego z najbogatszych Polaków drugiej połowy XIX wieku. Wszyscy pamiętamy, że Stanisław Wokulski, bohater „Lalki" Bolesława Prusa, dorobił się majątku na handlu ze Wschodem i dostawach dla wojska rosyjskiego. Poklewski zrobił podobnie, tyle że – jak to się dzisiaj mówi – „w realu".

Czynownik milionerem

Przyszły syberyjski Rockefeller urodził się w 1809 r. w powiecie lepelskim w guberni witebskiej w rodzinie litewskiej szlachty (być może o ruskich korzeniach), od wieków całkowicie spolonizowanej, której historia sięgała co najmniej końca XVI wieku. Poklewscy nie dysponowali dużym majątkiem, zadbali jednak o staranną edukację młodego Alfonsa – najpierw trafił do szkoły pijarskiej w Połocku, a następnie naukę kontynuował na Uniwersytecie Wileńskim. Po ukończeniu studiów Alfons Koziełł-Poklewski wybrał karierę carskiego urzędnika i począwszy od 1830 r. mozolnie pokonywał kolejne szczeble czynowniczej kariery. Pełnił przede wszystkim funkcje urzędnika skarbowego. Pracował sumiennie, o czym świadczy m.in. nagroda, jaką w 1837 r. otrzymał od ministra finansów. Jednak w europejskiej części Rosji w okresie tuż po powstaniu listopadowym Polaków nie darzono szczególnym zaufaniem. Dlatego Poklewski zdecydował się związać swoje losy z Syberią, gdzie kwestie narodowościowe odgrywały mniejszą rolę. W 1834 r. wyjechał do Tobolska. Pięć lat później generał gubernator Syberii Zachodniej, książę Piotr Gorczakow, zatrudnił go w podległym sobie urzędzie, powierzając nadzór nad zaopatrzeniem armii. Kariera Koziełł-Poklewskiego nabrała od tego momentu przyspieszenia.

Rzutki i mający zmysł do interesów Polak szybko nawiązał liczne kontakty z przedsiębiorcami i kupcami, którzy powierzali mu swoje interesy. Poklewski w świecie zauralskiego biznesu czuł się coraz pewniej i w końcu postanowił zrobić coś na własną rękę. Nie rezygnując na razie z pracy u Gorczakowa, w 1843 r. odkupił od kupca Miasnikowa w Tiumieniu parostatek oraz przywilej nawigacji po Bajkale i rzekach Ob, Tobol, Irtysz, Jenisej, Lena oraz ich dopływach. Nie spieszył się jednak z rozpoczęciem działalności. Najpierw zainwestował w modernizację zakupionego statku, wyposażając go między innymi w nowoczesny silnik sprowadzony ze Szwecji. Dopiero w 1846 r. uruchomił pierwszą w dziejach regularną żeglugę w zachodniej Syberii. Parostatek kursował głównie po rzekach Ob i Irtysz, przewożąc produkty objęte państwowym monopolem – alkohol, sól i tytoń.

W 1852 r., kiedy przedsiębiorstwo rzeczno-transportowe okrzepło i zaczęło przynosić stały dochód, Alfons Koziełł-Poklewski ostatecznie zrezygnował z pracy urzędniczej i skupił się na biznesie. Za odłożone pieniądze założył dwa domy handlowe, w Tiumieniu i Tomsku. Placówki położone były od siebie w odległości aż 1600 km, ale był to ze strony polskiego przedsiębiorcy zabieg przemyślany. Tiumień i Tomsk stanowiły bowiem dwa skrajne punkty ważnego szlaku handlowego. Wykorzystując swoje znajomości jeszcze z czasów pracy u Gorczakowa, dochody z domów handlowych i floty transportowej (liczącej z czasem trzy parostatki i dziesiątki barek oraz łodzi wiosłowych), Poklewski dość szybko stał się głównym pośrednikiem w handlu materiałami przeznaczonymi dla stacjonującego za Uralem wojska carskiego. Sukces gonił sukces. Alfons Koziełł-Poklewski był osobą odważną, w interesach nie bał się podejmować ryzyka, dzięki czemu zawsze był o krok przed konkurencją. Poza tym nie ograniczał się do jednego rodzaju działalności, ale szukał możliwości zainwestowania zarobionych pieniędzy w coraz to nowych dziedzinach. Nic więc dziwnego, że szybko dorobił się fortuny.

