„Miękki” Bismarck czy „ponadprzeciętna przeciętność”?

16 czerwca br. przypadała trzecia rocznica śmierci Helmuta Kohla, a 26 czerwca obchodziliśmy 75. rocznicę powstania CDU, Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej Niemiec, na której czele Kohl stał 25 lat.

Publikacja: 02.07.2020 18:28

Foto: DPA/PAP

Helmut Kohl odszedł w swoim rodzinnym mieście Ludwigshafen w Nadrenii-Palatynacie. Gdyby żył, obchodziłby w tym roku 90. urodziny. Był kimś więcej niż tylko kanclerzem jedności Niemiec. Prowadził politykę jednoczenia kontynentu europejskiego. Odegrał niebagatelną rolę w historii Polski. Był szczęściarzem i wybrańcem losu, jednym z niewielu, którzy dotknęli koła historii.

Zakończenie okresu zimnej wojny przypadające na rządy tego kanclerza, zapoczątkowane procesami rewolucyjnymi w Europie Środkowo-Wschodniej, skutkowało zjednoczeniem obu państw niemieckich. Republika Federalna Niemiec, „nowy" podmiot stosunków międzynarodowych, stała się dominującą „siłą w środku Europy". Kwestią zasadniczą dla państw europejskich – sąsiadów na Zachodzie i we wschodniej części Europy, w państwach takich jak Polska – było to, czy nowe państwo niemieckie będzie gotowe do kooperacyjnej i partnerskiej współpracy z Europą, czy też opowie się za aksamitno-konfrontacyjną niemiecką hegemonią państwa cywilnego na kontynencie europejskim.

Długi marsz ku politycznym szczytom

Swój polityczny długi marsz Helmut Kohl rozpoczął w przenośni i dosłownie w 1945 r., mając zaledwie 15 lat. Zwolniony z niewoli amerykańskiej szedł na piechotę dniami i nocami do swojego rodzinnego Ludwigshafen. Studia i niezbyt ambitny naukowo, ale pożyteczny politycznie doktorat obronił na uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem. Praca nosiła tytuł „Odrodzenie partii politycznych na terenie Palatynatu po II wojnie światowej". Tezy tej dysertacji bardzo się później przydały w jego karierze politycznej, a zaczął ją od wstąpienia do CDU. Był najmłodszym szefem frakcji parlamentarnej tej partii w landtagu Nadrenii-Palatynatu. W ogóle zawsze był „najmłodszy": był najmłodszym premierem landowym, najmłodszym przewodniczącym CDU i najmłodszym kanclerzem federalnym (został nim w wieku 52 lat).

Niektórzy zarzucali Kohlowi koniunkturalność i polityczną kalkulację w osiąganiu celów politycznych. Paradoksalnie był wielkim idealistą. Sam mawiał, że czuje się „politycznym wnukiem" pierwszego kanclerza demokratycznej Republiki Federalnej Niemiec Konrada Adenauera. Swój profil polityczny szlifował, pilnie ucząc się podczas długich rozmów z bardzo dojrzałym politycznie pierwszym kanclerzem zachodnich Niemiec, m.in. podczas ich wielogodzinnych rozmów prowadzonych w jego domu w Rhöndorf. Katolik Adenauer, zacięty wróg Prus i wszelkiego rodzaju „prusactwa", wskazywał „młodemu Palatyńczykowi" drogę polityczną. Przyznał mu się, że pomimo panujących głębokich różnic politycznych wzorował się na metodach, konsekwencji działania, grze zakulisowej oraz istotnych kwestiach niemieckich interesów „zapożyczonych" od księcia Ottona von Bismarcka, kanclerza Rzeszy, jednoczyciela Niemiec. Podobno po śmierci Adenauera co miesiąc Kohl składał róże na jego grobie.

