Japończycy pod Monte Cassino

Tysiące nissei, czyli potomków imigrantów z Japonii, służyło w armii amerykańskiej w Europie. Robili to, choć ich rodziny zostały internowane przez rząd USA w obozach na pustyni.

Publikacja: 18.06.2020 15:28

Japończycy pod Monte Cassino

Foto: Getty Images

Po ataku na Pearl Harbor wielu Amerykanów przestraszyło się, że lada chwila „Japońce" rozpoczną inwazję na Zachodnie Wybrzeże USA. Nadgorliwi lub niezrównoważeni psychicznie obywatele donosili o japońskich nalotach na Kalifornię i o dywersantach kryjących się za każdym rogiem. Każdy przedstawiciel japońskiej mniejszości zamieszkujący USA był postrzegany jako potencjalny szpieg i sabotażysta. Odzywały się głosy, by wsadzić tę „piątą kolumnę" do obozów internowania. Federalne Biuro Śledcze (FBI) przystąpiło do aresztowań potencjalnych wywrotowców już w pierwszych godzinach wojny. Zatrzymano około 5,5 tys., z czego większość została wypuszczona przez sądy i poddana dozorowi. To jednak nie uspokoiło opinii publicznej domagającej się krwi.

Prezydent Franklin Delano Roosevelt wsłuchał się w „głos ludu" i 19 lutego 1942 r. wydał Rozporządzenie nr 9066 polecające dowódcom okręgów wojskowych wyznaczyć miejsca, do których zostaną przesiedlone niepożądane osoby. Na podstawie tego rozporządzenia przesiedlono do obozów internowania blisko 120 tys. Amerykanów pochodzenia japońskiego zamieszkujących kontynentalną część USA. 80 tys. z nich stanowili nissei i sansei, czyli potomkowie imigrantów w drugim lub trzecim pokoleniu, mający obywatelstwo USA i wychowani w amerykańskiej kulturze. Pułkownik Karl Bendesten, jeden z architektów tego programu (syn imigrantów z Niemiec), stwierdził, że internowany powinien zostać każdy, kto ma choć kroplę japońskiej krwi. Do obozu można było więc trafić, nawet jeśli było się Japończykiem jedynie w 1/16 lub kilkuletnim sierotą niewychowywanym przez Japończyków. Szef FBI J. Edgar Hoover był wściekły z powodu masowego internowania Amerykanów pochodzenia japońskiego. Popsuło mu ono misterne gry operacyjne toczone z wywiadami państw osi.

O tym, że ta akcja przesiedleńcza była nie tylko zbrodnicza, ale również całkowicie niepotrzebna, może świadczyć również to, że na wsadzanie Japończyków do obozów nie zdecydowało się amerykańskie terytorium najmocniej doświadczone japońską agresją – Hawaje. Japońska populacja liczyła tam aż 150 tys. ludzi i władze terytorium obawiały się, że ich internowanie zdestabilizuje gospodarkę lokalną. Poza tym wielu nissei służyło w Gwardii Narodowej Hawajów oraz w jednostce roboczej Ochotnicy Zwycięstwa Varsity. W marcu 1942 r. wojskowy gubernator Hawajów Delos Emmons przestraszył się jednak scenariusza, w którym archipelag zostaje zaatakowany przez japońskich dywersantów ubranych w japońskie mundury. Utworzył więc w sekrecie z żołnierzy Gwardii Narodowej pochodzenia japońskiego Hawajski Prowizoryczny Batalion Piechoty, który 5 czerwca 1942 r. wysłał do Camp McCoy w Wisconsin, gdzie został on przemianowany na 100. Batalion Piechoty. W ten sposób powstała pierwsza w armii USA jednostka wojskowa złożona z Japończyków. Jednostka, której żołnierze walczyli z niezwykłą odwagą i poświęceniem na polach bitew Europy, udowadniając na każdym kroku, że są amerykańskimi patriotami.

Od Salerno po Dunaj

Wkrótce po zamknięciu 120 tys. Amerykanów pochodzenia japońskiego w obozach internetowania część biurokratów z Waszyngtonu zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno była dobra decyzja. W lipcu 1942 r. Elmer Davis z Biura Informacji Wojennej wysłał list do prezydenta Roosevelta, w którym zaproponował stworzenie jednostki bojowej złożonej z nissei (zapewne nie był świadomy tego, że formowany jest już 100. Batalion Piechoty). Miałaby być ona odpowiedzią na japońską propagandę mówiącą o amerykańskim antyazjatyckim rasizmie. Pomysł ten poparł zastępca sekretarza wojny John McCloy, czyli jeden z architektów programu masowego internowania Japończyków. Prezydent Roosevelt ogłosił więc 1 lutego 1943 r. powstanie 442. Pułkowej Grupy Bojowej, jednostki ochotniczej złożonej z nissei, ale dowodzonej przez białych oficerów.