Największe zyski przynosiła Poklewskiemu produkcja i dystrybucja alkoholu. W 1869 r. odkupił za niewielką sumę od państwa rosyjskiego podupadającą wytwórnię wódki w Talicy na Uralu. Nie tylko uratował gorzelnię przed bankructwem, ale po kilku latach przekształcił ją w prężnie działające przedsiębiorstwo. Potem zaczął kupować kolejne zakłady tego typu, jednocześnie rozbudowując sieć szynków, gdzie rozprowadzał wyprodukowany przez siebie alkohol. W ten sposób kontrolował zarówno produkcję, jak i dystrybucję trunków. W ciągu dekady Koziełł-Poklewski praktycznie zmonopolizował produkcję i dystrybucję wódki w większości okręgów Syberii Zachodniej i w guberni permskiej. Należące do niego zakłady wytwarzały także duże ilości piwa, wina i innych produktów alkoholowych. Nie bez przyczyny współcześni nazywali go „wódczanym królem Syberii". Pod koniec życia gorzelnie Poklewskiego produkowały ponad 850 tys. wiader wódki i 260 tys. wiader piwa, a sieć gospód rozciągała się od guberni wiackiej na zachodzie do Ałtaju na wschodzie. Warto dodać, że trunki produkowane w zakładach Poklewskiego były bardzo wysokiej jakości, o czym świadczyły liczne złote medale międzynarodowych wystaw, widniejące na etykietach butelek.

Alfons Koziełł-Poklewski inwestował także w górnictwo oraz przemysł. Był właścicielem kilku kopalń złota i srebra, a w latach 1878–1882 dzierżawił jedną z największych w Rosji kopalń szmaragdów na Uralu. Należały do niego również zakłady metalurgiczne w Chołunicy. Jako pierwszy w Rosji otworzył fabrykę fosforu, jego zakład produkcji szkła pokrywał połowę zapotrzebowania na szyby i naczynia szklane w Syberii Zachodniej, a zbudowany w 1866 r. nowoczesny, wielki młyn parowy uczynił z Koziełł-Poklewskiego największego producenta produktów mącznych w tym rejonie. Warto jeszcze wspomnieć o jego udziale w wybudowaniu fragmentu kolei transsyberyjskiej – był jednym z akcjonariuszy firmy odpowiedzialnej za budowę odcinka Tiumeń–Jekaterynburg.

O życiu osobistym Poklewskiego wiadomo niewiele. Mieszkał w pałacu w Talicy, był także właścicielem reprezentacyjnego budynku w Jekaterynburgu. Michał Janik, autor wydanej w 1928 r. książki „Dzieje Polaków na Syberii", wspomina o jego „romansowym usposobieniu" i przytacza związaną z tym ciekawą historię. Zdarzyło się podobno Poklewskiemu popełnić jakoweś nadużycie finansowe, na którym stratny był skarb państwa. Jeden z oddanych carskich urzędników, Polak o nazwisku Rymsza, wpadł na trop afery i przedsiębiorcy groziły poważne konsekwencje. „Wtedy Poklewski poprosił o rękę córki Rymszy, panny Anieli. Małżeństwo doszło do skutku, a sprawa nadużycia utonęła" – pisze Janik.

Poklewscy doczekali się trzech synów – Wincentego, Jana oraz Stanisława. Ostatni z nich zrobił karierę w dyplomacji rosyjskiej, dwaj pozostali po śmierci ojca w 1890 r. rozwijali zbudowane przez niego imperium. Był to majątek olbrzymi, wyceniany na 4 mln rubli, w jego skład wchodziło mienie w 17 miastach i 10 wsiach. Jak łatwo się domyślić, wszystkie przedsiębiorstwa Koziełł-Poklewskich zostały znacjonalizowane przez bolszewików po rewolucji październikowej.

Na ratunek zesłańcom

Alfons Koziełł-Poklewski prawie całe życie spędził w Rosji, za Uralem. Tam dorobił się olbrzymiego majątku, tam założył rodzinę i tam zmarł. Nigdy nie wrócił do ojczyzny swoich przodków. Jednak o Polsce i Polakach nie zapomniał. W pamięci Sybiraków zapisał się jako człowiek, który bez zastanowienia pomagał i otaczał opieką polskich zesłańców, nie szczędząc na ten cel pieniędzy i czasu.