Kohl doskonale wiedział, że „problem niemiecki" w Europie to politycznie wrażliwe grzęzawisko przeplatających się interesów, gdzie Niemcy, ze względu na monstrualne zbrodnie nazistowskie i pamięć narodów europejskich o nich, znajdowały się operacyjnie w międzynarodowej defensywie. Dlatego też mądrze kontynuował politykę Adenauera – wtapiania zachodniej części Niemiec w polityczny Zachód. To z kolei miało przygotować odpowiedni grunt dla osiągnięcia kolejnego celu, jakim byłoby ewentualne zjednoczenie Niemiec z przyzwoleniem wszystkich zainteresowanych stron. Kohl wspominał: „Posuwaliśmy się po omacku, krok po kroku i dotarliśmy szczęśliwie na drugi brzeg. Nie dokonalibyśmy tego bez boskiej pomocy. Miałem jednak przy tym wszystkim świadomość, że urzeczywistniliśmy dopiero część naszej wizji, o której spełnieniu myśleliśmy od zakończenia wojny. Przed nami znajdował się i nadal znajduje następny cel: urzeczywistnienie drugiej części tej wizji. A jest nią zjednoczenie Europy". Niemiecka jedność i europejska jedność to dwie strony tego samego medalu. Jednego nie można oddzielić od drugiego, mawiał.

Jak trudne było to zadanie, Kohl zorientował się wtedy, gdy wybiła historyczna godzina dla Niemiec. Wybijał ją przysłowiowy dzwon będący w rękach narodu, który tak wiele wycierpiał z ręki niemieckiej – dzwon Polski. To Polacy wierzyli w zjednoczenie obu państw niemieckich i uzyskanie również dla Polski suwerennego politycznie demokratycznego bytu.

Problemy w relacjach polsko-niemieckich

W stosunku do Polski i Polaków zawiodła Kohla intuicja polityczna. W tej kwestii wykazał się niewystarczającą wrażliwością, brakiem subtelności, finezji i wyczucia politycznego. W procesie zjednoczenia Niemiec i stosunkach z Polską nie potrafił pozbyć się „niemieckości" i zademonstrować twarzy męża stanu, który podejmuje dalekowzroczne decyzje. Dało się to już dostrzec podczas ogłoszenia tzw. 10-punktowego programu (sojusz dla Niemiec) dążenia do konfederacji obu państw niemieckich z 28 listopada 1989 r. i rozwiązania kwestii niemieckiej, gdzie zabrakło odnośnika do stosunków takiego tworu politycznego z Polską, tzn. granicy polsko-niemieckiej. Spotkało się to z gwałtowną reakcją Warszawy. Kohl popełnił tutaj kardynalny błąd, zapominając o szczególnej i historycznej wadze stosunków polsko-niemieckich. Kiedy zjednoczenie obu państw niemieckich stawało się powoli rzeczywistością, w stosunku do Polski pozostawił poczucie politycznej niepewności. Dla Kohla Polska w procesie zjednoczeniowym stawała się „problemem", nie dostrzegał, że może być odwrotnie. Obawy Warszawy mogły mieć racjonalny powód. To powiększone Niemcy mogły być postrzegane jako zagrożenie dla innych. Kohl nie do końca rozumiał te polskie „obsesje".

Proces jednoczenia Niemiec nie mógł się odbywać w politycznej próżni i był zależny od wielkich mocarstw. Warszawa żądała ostatecznego, prawnomiędzynarodowego uznania polskiej granicy na Odrze i Nysie jeszcze przed połączeniem obu państw niemieckich. Kohl uważał, że oba państwa niemieckie (NRD w 1950 r. i RFN w 1970 r.) w swoich odrębnych traktatach z Polską uznały już tę granicę. Stał na stanowisku, że ostateczne prawnomiędzynarodowe uznanie tej granicy powinno nastąpić przez decyzje parlamentu zjednoczonych Niemiec. Wiedział, że stanowisko polskie jest wspierane przez Francję i Wielką Brytanię oraz Stany Zjednoczone, ale długo się opierał, aby je zaakceptować. Chodziło mu o głosy wypędzonych oraz przyszłych, skrajnie prawicowych wyborców, niebędących członkami niemieckich partii demokratycznych. Dla Warszawy stanowisko niemieckiego kanclerza było kontynuacją powojennej „rewizjonistycznej" polityki czasu Republiki Federalnej Niemiec.

