Oczywiście, była też nauka – najpierw tzw. szkoła powszechna na ul. Smoleńsk, potem przy alei Krasińskiego, a następnie dobre gimnazjum im. Nowodworskiego. Holoubek wspomina te lata jako czas lektur, czytania m.in. Andersena, braci Grimm, Konopnickiej, Makuszyńskiego, Londona, Maya i wreszcie Sienkiewicza. We „Wspomnieniach..." odnajdziemy takie słowa: „Dzieło Henryka Sienkiewicza stało się dla mojego pokolenia własnością duchową, jak polska książeczka do nabożeństwa, jak polski krajobraz ze słotną jesienią. (...) z Sienkiewicza, z jego patriotyzmu, wzięła się u nas wiara w naszą mocarstwowość, w niezwyciężoną siłę naszego oręża (...). To z tego powodu nie trzeba nas było namawiać, (...) abyśmy w '39 z radością, w cudownym poczuciu niezagrożenia, my, szesnastoletni, zarzucili karabiny na ramię i poszli na wojnę".
Lata wojny i walki z gruźlicą
Gustaw Holoubek wziął udział w kampanii wrześniowej: zaciągnął się na ochotnika do oddziałów przysposobienia wojskowego. Przydzielono go do 20. Pułku Piechoty do kompanii pomocniczej, której wręczono karabiny (angielskie remingtony) i pasy z amunicją. Gdy jego oddział uległ rozproszeniu, wraz z kilkoma kolegami dotarł do Lwowa, stamtąd do Tarnopola, a po napaści Sowietów na Polskę przedarł się pod Przemyśl. Gdy przekraczali San, zatrzymał ich niemiecki patrol. Tak 16-letni Holoubek trafił do obozu jenieckiego w Altengrabow koło Magdeburga, skąd przeniesiono go do obozu w Toruniu. Tam z powodu koszmarnych warunków i siarczystych mrozów zapadł na gruźlicę, ale szczęśliwie w kwietniu 1940 r. matce udało się wybłagać uwolnienie go. Wyniszczony i schorowany wrócił do Krakowa, choć już nie do rodzinnego domu, tylko do mieszkania starszej siostry przy placu Dominikańskim, gdzie zamieszkała także matka.
Do końca wojny pracował w krakowskiej Gazowni Miejskiej – z powodu gruźlicy pełnił zwykle służbę w straży fabrycznej. Nie przywiązywał szczególnej wagi do tego zajęcia. Lata niemieckiej okupacji spędzał z grupą przyjaciół, należał do konspiracyjnego kółka teatralnego. Jakkolwiek obrazoburczo by to brzmiało – biorąc pod uwagę, że trwała wojna – dla tej grupy nastolatków był to czas towarzyskich spotkań w willi przy ul. Królowej Jadwigi, wspólnych wyjazdów w góry do Lanckorony, pierwszych zauroczeń i młodzieńczych miłości.
Po wojnie Holoubek zdał egzaminy do krakowskiego Studia Dramatycznego przy Teatrze im. Juliusza Słowackiego założonego przez Karola Frycza, które ukończył w 1947 r. Wtedy też debiutował na scenie jako Charys w „Odysie u Feaków" Stefana Flukowskiego w Starym Teatrze w reżyserii Józefa Karbowskiego. Co ciekawe, na początku kariery w teatrach krakowskich grywał głównie niewielkie role komediowe. Rzadko jednak występował, ponieważ gruźlica znowu dała o sobie znać. Na półtora miesiąca wyjechał do sanatorium na Chramcówkach w Zakopanem. Potem były kolejne nawroty wyniszczającej choroby – aż do apogeum w 1955 r. (szczęśliwie nowe leki i długi pobyt w zakopiańskim sanatorium uwolniły Holoubka od gruźlicy).
W latach 1947–1949 był również asystentem Władysława Woźnika w krakowskiej szkole teatralnej, gdzie uczył gry aktorskiej. Woźnik, dziś niemal zapomniany, stał się dla Holoubka mentorem. Tak o nim pisał we „Wspomnieniach...": „Było jeszcze wielu nauczycieli, teoretyków i świetnych aktorów praktyków, ale ponad wszystkimi mój własny święty, patron uczących się aktorstwa". W 1949 r. wraz z grupą młodych adeptów sztuki (wśród których znalazła się także Danuta Kwiatkowska, pierwsza żona Holoubka) podążył za Woźnikiem do katowickiego Teatru im. Wyspiańskiego.
Doświadczenie zdobyte na Śląsku
Holoubek w cytowanej wyżej książce Małgorzaty Terleckiej-Reksnis tak wspominał swoje pierwsze wrażenia po przeprowadzce do Katowic: „Z uładzonego Krakowa, pełnego zbytków i pięknej architektury, nagle wylądowałem w czymś, co wydawało mi się piekłem: stare familoki, huty ziejące ogniem, kopalnie z hałdami węgla i jedna wielka plątanina szyn kolejowych. (...) Ale od razu pochłonął mnie teatr. (...) W Teatrze Śląskim mogłem w końcu skonfrontować podstawową wiedzę, którą mi przekazano w szkole, z wielkim dramatycznym repertuarem z jednej strony, a z drugiej z oczekiwaniami prostej, robotniczej publiczności. I muszę powiedzieć, że dla mnie osobiście okazało się to bezcennym doświadczeniem, prawdziwą szkołą aktorstwa". Grał wtedy w pełnej charakteryzacji – co niekiedy dodawało mu kilkudziesięciu lat, jak choćby w roli starca Pierczychina w „Mieszczanach" Maksyma Gorkiego (reż. Edward Żytecki). Były to też czasy tzw. teatrów objazdowych – zespół Teatru Śląskiego regularnie odwiedzał blisko 40 miejscowości. Dawano przedstawienia w domach kultury, salach kinowych i klubach, często zmieniano repertuar, a największą popularnością wśród robotniczej publiczności cieszyła się klasyka: „Dożywocie" Fredry, „Balladyna", „Mazepa" czy „Fantazy" Słowackiego.