Zadziwia przywiązanie świata do skompromitowanych idei, jeśli tylko mają one – choćby fałszywe – świadectwo szlachetnych intencji. Intryguje również ciąg logiczny wiodący pana de Coubertina do konkluzji, że rywalizacja mężczyzn w przepoconych trykotach zastąpi, a wręcz anuluje polityczną grę interesów. Nie znamy przypadku, żeby sport powstrzymał państwa przed rzuceniem się innym do gardeł, za to często jest areną imperialnych rozgrywek i przedmiotem kultu zbrodniczych reżimów. Pod karą anatemy nie wolno wspomnieć, że idea olimpizmu wyszła z głowy zdeklarowanego rasisty i promotora eugeniki, który w duchu Darwina dzielił świat na urodzonych zwycięzców i całą resztę – stworzoną do przegrywania.
Tenże Coubertin, jakby nieświadom dynamiki zdarzeń w Europie, z determinacją pijanego dziecka forsował kandydaturę Berlina do organizacji igrzysk w 1916 r. Ich skutkiem imperialni rywale mieli paść sobie w objęcia, a pokojowa demonstracja potęgi zaspokoiłaby ambicje Rzeszy.
Trudno ufać infantylnej naiwności barona, jeśli czytał ówczesne gazety. Na wstępie rozjuszył własnych rodaków, w 1900 r. przeciwnych choćby uczestnictwu Niemiec w paryskich igrzyskach. Sama Rzesza z właściwym sobie wdziękiem szukała sportowego Helmutha von Moltke, który znów powiedzie Niemcy do ostatecznego zwycięstwa. Traktując igrzyska jak wyścig zbrojeń, urzędnicy kajzera ruszyli do Ameryki z teczkami pieniędzy, by kupić najlepszych w świecie trenerów. Wielka Brytania uznała porażkę w Sztokholmie za narodową klęskę, dlatego książę Westminsteru, sam nieudolnie startujący w igrzyskach, wezwał naród do walki o narodową supremację w sporcie. Wymachując imperialnymi flagami, używano wojennej retoryki, jakby stawką było życie lub śmierć.
Poza idealistycznymi mrzonkami na MKOl działał związek niemieckich pieniędzy i aspiracji mogący wynieść olimpijskie targowisko próżności na niespotykane wyżyny. I rzeczywiście już w 1913 r. Berlin chwalił się nowym, najwspanialszym w nowożytnej historii stadionem. Niestety, Niemcom brakuje szczęścia do igrzysk. Do pompy w 1916 r. wcale nie doszło, następna impreza w Berlinie była festiwalem propagandy Hitlera, a z Monachium (1972) pamięta się głównie masakrę izraelskich sportowców.
Rzeczywistość anulowała marzenia o zaniechaniu wojen na czas świąt olimpijskich. Działa nie umilkły, a z powodu bitwy nad Sommą rok 1916 okazał się nadzwyczaj krwawy, nawet według standardów tej wojny. Wbrew wskrzesicielom starożytnych guseł tylko chrześcijańskie Boże Narodzenie zatrzymało na chwilę morderczą maszynę.