Już podczas rozmów w Camp David 24 lutego 1990 r. z prezydentem USA G.H.W. Bushem i sekretarzem stanu USA J. Bakerem strona amerykańska naciskała na Kohla, aby wreszcie zaakceptował polskie stanowisko. Kohl obawiał się uzależnienia procesu zjednoczenia Niemiec od uznania granicy polsko-niemieckiej. Podczas tych rozmów odrzucił możliwość zawarcia traktatu pokojowego z Niemcami, co automatycznie wykluczało kwestie odszkodowań wojennych dla Polski – traktował je jako nie do zaakceptowania. Ustąpił nieznacznie dopiero wtedy, gdy prezydent Bush jako pośrednik między nim a polskim premierem Tadeuszem Mazowieckim wymusił zgodę na przygotowanie wspólnego tekstu, tzn. istotnych fragmentów dotyczących częściowego uwzględnienia polskiego stanowiska i zaakceptowania go przez parlamenty obu państw niemieckich. W końcu Kohl ustąpił i przedstawił w Bundestagu rezolucję potwierdzającą granicę polsko-niemiecką. Niemniej jednak zachował się niczym słoń w składzie porcelany, ponownie wskazując, że granica ta zostanie dopiero ostatecznie uregulowana, gdy Polska zrezygnuje z prawa do reparacji, odszkodowań i zadośćuczynienia za zbrodnie niemieckie wyrządzone Polsce i Polakom podczas niemieckiej okupacji oraz że strona polska zapewni wszystkie prawa mniejszości niemieckiej w swoim kraju.

Kohl osiągnął swój zasadniczy cel polityczny. Zjednoczenie obu państw niemieckich kończyło powojenny okres ograniczonej suwerenności Niemiec w środku Europy. Pomimo głębokich symbolicznych gestów w stosunku do Polski, prezentowanych podczas oficjalnej wizyty nad Wisłą, którą nagle przerwał (jego wizyta w 1989 r. przypadła na czas upadku muru berlińskiego), to powrócił do Warszawy, aby ją kontynuować, ale nie rozwiązał w pełni problemów w stosunkach z Polską, która została później tylko w ograniczonym stopniu włączona do rozmów dotyczących opracowania traktatu zjednoczeniowego dla Niemiec. Tzw. traktat o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec, zwany także traktatem dwa plus cztery (właściwie cztery plus dwa), podpisany 12 września 1990 r. w Moskwie, otworzył drogę do zjednoczenia Niemiec.

W swoim słynnym przemówieniu na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego w Strasburgu 22 listopada 1989 r. wskazywał: „Do Europy należy nie tylko Londyn, Rzym, Haga i Paryż. Do Europy należą również Warszawa i Budapeszt, Praga i Sofia, a także Berlin, Lipsk i Drezno. Jedność Niemiec (...) można osiągnąć tylko przez postęp w jednoczeniu naszego Starego Kontynentu. W polityce kwestia niemiecka i kwestia europejska to dwie strony tego samego medalu".

W ten sposób również droga do polsko-niemieckiego traktatu stała otworem. 17 czerwca 1991 r. Polska i Niemcy podpisały w Bonn traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Negocjacje tego bilateralnego traktatu trwały ponad rok. Wcześniej, 14 listopada 1990 r., podpisano polsko-niemiecki traktat graniczny, który potwierdzał w sensie prawnomiędzynarodowym granicę polsko-niemiecką. Obie umowy ratyfikowano w 1991 r., a weszły one w życie 16 stycznia 1992 r. Tymi traktatami otwierano nowy etap stosunków polsko-niemieckich, już jako fundamentu relacji między suwerennymi państwami.

