Największa bitwa morska w historii dobiegała końca. Po trzech dniach zmagań floty japońskiej i amerykańskiej u wybrzeży Filipin szala zwycięstwa zdecydowanie przechyliła się na stronę tych drugich. 25 października 1944 r. zdesperowani Japończycy zdecydowali się więc na użycie broni, jakiej świat dotychczas nie widział. Na grupę lotniskowców eskortowych admirała Thomasa L. Sprague'a, kierujących się do zatoki Leyte, gdzie doszło do decydującego starcia, uderzył boski wiatr – kamikadze. Amerykańskie załogi lotniskowców „Sangamon", „Suwannee", „Santee" i „Petrof Bay", zmagając się z koszmarnym upałem i wilgotnością, zajęte były przyjmowaniem i uzbrajaniem samolotów powracających z porannych misji, kiedy nagle z pobliskiej chmury w stronę „Santee" zanurkował samotny japoński myśliwiec Mitsubishi A6M Rei-Sen, popularnie zwany Zero, siekąc wściekle po pokładzie okrętu z broni maszynowej. Takie brawurowe ataki już się uprzednio zdarzały, jednak zaskakujące dla wszystkich było to, że pilot nie podciągnął w ostatniej chwili swojej maszyny, ale uderzył z maksymalną prędkością w pokład startowy, wybijając w nim dziurę i eksplodując wraz z niesioną bombą w jednym z hangarów, w którym zgromadzone były 500-kilogramowe bomby. W wyniku ataku zginęło 16 marynarzy, a 27 zostało rannych.
Kiedy pozostali przy życiu koledzy ruszyli gasić pożary, z nieba niczym grom runął drugi pilot samobójca. Jego celem był lotniskowiec „Sangamon". Tym razem Amerykanie nie dali się zaskoczyć. Samolot, ostrzelany z pokładu sąsiedniego okrętu „Suwannee", został trafiony 100 metrów przed celem i spadł do morza. Podobny los spotkał trzeciego pilota samobójcę, który został zestrzelony przez załogę „Petrof Bay".
Był jednak jeszcze czwarty napastnik. Przyczajonego na wysokości 2500 metrów kamikadze dostrzegli artylerzyści „Suwannee". Wystrzelone pociski poważnie uszkodziły samolot. Japoński pilot był jednak zdeterminowany, aby wypełnić swoją misję. Wprowadził płonący samolot w lot nurkujący i po chwili wbił się w pokład lotniskowca między przednimi podnośnikami i eksplodował pod pokładem startowym.
W tym samym czasie kolejna pięcioosobowa grupa kamikadze startowała z lotniska Mabalacat na Luzonie, kierując się w stronę innej grupy amerykańskich okrętów biorących udział w bitwie w zatoce Leyte. Tym razem lotnicy japońscy obrali nieco inną taktykę. Lecieli bardzo nisko nad powierzchnią morza, aby oszukać amerykańskie radary, a kiedy znaleźli się u celu, gwałtowanie wzbili się na wysokość 1500–2000 metrów i niczym polujące jastrzębie spadli na amerykańskie lotniskowce, na których lądowały właśnie samoloty powracające z misji bojowej.
Artylerii przeciwlotniczej lotniskowca „Fanshaw Bay" udało się zestrzelić dwa myśliwce zmierzające w jego stronę. Dwa trafienia zaliczyła także załoga „White Plains". Jeden z uszkodzonych samolotów japońskich, będąc jeszcze około 150 metrów od celu, zdołał jednak odbić w bok i uderzyć w pokład sąsiedniego lotniskowca „St. Lo". Jego załoga nie miała tyle szczęścia co ich koledzy ze wspomnianego „Santee". 250-kilogramowa bomba podwieszona pod myśliwiec Zero eksplodowała na poziomie hangarów i wywołała reakcję łańcuchową. Potężne detonacje zgromadzonych w magazynach hangarowych bomb i torped w ogłuszających eksplozjach rozerwały kadłub „St. Lo". W ciągu niespełna pół godziny lotniskowiec zniknął pod wodą, stając się trumną dla 113 marynarzy. Kolejnych 30 zmarło później na skutek odniesionych ran.