Oddajmy głos Zygmuntowi Librowiczowi, autorowi pierwszej monografii dotyczącej losów naszych rodaków na Syberii, wydanej jeszcze za życia Poklewskiego, bo w 1884 r. Tak opisuje on działalność dobroczynną i patriotyczną Poklewskiego: „Zawsze chętnie pomagał materialnie wygnańcom. (...) Prócz pieniężnych zasiłków pomagał przybyszom do odszukania sposobów zarobkowania, dawał u siebie prywatne miejsca i zajęcia płatne, tak w gorzelniach, jak i w majątkach swoich. Kupił ziemię w permskiej gubernij i tu miejsca rządców, doktorów itp. powierzył Polakom, zarówno zesłanym, jak i dobrowolnie przybyłym, a tym, których przysyłano w katorżne roboty do gorzelnianych rządowych zawodów, będących pod jego administracyą, polepszał los – w ogóle pomagał ziomkom wedle sił i możności. Dla wielu wygnańców z 1863 r., pozbawionych wszelkich środków do życia i nie znających rzemiosła, któreby te środki dostarczyć mogło, Poklewski stał się prawdziwą deską ocalenia, udzielając im miejsca zarządzających w swoich szynkach. Prawda, zajęcie szynkarza nie zbyt szlachetne, lecz bądź co bądź dawało w ręce nieszczęśliwych kawał chleba. Szczere pragnienie ulżenia losu wygnańcom wyrażało się u Poklewskiego prócz tego w drobnych na pozór, a jednak ważnych przysługach. Tak na przykład gdy w roku 1857, po wstąpieniu cesarza Aleksandra II na tron, przyszedł do nerczyńskich zawodów manifest, wracający Polaków do kraju, Alfons Koziełł-Poklewski ofiarował bez opłaty swe statki od Tomska do Tiumienia; to ujmowało półtora tysiąca werst lądem. W podobny sposób kilkakrotnie jeszcze później skracał zesłanym na Syberję ciężką drogę, czy to do kraju, czy na dalsze wygnanie".

Antoni Kuczyński w swojej znakomitej książce „Syberia. Czterysta lat polskiej diaspory" przytacza fragment wspomnień Szymona Tokarzewskiego, jednego z zesłańców, który twierdził, że Alfons Koziełł-Poklewski, kiedy tylko docierały do niego wieści o zbliżającym się transporcie lub pochodzie kolejnych polskich skazańców, po prostu zgłaszał się do odpowiednich carskich urzędników, wykupywał więźniów i rozmieszczał w swoich zakładach przemysłowych. Polscy robotnicy otrzymywali także wysokie wynagrodzenie, mimo że – jak pisze Tokarzewski – „taki robotnik Polak, polityczny przestępca, kosztował Alfonsa Poklewskiego drogo. Przede wszystkim w zakładach, gdzie pracowali polscy zesłańcy, musiał swoim kosztem utrzymywać i opłacać żołnierzy, których obowiązkiem było niby to czuwać, aby skazańcy nie uciekli z Syberii". Poklewski wraz z żoną Anielą podawali także do chrztu dzieci swoich pracowników, często łożyli na ich wykształcenie, a nawet wysyłali do Europy, gdyż podówczas na Syberii nie było żadnych wyższych uczelni. Małżonkowie chętnie fundowali kościoły katolickie, które pomagały podtrzymać ducha narodowego wśród zesłanych. To dzięki nim powstały polskie parafie w Tobolsku, Permie, Tomsku, Jekaterynburgu i Omsku. W kontekście fundacji kościelnych Tokarzewski przytacza zabawną anegdotę. Był on świadkiem, jak pewnego dnia Poklewskiemu zaanonsowano osobę zbierającą datki na kościół katolicki w jednym z syberyjskich miast. „Kwestujący zaraz po wejściu rozkłada arkusz, na którym swoje nazwiska mają zapisywać ofiarodawcy. Dotychczas figuruje tylko jedno jakieś nazwisko z ofiarą 250 rubli. Pan Alfons rychliwy, niby żywe srebro chwyta pióro i pisze: Alfons Poklewski-Koziełł resztę" – wspomina Szymon Tokarzewski.

Polski „cesarz Syberii", bo również takim mianem nazywano Poklewskiego, założył także kilkadziesiąt żłobków, szpitali, szkół, jadłodajni (m.in. w 1868 r. bezpłatną stołówkę dla ubogich w Tobolsku, pomagającą głównie zesłańcom postyczniowym) oraz sierociniec w Omsku.