Traktat generalny z Polską nie rozwiązywał jednak wszystkich problemów polsko-niemieckich. Jako traktat asymetrycznie realizujący interesy obu stron przez lata poddawany był ciągłej krytyce. Strona niemiecka nie wypełniała go z odpowiednią dozą rzetelności. Próbowano to skorygować przez podpisanie przez obie strony oświadczenia polsko-niemieckiego 12 czerwca 2011 r. Kwestia zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone Polakom jest w dalszym ciągu politycznie i moralnie otwarta i nieuregulowana. Nadal dyskutowana jest sprawa utworzenia pomnika i miejsca pamięci w Berlinie polskich ofiar niemieckiego reżimu nazistowskiego. Od zakończenia II wojny światowej minęło już 75 lat.

Spotkania u „Włocha" z Władysławem Bartoszewskim

Helmut Kohl regularnie spotykał się ze swoim największym polskim przyjacielem Władysławem Bartoszewskim, jak mawiał – drugim wielkim Polakiem, po polskim papieżu Janie Pawle II. Spotkania odbywały się we włoskiej restauracji w stolicy RFN, Bonn. Rozmowy u „Włocha", w specjalnie do tego celu zarezerwowanym zielonym pokoju, przeciągały się do późnych godzin nocnych. Wiedzę o Polsce, Polakach i polskiej polityce zagranicznej czerpał Kohl w ten sposób z pierwszej ręki. Bartoszewski mówił i mówił, a Kohl jadł i jadł. Jeden zastanawiał się, jak można bez przerwy tyle mówić, a drugi, ile można naraz zjeść. Kohl uwielbiał dużo jeść, szczególnie szparagi i żołądki wieprzowe, specjał Palatynatu. Zdecydowanie nie był wielbicielem małych porcji. Bartoszewski wspominał, że Kohl nie jadł, tylko „młócił i wymiatał wszystko z półmiska". Kosztowali wytrawny riesling, Bartoszewski czasami zamawiał piwo. Obaj byli wysocy. Jeden potężnie zbudowany. Drugi szczupły jak tyczka. Taka uzupełniająca się dobrana para. Kohl spokojny i powściągliwy. Bartoszewski emocjonalny i otwarty. Łączyła ich też w pewnym sensie podejrzliwość. Nie do siebie, ale do otaczającego ich świata. Rozumieli się tutaj świetnie, ponieważ jeden i drugi stworzyli sobie grono przyjaciół, a co najważniejsze, „informatorów". Takie zaplecze władzy. Obaj preferowali „zakulisowe intrygi". Taka polityka „wczesnego ostrzegania". Były kanclerz później wielokrotnie spotykał się z Bartoszewskim. Spędzali również wspólnie wakacje w St. Wolfgang w Górnej Austrii.

Kohl wspominał już po śmierci Bartoszewskiego (2015 r.), że „to były zawsze otwarte, nacechowane zaufaniem i bardzo serdeczne rozmowy". Przypomniał, że Bartoszewski był „wiernym orędownikiem interesów swojej ojczyzny. Był równocześnie dalekowzrocznym orędownikiem dobrych relacji polsko-niemieckich w zjednoczonej Europie". Jako historycy obaj podkreślali, że każdy, kto mówi o perspektywach Unii Europejskiej, musi się odwołać do historii i wspólnych dla Europejczyków wartości duchowych, takich jak wolność, godność człowieka, szacunek dla życia, solidarność z prześladowanymi i biednymi. Stworzenie jednolitej językowo i kulturowo Europy nie jest celem integracji, bo ważniejsze jest zachowanie swoistych cech poszczególnych krajów i regionów. Kohl zgadzał się z Bartoszewskim, że sens i cel integracji polegają na zachowaniu narodów i ich kultur, w duchu wzajemnej tolerancji i szacunku. Kohl wskazywał na integrację polityczną Unii. Podczas negocjacji dotyczących utworzenia Unii politycznej Kohlowi chodziło o oparcie jej na zasadzie porządku federalnego oraz dynamiczniejszego wdrożenia zasady subsydiarności. Tutaj napotkał zdecydowany opór państw członkowskich. Krótko przed szczytem w Maastricht wskazywał na docelowość utworzenia „Stanów Zjednoczonych Europy", ale nie jako kopii USA, lecz jako federacji państw narodowych. Bartoszewski przekonywał Kohla, że budując „wspólną Europę, powinniśmy pamiętać o historii, której nie należy rozumieć wyłącznie jako ostrzeżenia".

