Roman Kłosowski zmarł 11 czerwca 2018 r. w wieku 89 lat. Tydzień później odbył się uroczysty pogrzeb. Został pochowany z najwyższymi honorami, a urna z jego prochami spoczęła w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach. W ostatniej drodze towarzyszyli mu najbliższa rodzina i przyjaciele. Cezary Domagała, przewodniczący oddziału warszawskiego ZASP, w mowie pożegnalnej powiedział o Romanie Kłosowskim: „Przez 65 lat bawił nas i wzruszał. Był aktorem świadomym, był wymagający wobec siebie i uczciwy wobec widza. Uważał, że aktor ma za zadanie zrozumieć drugiego człowieka". Aktorka Teresa Lipowska, od lat pozostająca w przyjaźni z rodziną Kłosowskich, tak go opisała: „Całym swoim życiem kochał ludzi. Cudowny, ciepły, kochający i optymistyczny. W najgorszych momentach życia zachował optymizm". Swój niepozorny wygląd – był niski i krępy, o twarzy zdziwionego dziecka – potrafił przekuć w atut. Doskonale sprawdzał się w komediach i farsach, ale potrafił też wzruszać i skłaniać do refleksji. Ucieleśniał nasze lęki i kompleksy, lecz swoją optymistyczną postawą udowadniał, że każdy może zapracować na szczęście. W jednym z ostatnich wywiadów powiedział: „Miałem spełnione życie, które brałem garściami".
Chłopak z Białej Podlaskiej
Skarbnicą wiedzy o Romanie Kłosowskim jest wyjątkowa książka, która ukazała się w 2013 r. „Z Kłosem przez życie" profesor Jagody Opalińskiej nie ma formy wywiadu rzeki – autorka zdecydowała, że bohater jej książki będzie snuł narrację w pierwszej osobie. Roman Kłosowski w kolejnych odsłonach opowiedział zarówno o swoim życiu osobistym, jak i niełatwej drodze zawodowej.
Urodził się 14 lutego 1929 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie rymarza i tapicera Kazimierza Kłosowskiego oraz jego żony Franciszki. Miał dwie starsze siostry – Inę i Lenę, które troskliwie się nim opiekowały. W czasie wojny chodził na tajne komplety, a ojciec próbował nauczyć go swojego fachu. Szybko jednak okazało się, że „Romuś" nie ma zdolności manualnych, co ojciec miał skwitować dosadnymi słowami: „Ludzie o moich rękach mówią, że są złote. Niestety, ciebie, synu, Bozia ubrała w palce z gówna. Trzeba szukać innej drogi". A ponieważ matematyka też mu „nie wchodziła", skupił się na pochłanianiu książek i aktywności w szkolnym kółku literacko-teatralnym.
Zimą 1948 r. przeniósł się do Warszawy pod skrzydła opiekuńczej siostry Iny. I choć we wrześniu rok później został przyjęty na Wydział Aktorski PWST, to początkowo nie obyło się bez uszczypliwości – zwłaszcza ze strony nobliwego Aleksandra Zelwerowicza. Zajęcia z ówczesnymi tuzami sztuki aktorskiej nie tylko służyły szlifowaniu warsztatu, ale były też niezłą lekcją pokory i wytrwałości. Kłosowski nie radził sobie z szermierką, tańcem i śpiewem, lecz miał w sobie zapał do lekcji deklamacji u profesora Mariana Wyrzykowskiego. To o Wyrzykowskim powiedział w książce „Z Kłosem przez życie": „Panie Profesorze, Panu zawdzięczam fakt, że czytam interpunkcję, ciszę, że się nie boję patosu, że szukam własnych wzruszeń". W dyplomowym przedstawieniu w reżyserii Jana Kreczmara grał Puka w „Śnie nocy letniej" Szekspira, natomiast u prof. Janiny Romanówny – Edka w „Pannie Maliczewskiej" Gabrieli Zapolskiej.
Czas szkoły teatralnej to także pierwsze zauroczenia – odbudowywaną z powojennych zgliszczy Warszawą, socjalistyczną ideologią i biesiadowaniem z rówieśnikami. To wtedy rodziły się przyjaźnie na lata i niespełnione miłości... Bo miłość swego życia Roman Kłosowski spotkał dopiero po ukończeniu PWST, w odległym Szczecinie, gdzie otrzymał pierwszy teatralny angaż.