Początkowo planowano, że uda się zrekrutować do niej 3 tys. ochotników z kontynentalnych USA i 1,5 tys. z Hawajów. Zaciąg za drutami obozów internowania kiepsko jednak szedł. Tam udało się zwerbować tylko około 1 tys. ludzi. Na Hawajach zgłosiło się jednak ponad 10 tys. nissei, z czego przyjęto 2686. Wysłano ich na szkolenie do Camp Shelby w Missisipi, gdzie spotkali się z żołnierzami 100. Batalionu Piechoty, który przyjął jako swoje motto „Pamiętaj o Pearl Harbor".

100. Batalion nie został jednak na razie włączony do 442. Pułkowej Grupy Bojowej. W sierpniu 1943 r. wysłano go do Afryki Północnej jako część 34. Dywizji Piechoty, a wraz z nią trafił do Włoch. 29 września 1943 r. odbył chrzest bojowy pod Salerno. W lutym 1944 r. brał udział w dwóch szturmach na Monte Cassino. Zdołał wówczas zająć na cztery dni Monte Castellone, jedno z kluczowych wzniesień położonych w pobliżu klasztoru. Podczas walk poniósł duże straty (w jednym z plutonów z czterdziestu ludzi zostało pięciu), ale zaimponował wszystkim swoją odwagą. Korespondenci wojenni pisali o „niskich ludziach z żelaza" i o „batalionie Purpurowych Serc" (Purpurowe Serce to amerykańskie odznaczenie za rany odniesione w boju).

442. Pułkowa Grupa Bojowa, czyli Japończycy w służbie USA. Camp Shelby, Missisipi, czerwiec 1943 r.

442. Pułkowa Grupa Bojowa, czyli Japończycy w służbie USA. Camp Shelby, Missisipi, czerwiec 1943 r.

Getty Images

Po krwawej łaźni pod Monte Cassino batalion nie miał czasu na odpoczynek. 26 marca skierowano go na przyczółek pod Anzio. Przez dwa miesiące brał tam udział w walkach pozycyjnych i nocnych patrolach. Gdy front został przełamany pod Monte Cassino, 100. Batalion wziął udział w pościgu za Niemcami. Pokonał ostatni punkt niemieckiego oporu u wrót Rzymu, ale do samego Wiecznego Miasta wejść mu nie pozwolono. Skierowano go do Civitavecchia, gdzie 11 czerwca 1944 r. przyłączono go do 442. Pułkowej Grupy Bojowej, która jako całość zadebiutowała w walce 26 czerwca podczas bitwy o wioskę Belvedere w Toskanii. Na początku lipca doszła do rzeki Arno, a później toczyła ciężkie walki o miasto Castellina Marittima. Kompania przeciwpancerna z 442. Pułkowej Grupy Bojowej wzięła udział w szybowcowej części inwazji na południową Francję 15 sierpnia 1944 r. Reszta 442. Grupy została 30 września przetransportowana do Marsylii i włączyła się do walk w Wogezach. 27 października jednostka ta dostała misję przebicia się z pomocą dla okrążonego w okolicach miasteczka Biffontaine 1. Batalionu 141. Dywizji Piechoty („Zaginionego Batalionu"). Nissei szli na pomoc Teksańczykom, miażdżąc opór niemieckich elitarnych strzelców górskich. Szarżując z obnażonymi bagnetami, krzyczeli „Banzai!". Udało im się uratować 211 żołnierzy „Zaginionego Batalionu" za cenę ponad 800 zabitych i rannych.

12 listopada 1944 r. gen. John Dahlquist wezwał całą 442. Grupę do stawienia się na apelu, na którym miał przyznawać ordery. Zirytował się, gdy zobaczył, że z Kompanii K pojawiło się tylko 18 żołnierzy, a z Kompanii I tylko 8. Nie był świadomy poświęcenia, jakie niedawno poniosła podległa mu jednostka. „Chcę mieć tutaj wszystkich waszych ludzi!" – wydzierał się. W odpowiedzi usłyszał: „Sir, to wszystko, co zostało z Kompanii K!". Dahlquist był później mocno krytykowany za to, że traktował walecznych nissei wyłącznie jako „mięso armatnie". Biali oficerowie służący w 442. Pułkowej Grupie Bojowej wiele lat po wojnie odmawiali podawania mu ręki. Po ciężkich walkach w Wogezach 442. Pułkowa Grupa Bojowa została wysłana na Riwierę Francuską, gdzie wzięła udział w czymś, co weterani wspominają jako „szampańską kampanię". Przez kilka miesięcy jej zadaniem były jedynie patrole na francusko-włoskim pograniczu. Poza tym waleczni nissei mogli się nacieszyć dużą ilością wina, francuską kuchnią i kobietami. Najbardziej znaczącym epizodem militarnym z tego okresu w dziejach japońsko-amerykańskiej jednostki było zdobycie przez nią niemieckiego... miniaturowego okrętu podwodnego.