Niemiecka „kohlokracja" i cena władzy

Helmut Kohl był kanclerzem 16 lat, tzn. od 1982 do 1998 r., „wychował" politycznie całe pokolenie młodych Niemców. Udało mu się w tym czasie stworzyć nowy wariant demokracji zachodniej niemieckiego typu, tzw. kohlokrację. Z jednej strony obiecał społeczeństwu byłych Niemiec wschodnich „kwitnące krajobrazy", a z drugiej strony Niemcom gwarantował wewnętrzne bezpieczeństwo, rozwój gospodarczy w powiększonej o Europę Środkowo-Wschodnią Unii. Ani jednego, ani drugiego do końca nie udało mu się zrealizować. Zaraz po zjednoczeniu Kohl poświęcił się polityczno-gospodarczemu i mentalnemu scalaniu obu państw niemieckich. W pierwszych wspólnych wyborach parlamentarnych, które odbyły się 2 grudnia 1990 r., Kohl ponownie zwyciężył. 20 czerwca 1991 r. w emocjonalnie prowadzonej debacie przeforsował Berlin przeciwko „prowizorycznemu" Bonn na przyszłą stolicę Niemiec.

Helmut Kohl był nie tylko prawdziwym olbrzymem (ważył ok. 125 kg), ale też bez wątpienia politycznym gigantem. Również megalomanem. Jednego nie można zrozumieć bez drugiego. Taki „potulny" Bismarck, który mógłby rządzić żelazną ręką, ale tego jako „człowiek z Palatynatu", z natury łagodny i otwarty na świat, nie potrafił i nie chciał realizować. Zgubiła go chęć wykorzystywania instrumentu pieniędzy w polityce. W pokonywaniu kolejnych szczebli kariery politycznej Kohlowi pomagały: jego pracowitość, aktywność w strukturach partyjnych, cierpliwość i przyjazne usposobienie. Lubił ludzi, był „swój", czyli „przeciętny" jak większość społeczeństwa, nie tylko niemieckiego. Mylono to z niedoświadczeniem i naiwnością polityczną. Ci, którzy nie doceniali jego umiejętności, na końcu przegrywali z nim. Jednocześnie wyśmiewany był przez większość mediów niemieckich, jak i przez swojego wielkiego konkurenta i adwersarza do władzy i kanclerstwa z siostrzanej CSU, Franza Josefa Straussa. Ale to Kohl wygrywał kanclerstwa, a nie butny i arogancki bawarski książę. Po jego maratońskich latach kanclerstwa, kiedy „Pan Bóg trzymał długi czas politycznie z Kohlem", w końcu musiał się poddać. Po skandalu dotyczącym darowizn i odmowie ujawnienia nazwisk finansowych darczyńców dla CDU musiał odejść w niesławie. Do tego doszło samobójstwo jego żony. Miał bardzo trudne, wręcz śladowe kontakty z synami. Jego kolejna żona zamieniała jego dorobek i spuściznę w komercyjne administrowanie jego intelektualno-moralną spuścizną. Ostatnie lata życia spędził na wózku inwalidzkim, po ciężkim upadku ze schodów. Synowie o śmierci ojca dowiedzieli się z mediów. Został doceniony dopiero po śmierci. Jego zasługi dla zjednoczenia Europy są ewidentne i dzisiaj niepodważalne. Kohl udowodnił rzecz niemożliwą do zrozumienia dla przeciętnego polityka: inteligencja nie ma nic wspólnego z intelektualizmem, a sukces w polityce nie ma nic wspólnego z retorskimi umiejętnościami czy potęgą wymowy w wymiarze wielkiego Greka Demostenesa. I bez tego można zostać mężem stanu, a na pewno takim opatrznościowym dla Europy, w tym również Polski, jakim był i pozostanie w pamięci Helmut Kohl.

Nowa wspólna odpowiedzialność Polski i Niemiec w Europie

Stosunki polsko-niemieckie mają w dalszym ciągu specyficzną naturę i muszą być regulowane i wzmocnione w Europie również bilateralnie. Obie strony powinny dążyć do jak najszybszego podpisania nowego traktatu polsko-niemieckiego. Celem powinno być ustanowienie nowych podstaw szeroko zakrojonej współpracy bilateralnej uwzględniającej politykę zagraniczną, bezpieczeństwo i rozwój stosunków gospodarczych obu stron w zmienionej rzeczywistości międzynarodowej. Nawiązanie takiej współpracy nie naruszałoby innych traktatowych umów Polski i Niemiec w UE i NATO.

W 2021 r. będziemy obchodzić 30-lecie podpisanego 17 czerwca 1991 r. polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Ponieważ traktat ten został wynegocjowany dla Polski w mało sprzyjających warunkach politycznych, nie był do końca partnerski. Teraz nadarza się okazja do wynegocjowania nowego polsko-niemieckiego traktatu kreślącego wizję przyszłości wielostronnej współpracy polsko-niemieckiej w nowej wspólnej Europie Helmuta Kohla. Takiemu nowemu traktatowi powinno się nadać kluczowe znaczenie dla rozwoju pogłębionej kooperacji obu państw we wszystkich obszarach, również współpracy dwustronnej w zakresie bezpieczeństwa oraz strategicznej autonomii bezpieczeństwa europejskiego, łącznie z ustaleniem klauzuli wzajemnej pomocy i wsparcia, która zadziała w sytuacji wszelkiego rodzaju zagrożeń dla obu partnerów, tzn. tak jak to jest już formułowane przez nowy traktat niemiecko-francuski z Akwizgranu (styczeń 2019 r.). Ponieważ brakuje dzisiaj UE i NATO percepcji wspólnej kultury bezpieczeństwa i wspólnej analizy zagrożeń strategicznych, Polska i Niemcy powinny przejąć rolę jej formułowania. Żyjemy w czasach niebywałej ignorancji i bezpłodności politycznej w Europie i na świecie. Pandemia koronawirusa ten stan rzeczy bezlitośnie zdemaskowała i obnażyła. Nadreńskopalatyński znawca win Helmut Kohl, wielki kanclerz demokratycznych Niemiec, powtarzał: „Trzeba być z dobrego rocznika i do tego wiedzieć, kiedy się dojrzało".

Prof. SGH dr hab. Krzysztof Miszczak jest kierownikiem Zakładu Polityki Bezpieczeństwa Międzynarodowego Szkoły Głównej Handlowej

Helmut Kohl odszedł w swoim rodzinnym mieście Ludwigshafen w Nadrenii-Palatynacie. Gdyby żył, obchodziłby w tym roku 90. urodziny. Był kimś więcej niż tylko kanclerzem jedności Niemiec. Prowadził politykę jednoczenia kontynentu europejskiego. Odegrał niebagatelną rolę w historii Polski. Był szczęściarzem i wybrańcem losu, jednym z niewielu, którzy dotknęli koła historii.

Zakończenie okresu zimnej wojny przypadające na rządy tego kanclerza, zapoczątkowane procesami rewolucyjnymi w Europie Środkowo-Wschodniej, skutkowało zjednoczeniem obu państw niemieckich. Republika Federalna Niemiec, „nowy" podmiot stosunków międzynarodowych, stała się dominującą „siłą w środku Europy". Kwestią zasadniczą dla państw europejskich – sąsiadów na Zachodzie i we wschodniej części Europy, w państwach takich jak Polska – było to, czy nowe państwo niemieckie będzie gotowe do kooperacyjnej i partnerskiej współpracy z Europą, czy też opowie się za aksamitno-konfrontacyjną niemiecką hegemonią państwa cywilnego na kontynencie europejskim.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie