Radziecki sport, podobnie jak jego ojczyzna, podążał własną ścieżką rozwoju. Idea rywalizacji fair play została wypaczona i podporządkowana budowie totalitarnego reżimu. Następnie stała się instrumentem zimnej wojny, aż po apogeum, czyli wzajemny bojkot igrzysk w Moskwie i Los Angeles. Warto przypomnieć, jaki był naprawdę proletariacki sport w Kraju Rad.
Higieniczni i kulturalni
Na wstępie należy podkreślić ważny fakt: nowi gospodarze Kremla, którzy zdobyli władzę po bolszewickim puczu, początkowo nie bardzo wiedzieli, do czego sport może być im potrzebny. Z punktu widzenia doktryny ekonomicznej odciągał robotników od zdobytych właśnie środków produkcji, innymi słowy: wykuwanej w pocie czoła świetlanej przyszłości. Ideolodzy zaś widzieli w nim burżuazyjny przeżytek, a więc wymysł klasy próżniaczej. Już na przełomie lat 20. i 30. XX w. inżynierowie dusz dostrzegli w sporcie instrument wychowania stalinowskiego człowieka, homo sovieticus. Oczywiście, miał to być sport „czerwony" i radosny, czym różnił się od tego fałszywego, płatnego, czyli kapitalistycznego. Nic dziwnego, że jego główną cechą nie była rywalizacja, a uczestnictwo wyrabiające nawyk kolektywnego działania. I tak powstał mit amatorskiego sportu, który utrzymał się przez następne półwiecze. Z tym że jego propagatorzy podzielili się na dwie doktrynerskie szkoły.
Pierwsza, zwana umownie higieniczną, forsowała masowe wychowanie fizyczne w szkołach i zakładach pracy, a jej zwolennicy organizowali wzorcowe pokazy gimnastyczne. Oczywiście w celu podniesienia wydajności nauki i pracy. Jednak tak naprawdę masowy sport był kuźnią poborowych dla Armii Czerwonej oraz NKWD, czego zresztą nikt nie ukrywał. W programie ćwiczeń przeważały bowiem lekkoatletyka oraz dyscypliny paramilitarne, takie jak strzelectwo i skoki spadochronowe. Dzięki temu po rozpoczęciu wojny z III Rzeszą policja polityczna utworzyła z wybijających się sportowców OMSBON Zmotoryzowaną Brygadę Specjalnego Przeznaczenia, która według radzieckich źródeł wsławiła się licznymi akcjami dywersyjnymi.
Druga ze szkół, nazywana prolietkultem (proletariacką kulturą), organizowała pseudosportowe festiwale, podczas których tysiące uczestników tworzących żywe figury skandowało imiona Lenina i Stalina. Jak podsumował osiągnięcia tej szkoły portal Uroki Istorii, „były to wielkie spektakle przeznaczone dla samych uczestników i jednego wodza". Ale, choć to paradoksalne, dyscypliną sportową godzącą obie szkoły okazał się burżuazyjny przeżytek, czyli piłka nożna.
Mistrzostwa w łagrze
Mimo ideologicznych wysiłków okazało się, że ludzie pracy Kraju Rad nie chcieli zrezygnować ani z gry w piłkę, ani tym bardziej z kibicowania. Może dlatego, że jak ironizował wybitny kompozytor Dymitr Szostakowicz: „Stadion był w Związku Radzieckim jedynym miejscem, w którym każdy swobodnie mówił każdemu o wszystkim, co widział przed sobą". Z tym że nie do końca, bo kolejny paradoks polegał na rozwoju tej dyscypliny wtedy, gdy – jak mówiły słowa popularnej piosenki – w ZSRR „żyło się coraz lepiej i weselej". Czyli w okresie największego stalinowskiego terroru. A ten nie ominął także trenerów oraz gwiazd futbolu znajdujących się z powodu własnej sławy pod czujnym nadzorem samego Stalina. Decyzje o losie zawodników zapadały na najwyższym szczeblu, co dokumentuje zapis kremlowskiej narady, podczas której wódz przeniósł dwóch piłkarzy z Moskwy do Baku, po czym zaproponował rezolucję „O potępieniu agresji japońskich militarystów na bratnią Mongolię".