Skutki wielkiej wojny nie wymogły współpracy w sprawach bezrobocia, inflacji, głodu i kryzysu gospodarczego, dlatego porozumienie w żadnej kwestii nie było możliwe. Jednak zdarzyła się rzecz niebywała, która ponadnarodowo, lekceważąc różnice stanu i poglądów, zjednoczyła najbardziej skrajne, najszczerzej się nienawidzące obozy. Zagrożeniem – zdolnym stworzyć front niemieckich protonazistów, pruskich junkrów, monarchistycznych nacjonalistów i socjaldemokratów, sympatyzujących z bolszewizmem humanistów, lewicowych liberałów i radykalnych feministek zza oceanu – okazał się afrykański żołnierz we francuskim mundurze.
Sam udział wojsk kolonialnych w wojnie był obrazą europejskiej kultury, stworzonej do trzymania w ryzach Murzynów. Zdradą cywilizacji była zgoda, aby „dzicy" walczyli z białą rasą na równych warunkach, a zwłaszcza żeby im pozwalać na odniesienie zwycięstwa. Hindenburg nie wybaczył Francuzom, że pod królewskim miastem Reims – notabene zburzonym przez kulturalnych Niemców – europejską armię kajzera pokonały czarne plemiona. Wizja wkroczenia afrykańskich hord w granice Rzeszy, porażająca kajzerowskich marszałków, była też nieznośna dla socjaldemokratów żądających zakazu stacjonowania wojsk kolonialnych w Niemczech.
Jednakże strach przed wznowieniem wojny, spotęgowany rozpadem moralnym armii, zmusił Francję do sięgnięcia po rezerwy i wysłania do Nadrenii kilkunastu tysięcy Senegalczyków. Nazwę przyjęto z wygody, bo była czysto umowna. Trudno zliczyć kraje pochodzenia żołnierzy, będących też Berberami, Marokańczykami, poborowymi z Algieru i Madagaskaru oraz Wietnamczykami z Indochin.
Rzecz jasna okupanci spotkali się z murem niechęci, którą potęgowały specyficzne wyjątki budzące frustrację Niemców – zwłaszcza noszących spodnie. Grozę wywołały związki błękitnookich Aryjek z czarnymi najeźdźcami, nierzadko zwieńczone małżeństwem. Nie wnikając, czy narodzone z porywu serca, czy z sympatii do wojskowych racji żywnościowych, ich owoce ubarwiły nadreńską monotonię jasnowłosej bladości, zostawiając Niemców z „bękartami Nadrenii" i symbolem „czarnej hańby" narodu.
Problem wyszedł z ram zwykłego stosunku zwycięzców i pokonanych, gdy w kwietniu 1920 r. Senegalczyków wysłano także do okupacji Frankfurtu. Niemcy z trudem znieśli obecność Afrykanów w pasie nadgranicznych wsi i miasteczek, lecz panowanie dzikich w mieście uniwersyteckim, źródle germańskiej cywilizacji i miejscu wyboru cesarzy, był nie do zniesienia. Ubolewano, że grając na ulicach barbarzyńską muzykę etniczną, żołnierze depczą wrażliwość narodu wielkich kompozytorów, a strzegący Domu Goethego Murzyni, dźwigający w plecakach obcięte głowy wrogów, są obrazą cywilizacji.