Syberia – ziemia obiecana

Sukces, jaki odniósł Alfons Koziełł-Poklewski, był szczególnie spektakularny. Ale Polaków, dla których Syberia okazała się prawdziwą ziemią obiecaną i którzy dorobili się tam wielkich majątków, było znacznie więcej. Ignacy Sobieszczański, ukończywszy w 1905 r. Instytut Inżynierii w Petersburgu, bez grosza przy duszy ruszył na Syberię szukać złota. Cennego kruszcu co prawda nie znalazł, ale w górach wokół Bajkału odkrył bogate pokłady węgla i miedzi. Wybudował tam kopalnie i podobnie jak Poklewski szybko dorobił się milionów. W swoich firmach także chętnie zatrudniał Polaków, a w Irkucku postawił dla siebie typowy polski dwór szlachecki.

Na górnictwie fortunę zbił także kolejny dobrodziej polskich zesłańców, Zachary Cybulski, który z czasem został nawet prezydentem Tomska. Z kolei rodzina Zawadowskich zbudowała na Syberii prawdziwe imperium handlowe. Dzięki nim w wielu zauralskich miasteczkach można było natknąć się na tzw. warszawskije magaziny – sklepy, gdzie sprzedawano towary sprowadzane z Polski.

To właśnie o tych polskich przedsiębiorcach, inżynierach, naukowcach, odkrywcach, a nawet zwykłych robotnikach i chłopach, których los zagnał na daleką Syberię, pisał Ksawery Pruszyński w książce „Noc na Kremlu": „Jeżeli Niemcy uważają, że wkład ich narodu w naszą cywilizację jest duży, to jest on przecież niczym w porównaniu z wkładem polskim w kraju za Uralem. To nasz inżynier budował tam drogi i koleje wytyczał, i skarby kruszców odkrywał, i ziemiami zarządzał, i przedsiębiorstwa handlowe zakładał, i szkoły wznosił. (...) Mało który naród świata (...) zdobył się na tak wielki wysiłek cywilizacyjny jak zniewolona Polska na niepolskiej Syberii. Nie trzeba głębiej patrzeć, w tych krajach żywa jest jeszcze pamięć tej polskiej cywilizacji".

Losy potomka milionera

Wnukiem Alfonsa, twórcy imperium finansowo-przemysłowego na Syberii i Uralu, był Alfons Aleksander Koziełł-Poklewski (1891–1962).

Służył w wojsku rosyjskim podczas I wojny światowej, w 1918 r. został radcą rosyjskiej ambasady w Londynie. W 1919 r. ożenił się z Zoją de Stoeckl, wnuczką rosyjskiego dyplomaty barona Eduarda de Stoeckl, który podpisał porozumienie o sprzedaży Alaski Stanom Zjednoczonym. Zoja była damą honorową księżnej Kentu Mariny i wychowawczynią jej dzieci. Świadkami na ich ślubie byli książę Dymitr Romanow (jeden z zabójców Rasputina) oraz hrabia Józef Alfred Potocki.

W 1939 r. Koziełł-Poklewski wyjechał z rodziną do Anglii, gdzie organizował pomoc dla polskich uchodźców. Utrzymywał kontakty z prezydentem Edwardem Raczyńskim i generałem Władysławem Andersem. Był członkiem zarządów Instytutu Sikorskiego oraz Polish Library Council w Londynie.

Na Syberię patrzymy dzisiaj niemal wyłącznie przez pryzmat Gułagu. Jawi się w naszych oczach jako gigantyczny, skuty mrozem obóz koncentracyjny i „nieludzka ziemia", która pochłonęła miliony niewinnych ofiar. Czasami jeszcze dorzucamy do tego mrocznego wizerunku smutne zesłańcze historie z czasów carskich. O ile jednak w dziejach Syberii i w losach Polaków przebywających tam w czasach stalinowskich na próżno szukać jakichś jaśniejszych elementów, o tyle kwestia kontaktów polsko-syberyjskich przed I wojną światową nie jest tak jednoznaczna i ma wiele wymiarów. Polscy zesłańcy trafiali za Ural pod przymusem, ale zwykle nie upadali na duchu i szybko stawali się pionierami w wielu dziedzinach życia syberyjskiej krainy. „Polacy nie zachowywali się na Syberii biernie, nie cierpieli, żadnego w nich kompleksu ofiary, żadnego paraliżu woli, tak, niestety, częstego u zesłańców rosyjskich. (...) W przeciwieństwie do nich Polacy się nie poddawali, byli w ogromnej przewadze bardzo czynni, jakby wręcz szukali w tej aktywności odtrutki przeciw osamotnieniu, jakby w niej znajdowali kompensację wobec poczucia klęski" – zauważył w jednym ze swoich artykułów Stefan Bratkowski.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL