Lis Syberii Władimir Kappel

Władimir Kappel, najmłodszy i najwaleczniejszy spośród generałów białych, był bliski tego, aby samodzielnie wygrać rosyjską wojnę domową.

Publikacja: 27.06.2019 17:07

Lis Syberii Władimir Kappel

Foto: EAST NEWS

22 lipca 1918 r. do Moskwy, gdzie mieściła się siedziba bolszewickiego rządu, dotarła szokująca wiadomość. Armia białych, dowodzona przez nieznanego nikomu oficera, wtargnęła do Symbirska i rozbiła w puch bolszewicki garnizon. Ta klęska miała też ogromne znaczenie propagandowe – było to w końcu rodzinne miasto Lenina, dlatego jego upadek mógł podkopać wizerunek komunistycznej władzy. „Symbirsk bronić do ostatniej kropli krwi" – rozkazał Jukums Vacietis, były szef ochrony Lenina, awansowany na dowódcę Armii Czerwonej. Dopiero po kilku dniach wywiad doniósł, że dowódca białych, który przegnał bolszewików z Symbirska, nazywa się Władimir Oskarowicz Kappel i zadaje czerwonym klęskę za klęską. „Czy tego Kappela nie da się przeciągnąć na naszą stronę?" – pytał zmartwiony Lew Trocki. Telegram z odpowiedzią nie przyszedł, bo kolejny atak białych pozbawił bolszewików środków łączności. Trocki miał się przekonać o zdolnościach wojskowych Kappela w krótki czas później i to w okolicznościach, których do końca życia się wstydził. Dopiero wówczas zrozumiał, że Kappel nigdy nie przystanie do bolszewików, bo to by oznaczało zdradę cara, a Kappel nie umiał zdradzać.

Człowiek, który w lipcu 1918 r. stał się utrapieniem Trockiego i Lenina, przyszedł na świat 28 kwietnia 1883 r. w rodzinie zubożałej arystokracji. Jego ojciec był oficerem armii rosyjskiej, zagorzałym monarchistą i marzył o tym, aby syn również związał swoje życie z wojskiem.

W 1899 r. Kappel – jako 16-latek – wstąpił do elitarnej Nikołajewskiej Szkoły Junkrów w Petersburgu, która kształcić miała przyszłe kadry oficerskie Imperium Rosyjskiego. Szkoła łączyła nauki wojskowe z przedmiotami z wiedzy ogólnej. Kadetom wpajano też dobre maniery i wychowanie patriotyczne, a to ostatnie oznaczało m.in. bezwzględną wierność carowi i wstręt do jakiejkolwiek polityki.

Dorastający Władimir Oskarowicz dzielił czas między wykłady, ćwiczenia polowe i dworskie bale. Na jednym z nich poznał Olgę Siergiejewnę, piękną córkę petersburskiego rzemieślnika. Czas i polityka wystawiły ich miłość na próbę. Wkrótce wybuchła wojna rosyjsko-japońska i młody podoficer został wysłany na front. Obronę przed atakującymi Japończykami przygotowywał tak profesjonalnie, a kontruderzenia tak błyskawicznie, że zwrócił na siebie uwagę dowódców. Do Petersburga wrócił w stopniu kapitana sztabowego, by szybko awansować na pułkownika i objąć dowództwo 347. pułku piechoty w I Armii Imperium Rosyjskiego. Nim to się stało, w petersburskiej cerkwi poślubił Olgę Siergiejewnę, z którą doczekał się dziecka. Tak rozpoczął się krótki i szczęśliwy okres w jego życiu, kiedy wypełniał rolę troskliwego ojca, wiernego męża i oddanego dowódcy. Ta ostatnia szybko przyniosła mu popularność. Kappel troszczył się o żołnierzy, osobiście interweniował, by na czas dostawali żołd, by mieli do dyspozycji medyka i leki, oraz by nigdy nie brakowało im mundurów, broni i amunicji. Podkomendnych traktował po ojcowsku, ale też z całą surowością. Im wyższy mieli stopień, tym surowiej byli traktowani.

„Polacy – jaki to wspaniały naród"

Wtedy też, w Petersburgu, zakochał się po raz drugi. W szkole junkrów i w jednostkach wojskowych podlegających dowództwu I Armii, służyło wielu Polaków. Kappel spędzał z nimi czas przy kartach, gorzałce, na uroczystych odprawach i ćwiczeniach. Imponowali mu kulturą, wykształceniem i umiejętnościami wojskowymi. „Polacy, jaki to wspaniały naród" – napisze później do Olgi w liście wysłanym z frontu Wielkiej Wojny. Olgę pokochał jako mężczyzna, Polaków – jako żołnierz.

Los dał mu szansę poznać lepiej ten „wspaniały naród". W 1914 r. wybuchła wojna, a pułk Kappela znalazł się w składzie I Armii dowodzonej przez generała Rennenkampfa, która na ziemiach polskich toczyła bitwy z Niemcami. I znowu się odznaczył dzielnością i odwagą. Jego oddział wdzierał się głęboko na terytoria kontrolowane przez Niemców, organizował zasadzki, sabotował ich działania. Kappel stał się szybko bardzo popularny. Tak bardzo, że sam Rennenkampf poczuł się zazdrosny o jego sławę. Kazał więc młodemu dowódcy wrócić do Rosji „dla wypoczynku". Kappel nie chciał wracać, ale rozkaz był rozkazem. Po krótkim wypoczynku wysłano go do Samary, gdzie miał pełnić podrzędną funkcję wojskową. Właśnie tam, w Samarze, dopadł go wiatr historii.

W październiku 1917 r. doszło do przewrotu i władzę przejęli bolszewicy dowodzeni przez Włodzimierza Lenina. Kappel, wychowany w duchu kultu dla cara, przekonany, że monarchia jest fundamentem Rosji, nie chciał uznać nowej władzy. W marcu 1918 r. generał Kaledin oficjalnie wypowiedział posłuszeństwo bolszewickiemu rządowi, co oznaczało, że będzie próbował go obalić. W jego ślady poszli następni: Judenicz, Miller, Dutow, Denikin i Korniłow. Ten ostatni zaczął nawet tworzyć Armię Ochotniczą, która jednoczyła przeciwników bolszewickiego reżimu.

Biali generałowie powołali rząd, który miał zmierzać do przywrócenia dawnego porządku i carskiej władzy. Najwyższym dowódcą wojskowym obwołali admirała Aleksandra Kołczaka.

Wiatr Wielkiej Wojny dotarł też do Samary. Na początku lipca czechosłowacki korpus zbuntował się i przegnał z miasta garnizon bolszewików. Rosyjscy oficerowie, którzy pozostali wierni carowi, zaczęli organizować pierwsze oddziały ochotników do obrony miasta przed kontratakującymi bolszewikami. Ich siły były nieznaczne: parę kompanii piechoty, szwadron kawalerii i dwie armaty. Wyprowadzenie tych ludzi do boju byłoby równoznaczne z wydaniem ich na rzeź. Nikt nie chciał się podjąć dowodzenia tym oddziałem. I nagle, na radzie wojennej, wystąpił 35-letni Kappel i wypowiedział kilkanaście słów, które przeszły do historii: „Skoro nie ma chętnych, to czasowo, dopóki nie znajdzie się wyższy stopniem, proszę o pozwolenie objęcia dowództwa oddziału i poprowadzenia go przeciw bolszewikom".