Pod koniec marca 1945 r. 442. Pułkową Grupę Bojową podzielono. Większość z niej trafiła do północnych Włoch, gdzie przeznaczono ją do szturmu na Linię Gotów. Na froncie włoskim zetknęła się z żołnierzami pochodzenia japońskiego służącymi w Brazylijskim Korpusie Ekspedycyjnym. (W Brazylii, w odróżnieniu od USA, nie było wówczas segregacji rasowej). 17 kwietnia udało jej się przełamać niemiecki front i zakończyła kampanię włoską 25 kwietnia w miejscowości Aulla w północnej Toskanii. Tymczasem odłączony z 442. Grupy we Francji 552. Batalion Artylerii Polowej został skierowany przez dolinę Rodanu nad Ren. Brał udział w przełamaniu Linii Zygfryda, a w pościgu za Niemcami doszedł aż do Dunaju. 29 kwietnia zwiadowcy z tego batalionu wyzwolili filię obozu koncentracyjnego Dachau położoną w pobliżu miejscowości Hurlach.

Deszcz odznaczeń

Przez 442. Pułkową Grupę Bojową przewinęło się blisko 14 tys. Amerykanów japońskiego pochodzenia. Duże straty ponoszone przez ten oddział powodowały równie dużą rotację personelu. Żołnierze 442. Pułkowej Grupy Bojowej otrzymali łącznie 18 143 odznaczenia za szlak bojowy trwający mniej niż dwa lata. Wśród tych odznaczeń było 21 Medali Honoru, czyli najwyższych amerykańskich wyróżnień bojowych, i 9486 Purpurowych Serc. W 2010 r. 442. Pułkowa Grupa Bojowa i 100. Batalion Piechoty otrzymały Złoty Medal Kongresu, a w 2012 r. żyjący weterani tych jednostek dostali po francuskiej Legii Honorowej. Oddział złożony z nissei otrzymał również ośmiokrotnie prezydenckie wyróżnienie, z czego pięciokrotnie w ciągu jednego miesiąca. Żadna inna amerykańska jednostka bojowa podobnej wielkości nie zdobyła nigdy tylu odznaczeń.

Wielu żołnierzy 442. Pułkowej Grupy Bojowej zdobyło też szacunek Amerykanów swoimi osiągnięciami w życiu cywilnym. Wśród nich byli m.in.: mistrz pływacki Takashi „Halo" Hirose, aktor Dale Ishimoto oraz demokratyczni senatorowie Spark Matsunaga i Daniel Inouye. Ten ostatni jako ochotnik-sanitariusz udzielał pomocy rannym w ataku na Pearl Harbor, a podczas operacji przebicia się do „Zaginionego Batalionu" został trafiony niemiecką kulą w pierś. Życie ocaliły mu trzymane w kieszeni koszuli dwie srebrne dolarówki. Nosił je później ze sobą jako talizman. Niestety, zgubił je kwietniu 1945 r. podczas przełamywania Linii Gotów. W trakcie szturmu na niemiecki bunkier został trafiony w ramię granatem nasadkowym. Granat nie eksplodował, ale ręka nadawała się później jedynie do amputacji. Mimo olbrzymiego bólu zdołał wrzucić własny granat do niemieckiego bunkra. Inouye zakończył służbę w armii w 1947 r. w stopniu kapitana (odznaczono go m.in. Medalem Honoru). W 1959 r. został pierwszym kongresmenem z Hawajów. W 1962 r. wybrano go do Senatu i z łatwością zwyciężał w każdych kolejnych wyborach. Zasiadał w tej izbie aż do śmierci, czyli do 2012 r. W latach 80. zajmował się m.in. kwestią zadośćuczynienia nissei, którzy byli internowani w czasie wojny w amerykańskich obozach. Sprzeciwiał się wypłacaniu odszkodowań dla nich, mówiąc, że „byłoby dla nas obraźliwe, nawet gdyby próbowano to zrobić".

