154 lata temu, 26 kwietnia 1865 r., oddział pościgowy kawalerii USA otoczył ukrywającego się w domu niejakiego Richarda Garretta zabójcę prezydenta Abrahama Lincolna, aktora Johna Wilkesa Bootha. Za głowę zamachowca wyznaczono niewyobrażalnie wysoką cenę 140 tys. dolarów. Żołnierze tropili zamachowców od Nowego Jorku do Wirginii przez 12 dni. Po krótkiej wymianie ognia Booth został trafiony najpierw w kręgosłup, po czym drugi strzał śmiertelnie rozerwał mu szyję. Czterech pozostałych spiskowców ukrywających się na farmie Garretta pojmano żywcem. Po trzymiesięcznym procesie, 7 lipca 1865 r., zakończyli życie na szubienicy.

Czyn Bootha do dzisiaj dzieli Amerykanów. Większość uważa, że zamachowiec był wyrafinowanym mordercą i fanatycznym rasistą. Nadal jednak pojawiają się też opinie, że był zdesperowanym obrońcą wolności konstytucyjnych. Głęboko wierzył, że południowe stany USA nie dokonały żadnej rebelii, jego zdaniem to była pełnoprawna secesja. W wielu szkołach amerykańskiego Południa nadal uczy się dzieci, że Abraham Lincoln nie tylko nie uszanował prawa stanów do wystąpienia z Unii, ale też świadomie zniszczył kulturę i gospodarkę tego regionu, narzucając abolicję niewolników.

Do dzisiaj wśród mieszkańców Richmond, byłej konfederackiej stolicy, żywa jest pamięć o barbarzyństwie wojsk Unii. Szczególnie że w ataku na miasto w 1865 r. wziął udział 25. Pułk Piechoty, złożony głównie z byłych niewolników zmobilizowanych do Kolorowych Oddziałów Stanów Zjednoczonych (USCT), którzy nie mieli litości dla swoich dawnych panów. A przecież Richmond było miastem szczególnym dla całej Ameryki. To tutaj w kościele episkopalnym św. Jana amerykański patriota, adwokat i orator Patrick Henry po raz pierwszy wezwał w 1775 r. zgromadzonych słuchaczy do walki o niepodległość słowami: „Daj mi wolność lub daj mi śmierć". Jego słuchaczami tego dnia byli dwaj obywatele Wirginii – pułkownik Jerzy Waszyngton i jego przyjaciel, wybitny prawnik i architekt Thomas Jefferson. Ten ostatni, jeszcze jako gubernator Wirginii, zaprojektował razem z Jamesem Madisonem kilka centralnych budynków Richmond, które zostały zniszczone przez wojska jankeskie.

Do niedawna historiografia amerykańska, zarówno ta południowa, jak i północna, przedstawiała Johna Wilkesa Bootha jako fanatycznego ekstremistę, opętanego obsesją zemsty na „tyranie" z Waszyngtonu. Dopiero kilka lat temu Bill O'Reilly i Martin Dugard opublikowali w książce „Zabić Lincolna" nieznane dotąd dokumenty, wskazujące, że zabójca 16. prezydenta Stanów Zjednoczonych był uczestnikiem świetnie zorganizowanego spisku zawiązanego przez szerokie gremium wpływowych mieszkańców Południa oraz niektórych polityków z Północy. Od października 1864 r. Booth jeździł po instrukcje do Montrealu. Tam poznał agentów specjalnych prezydenta Davisa, którzy tworzyli tzw. Kanadyjski Gabinet Konfederacji. Przywódca Konfederacji zdecydował się na kroki rzadko stosowane w tamtej epoce i uważane za wysoce niehonorowe. Przeznaczył zawrotną nagrodę miliona dolarów w złocie na stworzenie siatki wywiadowczej w miastach Unii i organizację szeregu akcji sabotażowych, w tym prawdopodobnie zamachu na samego prezydenta.

Zabójstwo głowy państwa było wówczas traktowane nie tylko jako czyn haniebny, ale wręcz urągający „prawom boskim". A jednak szereg dokumentów dowodzi, że John Wilkes Booth nie tylko nie działał sam, ale był zaledwie końcowym trybikiem wielkiego politycznego spisku, którego celem był 16. prezydent USA. Pierwotnie Booth miał jedynie uprowadzić Lincolna ze znajdującej się o pięć kilometrów od Białego Domu letniej rezydencji w Old Soldiers' Home. Prezydent miał być dostarczony bez żadnego uszczerbku na zdrowiu do Richmond, gdzie prawdopodobnie stanąłby przed trybunałem wojennym Konfederacji. Jednak nieszczęśliwie dla obu historia wybrała zupełnie inny scenariusz. /©?