Zwycięski wódz kontrrewolucji

Władimir Oskarowicz Kappel dokonał rzeczy niemożliwej: w ciągu dwóch tygodni zmienił gromadę niezdyscyplinowanych ochotników w karny oddział wojskowy liczący 350 osób i na jego czele ruszył na broniony wówczas przez 2 tysiące czerwonoarmistów Syzrań. Otwarta konfrontacja musiałaby doprowadzić do zagłady, dlatego Kappel postanowił zaatakować z zaskoczenia. Podzielił maleńki oddział na dwie części i zaatakował równocześnie z dwóch stron. Bolszewicki garnizon wpadł w panikę i uciekł z miasta. Podczas ryzykownego ataku Kappel nie stracił ani jednego żołnierza. Zyskał za to arsenały broni pozostawione przez bolszewików, które natychmiast przejął. I natychmiast ruszył na Syzrań, który zdobył z marszu. W Syzraniu w ręce białych wpadł też pociąg pancerny. Zwycięski wódz wyruszył nim do Stawropola i znowu powtórzył poprzedni manewr: atak równocześnie z dwóch stron. Efekt był taki sam: bolszewicki garnizon poszedł w rozsypkę i w panice uciekł z miasta. Nie tracąc ani godziny, zarządził uderzenie na Symbirsk, którego bronił Gaja Dmitrijewicz Gaj – dowódca sotni kozackiej i zwolennik czerwonego terroru, który wszystkich podejrzanych o niechęć wobec rewolucji brutalnie mordował. Kappel zastosował sprytny manewr: upozorował atak od strony rzeki, a gdy bolszewicy przygotowali tam obronę, zaatakował od tyłu. Szarża była tak szybka i tak efektowna, że czerwonogwardziści nie stawili żadnego oporu, a Gaj uciekł z miasta tak prędko, że nie zdążył nawet wydać rozkazu zabicia wszystkich „wrogów ludu" aresztowanych w poprzednich dniach. Uwolnieni więźniowie dołączyli do kappelowców.

Z pola bitwy zwycięski wódz pojechał do miejskiego teatru, by wygłosić przemówienie do ludności. Zaapelował do wszystkich, aby przyłączyli się do niego w walce o Rosję. Powiedział też, że bolszewicy wyznaczyli za jego głowę 50 tysięcy rubli nagrody. „Jestem z tego bardzo niezadowolony. Tanio nas wycenili, trzeba będzie podnieść cenę" – śmiał się, przy aplauzie setek zgromadzonych ludzi.

Od tego dnia do jego oddziału zaczęli wstępować ochotnicy chcący walczyć przeciwko bolszewikom. Wśród nich Polacy, których pokochał prawdziwą miłością żołnierską. Już po wybuchu rewolucji zaczęły powstawać niewielkie polskie oddziały, a pod koniec 1918 r. niepodległa już Rzeczpospolita powołała Polski Komitet Wojenny kierowany przez majora Waleriana Czumę, który miał zebrać Polaków z Rosji zdolnych do walki i przerzucić ich do Polski. Dopóki trwała rewolucja, było to niemal niemożliwe. Jedyny sposób, by wyjść z Rosji, to przyłączyć się do białych, a konkretnie do ich legendarnego wodza. Kappel powierzył Polakom arcyważne zadania: ochronę Kolei Transsyberyjskiej i tyłów armii. Tak rozpoczął się zwycięski marsz białej armii po Powołżu.

Wielki błąd Denikina

Kappel uderzał znienacka. Przegrupowywał swoje wojska i atakował niespodziewających się niczego bolszewików. W ten sposób latem i jesienią 1918 r. wyzwolił Buzułuk, Czeboksary, potem Samarę, Saratów i ponownie Syzrań.

W Kazaniu, w środkowej Rosji, stanął przed szansą wygrania wojny domowej. Najpierw związał siły czerwonoarmistów atakiem piechoty od strony Wołgi, po czym głównymi siłami niespodziewanie zaatakował od tyłu i wziął miasto bronione przez trzykrotnie liczniejszego przeciwnika. W ręce jego armii wpadły ogromne ilości broni i amunicji, a także 500 ton złota Imperium Rosyjskiego. Za te pieniądze dowództwo Białej Armii zaczęło kupować na Zachodzie broń potrzebną do walki.

Przeciwko rosnącemu w siłę Kappelowi bolszewicki rząd wysłał Michaiła Tuchaczewskiego, który dał się zaskoczyć pod leninowskim Symbirskiem. Następnego dnia do Petersburga popłynęły telegramy, których treść tworzy obraz rozpaczliwej klęski. Armia Tuchaczewskiego, zaskoczona brawurowym atakiem Kappela, po prostu przestała istnieć. Ci, którzy przeżyli, przyłączyli się do białych. Na Kazań, po złoto i głowę dzielnego zagończyka, wyruszył sam Lew Trocki. Kontratak Kappela pozbawił go i armię osobistego kierowcy i nadziei na zwycięstwo. Władimir Oskarowicz rozgromił wojska Trockiego z taką samą wprawą jak wcześniej innych bolszewików. Sam Trocki cudem uniknął niewoli. Wtedy zrozumiał, że z Władimirem Oskarowiczem nie ma żartów.

Jeszcze nie opadł kurz po bitwie, gdy Kappel wysłał telegram do Kołczaka, w którym przedstawił mu swój plan na wygranie wojny. Jego zdaniem należało natychmiast rozpocząć marsz na Nowogród, zdobyć miasto, wspomagając antybolszewickie powstanie, które lada chwila mogło tam wybuchnąć, potem przejąć drugą część carskiego złota, aby nie wpadło w ręce komunistów, przeprowadzić koncentrację wojsk i uderzyć na Moskwę.

Plan nie wypalił przez ludzką małostkowość. Sztabowcy Kołczaka, zazdrośni o sławę Kappela, nie zaakceptowali pomysłu, i odpisali, aby pilnował zdobytych miast na Powołżu. Ta decyzja była pierwszym gwoździem do trumny białej armii. Drugim była polityczna głupota generała Denikina, który nie potrafił porozumieć się z Józefem Piłsudskim. Obaj chcieli walczyć przeciwko bolszewikom, ale Denikin nie chciał się zgodzić na Polskę niepodległą. Lenin wykorzystał to po swojemu. Obiecał Piłsudskiemu granice i niepodległość, by nie dopuścić do jego sojuszu z Denikinem, co zapobiegło atakowi na Rosję od zachodu. To nieporozumienie między Denikinem a Piłsudskim w kluczowym momencie wojny domowej stało się jedną z głównych przyczyn zwycięstwa komunizmu w Rosji.

Wielki lodowy marsz

Ugłaskawszy Piłsudskiego, Lenin obiecał zachodnim rządom spłatę długów carskiej Rosji (co prawda, wcale nie zamierzał tego dotrzymać). To spowodowało, że Anglia i Francja uznały jego rząd, a w konsekwencji wstrzymały pomoc dla Denikina. Nowa sytuacja umożliwiła przegrupowanie wojsk i rozpoczęcie wielkiej kontrofensywy czerwonych. Jej oznaką była bitwa pod Orłem, wygrana przez bolszewików, która rozpoczęła cofanie się białej armii na wschód. Być może jej rezultat byłby inny, gdyby dowództwo powierzono Kappelowi. Ale sztabowcy Kołczaka, nadal zazdrośni o jego sławę, nie dopuścili do tego.

Bitwa pod Orłem była początkiem ostatecznej klęski białych. Aby zakończyć wojnę domową, bolszewicy potrzebowali pozbawić wrogów dowództwa. W styczniu 1920 r. przekupili Czechosłowaków, a ci aresztowali Kołczaka i wydali go bolszewikom. Kappel przegrupował swoje siły i ruszył do Irkucka, by wyrwać Kołczaka z niewoli.

Ten wyczerpujący pochód przez syberyjskie bezdroża historycy nazwali wielkim lodowym marszem. To tam objawił się w pełni charyzmat Kappela. Młody wódz prowadził karną armię w mrozie dochodzącym do -50 st. C. Zatroszczył się jednak o to, aby żołnierze mieli onuce, jadło i gorzałkę. Nieznany z imienia poeta, który szedł w tym pochodzie, zanotował pieśń, którą śpiewało wówczas wojsko, a która dobrze oddaje wiarę w młodego wodza: „Armia wierzy, Kappel dowodzi, armia wie: zwycięstwo jest z Kappelem. (...) Boże, niech żyje tylko armia! I pewnego dnia niech Ojczyznę wskrzesi!".