Bezcenne aktywa

Nissei służyli w szeregach amerykańskich sił zbrojnych również na Pacyfiku. Ale nie jako zwykli frontowi żołnierze, tylko jako tłumacze i specjaliści pracujący dla wywiadu wojskowego. Wywiad wojskowy zaczął ich rekrutować jeszcze przed wybuchem wojny. W rozpoczętym w listopadzie 1941 r. specjalnym kursie w wywiadowczej Szkole Języków w San Francisco uczestniczyło 58 Amerykanów pochodzenia japońskiego, których szkoliło czterech instruktorów będących nissei. Zapotrzebowanie na tłumaczy okazało się jednak dużo większe. Nie było zaś wielu „białych" specjalistów zdolnych do analizowania przechwyconych japońskich dokumentów czy komunikatów radiowych, zwłaszcza pisanych wojskowym żargonem (mało zrozumiałym dla akademickich lingwistów). Wywiad wojskowy sięgnął więc po nissei z Hawajów oraz obozów internowania w kontynentalnej części USA. Zwerbowani tłumacze oddali mu bezcenne usługi. Pomagali wywiadowi wojskowemu zrozumieć, co myśli wróg. Nawigowali analityków nie tylko poprzez rafy językowych zawiłości, ale też uczyli ich o psychologii japońskich żołnierzy. Nissei pracujący dla wywiadu wojskowego często towarzyszyli oddziałom walczącym na Pacyfiku. Narażali wówczas swoje życie podwójnie. Ryzykowali śmierć z ręki Japończyków, jak i w wyniku „friendly fire" (jakiś zbyt nerwowy żołnierz mógł łatwo wziąć wojskowego tłumacza za wrogiego dywersanta).

Niektórzy z nich podejmowali się roli szpiegów na terenach okupowanych. Richard Sakkaida, nissei z Hawajów, pracując jako tajny agent wywiadu wojskowego, został pomyłkowo internowany przez filipińską policję w grudniu 1941 r. Wypuszczono go jednak z więzienia na rozkaz wywiadu wojskowego: wziął udział w przesłuchaniach zestrzelonych japońskich lotników. Po tym jak Japończycy opanowali Filipiny, został na miejscu, nadal pracując dla amerykańskich tajnych służb. Jednocześnie służył jako tłumacz dla japońskiego pułkownika i współpracował z filipińskimi partyzantami (m.in. pomagając im uwolnić 500 więźniów). W ostatnich miesiącach wojny uciekł do partyzantów, ale jego oddział został zmasakrowany przez omyłkowy amerykański ostrzał artyleryjski. Błąkał się potem samotnie po górach i został znaleziony skrajnie wyczerpany i wychudzony przez amerykańskich żołnierzy kilka tygodni po wojnie. Gdy zakończył rekonwalescencję, pomagał ścigać japońskich zbrodniarzy wojennych. W 1947 r. przeniósł się do sił powietrznych, gdzie służył aż do 1975 r. Odszedł w stan spoczynku w stopniu podpułkownika.

Wkład wniesiony przez nissei do pracy amerykańskiego wywiadu wojskowego na Pacyfiku można uznać za bezcenny. To oni umożliwiali szybkie tłumaczenie przechwyconych japońskich informacji mających czasem znaczenie strategiczne. To np. analityk będący nissei przetłumaczył plan podróży inspekcyjnej admirała Isoroku Yamamoto, co pozwoliło amerykańskiemu lotnictwu na zastawienie powietrznej zasadzki na samolot wiozący tego wielkiego japońskiego dowódcę.

Jakże się więc mylił gen. John DeWitt, dowódca obrony zachodniej części kontynentalnych USA, mówiąc w 1942 r.: „Nie chcę tutaj żadnych osób pochodzenia japońskiego. Są oni niebezpiecznym elementem. Nie ma sposobu, by sprawdzić ich lojalność". Tak się złożyło, że tysiące nissei udowodniło w trakcie wojny swoją lojalność i wykazało się na niej większymi zasługami niż DeWitt i podobni mu wojskowi biurokraci...

Po ataku na Pearl Harbor wielu Amerykanów przestraszyło się, że lada chwila „Japońce" rozpoczną inwazję na Zachodnie Wybrzeże USA. Nadgorliwi lub niezrównoważeni psychicznie obywatele donosili o japońskich nalotach na Kalifornię i o dywersantach kryjących się za każdym rogiem. Każdy przedstawiciel japońskiej mniejszości zamieszkujący USA był postrzegany jako potencjalny szpieg i sabotażysta. Odzywały się głosy, by wsadzić tę „piątą kolumnę" do obozów internowania. Federalne Biuro Śledcze (FBI) przystąpiło do aresztowań potencjalnych wywrotowców już w pierwszych godzinach wojny. Zatrzymano około 5,5 tys., z czego większość została wypuszczona przez sądy i poddana dozorowi. To jednak nie uspokoiło opinii publicznej domagającej się krwi.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie