W pamięci utkwiło mi, że wśród gości w wielkiej sali Auditorium Maximum najwięcej było działaczy ówczesnej SdRP. Pod koniec lat 70. ci sami ludzie jeszcze jako gorliwi działacze ZSMP wygłaszali referaty o „marionetkach amerykańskiego imperializmu", takich jak „sprzedawczyk Brzeziński". Dwie dekady później nieco już podstarzali weterani komunistycznej młodzieżówki z zachwytem i nabożną wręcz adoracją wsłuchiwali się w laudację na cześć profesora Brzezińskiego, który zdawał się być tą sytuacją nieco rozbawiony.
Rosyjski politolog i były doradca Kremla Gleb Pawłowski napisał w niezależnej „Nowoj Gazietie", że wraz ze śmiercią Zbigniewa Brzezińskiego „rosyjska partia paranoi geopolitycznej straciła sakralnego wroga", którego przez dekady portretowała jako „zajadłego polskiego rusofoba". Nie ma się co oburzać. Ta charakterystyka jest w dużej mierze trafna. Jan Nowak-Jeziorański, z którym wielokrotnie rozmawiałem o przedstawicielach polskiej emigracji politycznej, a zwłaszcza o amerykańskiej Polonii – do której sam przez wiele lat należałem – uważał Brzezińskiego za człowieka obsesyjnie nieufnego wobec Rosjan. I to ta głęboko zakorzeniona podejrzliwość wobec wielkoruskiej mocarstwowości była bodźcem, który konsekwentnie pomagał Brzezińskiemu przebić się ze swoim trudnym do wymówienia polskim nazwiskiem przez zaklęte rewiry polityczne Waszyngtonu.
20 stycznia 1977 r. ten mało znany 50-letni politolog, potomek zacnego krakowskiego rodu wywodzącego się od marszałka wielkiego koronnego Zbigniewa z Brzezia herbu Zadora i syn polskiego azylanta z Kanady, został mianowany amerykańskim doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego. W Białym Domu natychmiast zrodził się konflikt między ugodowo nastawionym wobec Moskwy sekretarzem stanu Cyrusem R. Vance'em i bezkompromisowym Polonusem, który zasypywał biurko Jimmy'ego Cartera setkami memorandów i raportów ostrzegających przed sowieckim ekspansjonizmem. Przeciwnicy administracji Cartera zarzucali Brzezińskiemu, że formułował absurdalne jak na tamte czasy propozycje sojuszów politycznych. Jednym z nich był postulat utworzenia wspólnej polityki antyrosyjskiej z Chinami. Należy pamiętać, że mowa tu o Chinach sprzed 35 lat, które w niczym nie przypominały dzisiejszej drugiej gospodarki świata.
Wątpliwości budził też niepewny, niespójny i zmienny stosunek Brzezińskiego do polityki Izraela. Panegiryści Brzezińskiego podkreślają, że był on jednym z architektów porozumienia egipsko-izraelskiego z 1978 r. Krytycy twierdzą, że tak eksponowane przez demokratów rozmowy jakie po polsku Brzeziński prowadził z premierem Izraela Menachemem Beginem podczas osławionych partyjek szachów w Camp David, nie przyniosły w rzeczywistości żadnych konkretnych rozstrzygnięć, a brak pomysłów na dalsze rokowania z Egiptem Brzeziński często zastępował gestami pod publiczkę.
Bez wątpienia profesor nie miał też dobrej prasy w Izraelu. We wrześniu 2009 r. naraził się politykom tego kraju po wywiadzie udzielonym portalowi The Daily Beast na temat ewentualnego ataku prewencyjnego Izraela na irańskie ośrodki atomowe. Były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego oświadczył bez wahania, że prezydent Obama powinien uprzedzić Izrael o możliwej wrogiej reakcji USA wobec Tel Awiwu. „Nie jesteśmy w końcu bezradnymi małymi dziećmi – podkreślał Brzeziński. – [Samoloty izraelskie] muszą przecież przelecieć nad kontrolowaną przez nas przestrzenią powietrzną Iraku. Czy będziemy siedzieć i przypatrywać się temu bezczynnie? Musimy być poważni, gdy idzie o pozbawienie ich tego prawa. Odmowa nie kończy się na retoryce. Jeśli przelatują, to musimy wzbić się w powietrze i stawić im czoło. Mają do wyboru: zawrócić albo nie".