Później radziecka propaganda próbowała to przedstawić jako akt szaleństwa i desperacji. Nawet Andriej Krawczuk, który w 2008 r. nakręcił film „Admirał", dał się uwieść tej narracji. W jego filmie pijany Kappel mówi o bolszewikach „czort z nimi" i rzuca swoje nieuzbrojone pułki wprost na ich kule, w imię walki o jedną, niepodzielną Rosję. Ponosi klęskę, ale bohaterską i... nieprawdziwą. Prawdziwy Kappel prowadził swoją armię od zwycięstwa do zwycięstwa i dbał o to, aby żołnierzom, którzy mu podlegali, nie zabrakło niczego. Prawdziwy Kappel nigdy też nie rzuciłby swoich ludzi, bez broni czy amunicji, na bolszewicki ostrzał. On się nie bał. To jego się bano.

Gdy wieść o tym, że armia Kappela maszeruje zwycięskim krokiem i przedostała się do Irkucka, czerwony komendant wpadł w panikę. Konfrontacja z Kappelem mogła zakończyć się drugim Orłem. Tyle tylko że już nie zwycięstwem bolszewików. Czerwoni wiedzieli, że tego młodzieńca trzeba było zatrzymać za wszelką cenę. Naprzeciw nadciągającym białym wysłano silny, uzbrojony oddział czerwonogwardzistów. Przy stacji kolejowej Zima krasnoarmiejców przywitała kanonada. To Polacy z przedniej straży armii Kappela zaatakowali, aby „oczyścić" wejście do miasta. Bolszewicy poszli w rozsypkę. Tak samo, jak niegdyś w Syzraniu, w Ufie i w Symbirsku. Niemal na ich plecach do miasta wjechali wysłannicy białej armii. Przywieźli propozycje warunków pokojowych: pozwolą odejść czerwonoarmistom w zamian tylko za uwolnienie Kołczaka. Bolszewicki oficer poprosił o kilka godzin na nawiązanie kontaktu z dowództwem. W tym czasie Kołczaka rozstrzelano nad brzegiem rzeki. Biali nie ruszyli na miasto, aby pomścić wodza. Po miesięcznej odysei przez syberyjskie bezdroża, potrzebowali odpoczynku. Ta decyzja oszczędziła Irkuckowi wojennej pożogi, dzięki czemu to cudowne miasto przetrwało rewolucyjną zawieruchę prawie niezniszczone. 35 tysięcy żołnierzy niemal „z marszu" zawróciło i po powierzchni Bajkału – skutego grubą warstwą lodu – przeszło 40 kilometrów, aby rozpocząć ostatni 800-kilometrowy odcinek marszu, aż do miasta Czita. Tym razem jednak na czele białej armii zabrakło Władimira Oskarowicza Kappela.

Dwa tygodnie wcześniej przednia straż jego wojska zatrzymała się nad brzegiem rzeki Kan. Nie było przewodnika, nikt nie wiedział, gdzie jest bród. Kappel z typową dla siebie fantazją postanowił sam przeprowadzić żołnierzy. Nagle lód pod nim się załamał, a on sam wraz z koniem wpadł do wody. Amputowano mu jedną stopę i część drugiej, ale po kilku dniach wystąpiło zapalenie płuc. W ostatnich chwilach przytomności wezwał Siergieja Nikołajewicza Wojciechowskiego i powierzył mu dowództwo nad armią, rozkazując kontynuować walkę. Swoim żołnierzom pozostawił testament spisany w formie rozkazu dziennego: „Za nami od zachodu postępują sowieckie wojska, które niosą za sobą komunizm, komitety biedy i prześladowania Jezusa Chrystusa. Gdzie wrasta sowiecka władza, tam nie będzie prywatnej własności chłopskiej, tam w każdej wiosce niewielka grupka leni, organizując biedakomitet, będzie miała prawo zabierać u każdego, co jej się zechce. Bolszewicy odrzucają Boga i zamieniają miłość do Boga na nienawiść. Jeśli przyjdą, także i wy będziecie bezpardonowo polować na siebie. Bolszewicy niosą zasadę nienawiści do Jezusa, niosą nowe czerwone ewangelie, wydane przez komunistów w Piotrogrodzie w 1918 roku".

Szkoła Kappela

Nikt bardziej nie wziął sobie do serca tych słów niż Polacy. 920 Polaków przeżyło marsz lodowy i dotarło do Harbinu, a stąd statkiem do Gdańska. Niepodległa Polska, szykująca się do odparcia bolszewickiego ataku, potrzebowała ich bardziej niż kogokolwiek innego. Sformowano z nich Drugi Syberyjski Pułk Piechoty, który stanął na przedpolach Warszawy i dał popis męstwa w najcięższych momentach bitwy z bolszewikami. Tydzień później Syberyjczycy stanęli twarzą w twarz z czerwonym mordercą – Gaja Gajem, który próbował obejść Warszawę i uderzyć od zachodu. Jednak bohaterski opór stawili mu mieszkańcy Płocka. W kluczowym momencie walki z odsieczą oblężonemu miastu pospieszył Drugi Syberyjski Pułk Piechoty dowodzony przez kapitana Werobeja. „Kappelowcy" dali Gai takiego łupnia, że jego oddział poszedł w rozsypkę, a on sam tylko cudem uniknął śmierci, uciekając do Prus Wschodnich. Tak spłacali dług wobec Kappela. I to pomimo że on sam już od pół roku nie żył.

Jego zwłok nie porzucono na Syberii. Żołnierze owinęli je w skóry zwierzęce, rozpięli między czterema końmi i tak przewieźli je do Czity. Tam, w katedrze świętego Aleksandra Newskiego, odprawiono mu uroczysty pogrzeb, w którym udział wzięło 35 tysięcy jego podkomendnych. Trzy miesiące później, gdy Armia Czerwona zbliżała się do Czity, a niedobitki białych musiały uciekać dalej na wschód, dawni podwładni postanowili nie dopuścić do tego, by bolszewicy zbezcześcili jego zwłoki. Trumnę wydobyto, a poczet honorowy niósł ją przez całą drogę za tylną strażą. Kilka miesięcy później ta armia dotarła do Harbinu w Mandżurii i tam urządzono powtórny uroczysty pogrzeb. Za trumną szedł Siergiej Wojciechowski, a za nim, w równych szeregach wszyscy ci, którzy przeżyli tę morderczą zimę i dotarli do Harbinu. Nie zabrakło ani jednego żołnierza! Zwłoki generała wydobyto uroczyście w 2006 r. i przewieziono do Moskwy, gdzie Kappelowi urządzono państwowy pogrzeb. Od tamtego momentu każdego 28 lipca, w dzień świętego Włodzimierza – patrona Rosji – przy jego grobie spotykają się oficerowie. /©?

22 lipca 1918 r. do Moskwy, gdzie mieściła się siedziba bolszewickiego rządu, dotarła szokująca wiadomość. Armia białych, dowodzona przez nieznanego nikomu oficera, wtargnęła do Symbirska i rozbiła w puch bolszewicki garnizon. Ta klęska miała też ogromne znaczenie propagandowe – było to w końcu rodzinne miasto Lenina, dlatego jego upadek mógł podkopać wizerunek komunistycznej władzy. „Symbirsk bronić do ostatniej kropli krwi" – rozkazał Jukums Vacietis, były szef ochrony Lenina, awansowany na dowódcę Armii Czerwonej. Dopiero po kilku dniach wywiad doniósł, że dowódca białych, który przegnał bolszewików z Symbirska, nazywa się Władimir Oskarowicz Kappel i zadaje czerwonym klęskę za klęską. „Czy tego Kappela nie da się przeciągnąć na naszą stronę?" – pytał zmartwiony Lew Trocki. Telegram z odpowiedzią nie przyszedł, bo kolejny atak białych pozbawił bolszewików środków łączności. Trocki miał się przekonać o zdolnościach wojskowych Kappela w krótki czas później i to w okolicznościach, których do końca życia się wstydził. Dopiero wówczas zrozumiał, że Kappel nigdy nie przystanie do bolszewików, bo to by oznaczało zdradę cara, a Kappel nie umiał zdradzać.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie