Ojciec Damazy Mazoch i habit we krwi

Ojciec Damazy Macoch byłby demonicznym wcieleniem zła, gdyby nie żałosna pospolitość jego intencji.

Publikacja: 15.04.2021 21:00

Uroczystości powtórnej koronacji – po zbeszczeszczeniu w październiku 1909 r. – obrazu Matki Boskiej

Uroczystości powtórnej koronacji – po zbeszczeszczeniu w październiku 1909 r. – obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, 22 maja 1910 r.

Foto: „Proces księdza Damazego Macocha w Piotrkowie...”/Biblioteka Narodowa

Trudno przywołać emocje wywołane zbezczeszczeniem jasnogórskiego sanktuarium w październiku 1909 r., lecz przeważało poczucie hańby. Materialna wartość zrabowanego złota i precjozów, oględnie szacowana na milion rubli, zajmowała głównie socjalistów, chętnie epatujących bogactwem Kościoła. Oprócz zniewagi kultu i tradycji świętokradztwo miało dla Polaków polityczny aspekt, ponieważ odarcie Czarnej Madonny z koron Klemensa XI, było symboliczną detronizacją Królowej jako znaku duchowej suwerenności narodu. Istniała groźba, że car postawi stempel rosyjskiego panowania także na cudownym obrazie, nakładając Bogurodzicy swoje regalia. Tym cenniejszy był pośpiech Piusa X w dostarczeniu nowych koron i sukienki z korali, żeby uroczystej rekoronacji dokonać już 22 maja następnego roku. Sprawców rabunku nie znaleziono, choć plotki sugerowały spisek tajnej policji, żeby pod pretekstem obrony przed dalszą profanacją, wywieźć obraz w głąb Rosji. Jednak nie minęły trzy miesiące od ceremonii, gdy odkryto zło zagnieżdżone w sercu jasnogórskiego klasztoru.

Trup w sofie

W 1910 r. czasy nie sprzyjały wnikaniu, co ciemną nocą jest wrzucane do rzeki, ale kanał prostujący zakole Warty pod wsią Zawada był zbyt płytki dla wystającego nad wodę pakunku starannie obwiązanego sznurami. Mieszkańcy, którzy 26 lipca przemierzali pobliską drogę, długo ignorowali tajemniczą skrzynię, by nie zostać w cokolwiek wmieszanym. Dopiero strażnik gminny, wezwany okrężną drogą, wydobył ciężkie znalezisko z kanału. Byłby odetchnął z ulgą, ponieważ płótna i wiklinowe maty kryły starą kanapę, gdyby nie męska stopa wystająca z mebla.

Paulin Damazy Macoch 22 lipca 1910 r. zamordował Wacława Macocha

Paulin Damazy Macoch 22 lipca 1910 r. zamordował Wacława Macocha

Archiwum Państwowe w Piotrkowie Trybunalskim/Krzych.w /wikipedia

W sofie było półnagie ciało młodego mężczyzny, mocno zmasakrowane ostrym narzędziem, a najpewniej siekierą. Badanie ujawniło ślady duszenia oraz pięć głębokich ran, z których dwie były śmiertelne. Zwłoki miały skrępowane kończyny, a kierunek ciosów sugerował, że w chwili śmierci ofiara leżała bez ruchu.

Rzeczy z sofy nie zdradziły tożsamości zmarłego, nadto ktoś wyciął monogramy z prześcieradeł, którymi okryto ciało. Wstępnie sądzono, że to zaginiony kupiec z Kielc, który wyjechał z pieniędzmi po zakup nieruchomości, ale mężczyznę znaleziono zdrowego w Krakowie.

Śledczy zostaliby z niczym, gdyby morderca nie przeoczył metki na matach, w które owinięto sofę. Przywieszka była zakodowaną informacją o miejscu nadania i przeznaczeniu przesyłki kolejowej. Po niej ustalono, że maty były wysłane z Krzemieńca dla sklepu wikliniarskiego w Częstochowie. Rzeczywiście – tamtejszy kupiec Szmul Potok zeznał, że z końcem lipca sprzedał takie maty nieznanemu mężczyźnie, który nabył również największą skrzynię z wikliny, jaka była na składzie.

Byli też świadkowie kawalkady, która przemierzała okolicę w przeddzień odkrycia zwłok. Była to miejska dorożka zaprzęgnięta w dwa gniade konie oraz wóz z długim pakunkiem, a pasażerem dryndy z pewnością był ksiądz noszący czarną sutannę. Pochodzenie mat skierowało uwagę śledczych na Częstochowę, a pod Jasną Górą tylko jeden dorożkarz miał parę gniadoszy. Woźnica przyznał, że wynajął go Stanisław Załóg, służący o. Damazego z Jasnej Góry, ale obu dowiózł tylko do Rudnik, gdzie się przesiedli na furę ze skrzynią. Zeznał, że gdy zajechał pod klasztor, ładunek już czekał na wozie. Gdy wskazał właściciela fury, śledczy byli niemal u celu. Wozak Wincenty Pianka pamiętał, że mijając kanał, pasażerowie zrzucili skrzynię z mostu i kazali się wieźć do Radomska. Po drodze, zmuszony przez księdza, przysiągł na krucyfiks i wszystkie świętości, że tajemnicę podróży zabierze do grobu.

Damazy Macoch z Heleną Krzyżanowską i jej siostrami

Damazy Macoch z Heleną Krzyżanowską i jej siostrami

„Proces księdza Damazego Macocha w Piotrkowie...”/Biblioteka Narodowa

Zakonnicy z Jasnej Góry łatwo rozpoznali ofiarę na zdjęciu. Był nim Wacław Macoch, brat stryjeczny o. Damazego i częsty bywalec klasztoru. Gościł u nich także przed śmiercią, ale wyjechał bez pożegnania. Znajoma była też sofa, od lat stojąca w klasztornym korytarzu, lecz jej brak nikogo nie zdziwił, podobnie jak zniknięcie o. Damazego wraz ze służącym. Owszem, ktoś pomógł taszczyć ciężką skrzynię z klasztoru, ale sądził, że chodzi o książki.

Pozostało schwytać podejrzanego, ale ten znikał, ledwo policja podjęła trop. Ustalono, że odwiedził wdowę po zamordowanym w Warszawie i razem opuścili mieszkanie, nim zjawili się śledczy. Gdy Macochową znaleziono u siostry w Szreniawie, po o. Damazym nie było już śladu.

Zbiegowi sprzyjała okoliczność, że korzystał z powszechnego zaufania do księży, a tylko nieliczni Polacy wierzyli władzy i cenzurowanym gazetom, natomiast łatka denuncjatora była równie niebezpieczna dla zdrowia, co udział w tajnej organizacji.

Zdobywszy wiadomość, że o. Damazy przekroczył granicę, do Austrii pojechał inspektor Marceli Testowicz, używając oficjalnie rosyjskiego munduru. Traf chciał, że obaj spotkali się na peronie w Trzebini, lecz zakonnik zdążył wsiąść do odjeżdżającego pociągu. Tylko telefon pozwolił zaalarmować policję w Krakowie, gdzie zbiega schwytano w drzwiach wagonu.

Femme fatale z poczty i pieniądze

Zakonnik przyznał się do morderstwa, lecz kluczył w sprawie motywu i okoliczności zdarzenia. Śledztwo ujawniło, że miał do ukrycia więcej niż zbrodnię zabójstwa.

W przedklasztornym życiu nazywał się Marcel Macoch i był gminnym pisarzem w Pankach pod Częstochową. Pragnąc zaspokoić większe ambicje, wstąpił do nowicjatu u paulinów i z poręczenia klasztoru podjął naukę w seminarium duchownym. Do ukończenia studiów brakło mu jednak chęci lub zdolności, lecz mimo to w ekspresowym tempie złożył śluby i przyjął święcenia kapłańskie, pomijając szmat nowicjatu. Duże rozluźnienie pryncypiów było kontrowersyjne, ale zrozumiałe, ponieważ głównym sitem kandydatów byli rosyjski minister policji i gubernatorstwo, którym na intelektualnej formacji duchownych najmniej zależało. Poza tym o. Damazy cieszył się dobrą opinią, a wręcz dostąpił funkcji sekretarza ówczesnego przeora Rejmana.

Mimo pozorów nabożnego spokoju za klasztorną furtą kipiało. W 1907 r. papież zarządził w zakonach wspólnotę majątkową, pozbawiając księży w habitach osobistych dochodów. Datki z intencji mszalnych i posług trafiały do klasztornej kasy, z czego zakonnikom wydzielano tylko drobne sumy. W atmosferze niemal otwartej rebelii Macoch i brat Starczewski złapali o. Olesińskiego na rabowaniu skrytki, w której gromadzono bieżące przychody klasztoru. Zamiast podnieść brata z upadku, razem stworzyli szajkę regularnie plądrującą klasztorny majątek, a dzięki zdobyciu odcisków woskowych mieli klucze do wszystkich drzwi prowadzących do kasy. Proceder był niemal bezkarny, ponieważ księgi rachunkowe zakonu od lat leżały odłogiem.

Poza tym Macoch przyznał się do kradzieży co najmniej 10 tys. rubli z intencji mszalnych, a także przywłaszczenia lwiej części spadku po zmarłym bracie Gawelczyku, który ukrył gotówkę i obligacje w klasztorze. Śledztwo policyjne wyceniło sumę wydatków o. Damazego na kwotę 40 tys. rubli.

Macoch jawnie zaniedbał obowiązki, a wręcz rzadko bywał w klasztorze, na upomnienie przeora odpowiedział otwartymi groźbami, o. Rejman zaś wybrał milczenie. W rzeczy samej: na siedmiu regularnych braci zakonnych już trzech zgłosiło chęć zrzucenia habitu. Nadto Macoch miał pistolet, którym chętnie się popisywał, za czym szła obawa wplątania Jasnej Góry w jakąś prowokację.

Motyw zbrodni wyjaśniała relacja o. Damazego z wdową po zmarłym. Odkryta w celi korespondencja i fałszywa pieczęć stanu cywilnego ujawniły, czemu Helena de domo Krzyżanowska używała nazwiska męża, zanim wyszła za Wacława Macocha.

Przed ślubem była telefonistką na łódzkiej poczcie, o. Damazy zaś – jej spowiednikiem, gdy szukała ekspiacji po miłosnej przygodzie. Regularne spotkania kontynuowali poza konfesjonałem, aż Helena stała się częstym gościem zakonnika, a czasem nawet pomieszkiwała w klasztorze, choć z dala od cel zakonnych. Mimo wszystko spotkania księdza z niezamężną kobietą były cokolwiek dwuznaczne, dlatego Macoch próbował swatać pannę ze swoim bratem. Dopiero po zaręczynach Franciszek Macoch zrozumiał swoją rolę w perwersyjnym układzie i ślub odwołał.

Potem Damazy wymyślił nowy sposób omotania Heleny. Sfingował akt ślubu ze swoim świeckim alter ego, czyli Marcelem Macochem, po czym pannę młodą natychmiast owdowił, podrabiając swój akt zgonu. To starczyło, aby nadużywając autorytetu księdza, wyłudzić paszport dla Heleny Macoch. Mogła teraz jako samotna kobieta rzucić pracę na poczcie i dostać zameldowanie w Warszawie, gdzie o. Damazy kupił jej trzypokojowe mieszkanie w Alejach Jerozolimskich. Tylko mahoniowe meble kosztowały 3 tys. rubli, nie licząc kosztów wynajęcia służącej. Odtąd wizyty o. Damazego w klasztorze stały się jeszcze rzadsze, za to często wyjeżdżał za granicę, zwiedzając z przyjaciółką Francję, Szwajcarię i Włochy, choć Krakowem i Tatrami również nie gardził.

Zbrodnia i kara

Plan ułożenia życia dziewczynie czy raczej przejęcia nad nią kontroli stał się obsesją mnicha. Po namowach skłonił do ślubu swojego brata stryjecznego, Wacława Macocha, urzędnika pocztowego z Granicy. Kandydat miał świadomość związków o. Damazego z Heleną, ale przyjął cyniczny, czysto biznesowy stosunek do sprawy – zgodził się na małżeństwo za obietnicę 20 tys. rubli posagu i koszty utrzymania żony. Zakonnik sam celebrował nabożeństwo ślubne u sióstr wizytek w Warszawie, opłacił trzydniowe wesele dla 30 gości w hotelu Europejskim i zagraniczną podróż poślubną.

Wszelako sytuacja zaczęła bratanka uwierać, za czym szły wymówki, szantaż i żądania pieniędzy. Ostatecznie sprawę na ostrzu noża postawił zakaz wizyt stryja w Warszawie. Udając wolę pojednania, o. Damazy zaprosił bratanka do klasztoru, obiecując mu tysiąc rubli pożyczki.

Po trzech dniach mocno zakrapianych awantur 22 lipca zakonnik zakradł się do łóżka bratanka i zarąbał śpiącego siekierą. Zeznał, że zabił w nagłym ataku gniewu, a gdy szał minął, udzielił konającemu rozgrzeszenia. Mętnie tłumaczył, co robił toporek w celi zakonnika, w dodatku zabrany z klasztornej stolarni krótko przed zbrodnią.

Plan ukrycia zwłok wymyślił służący Załóg, ale ciało nie mieściło się do skrzyni ze sklepu Potoka, dlatego schowano je w sofie. Ślady krwi w celi zamalowali farbą. Zbrodnia mogła się okazać doskonała, gdyby sprawdzili głębokość kanału nad Wartą.

Pozbywszy się ciała, Macoch miał przekonać Helenę, że urażony mąż wyjechał, by się powtórnie ożenić, choć zdaniem policji wdowa wiedziała o zbrodni. Razem wyjechali z Warszawy, ale o księdzu już pisały gazety, dlatego później sam krążył po parafiach, nosząc ciemne okulary, jak postać z podrzędnych powieści. Gdy pętla się zacisnęła, przemytnicy spirytusu przeprawili go za austriacką granicę.

Po ekstradycji sąd w Piotrkowie Trybunalskim nie zgodził się na utajnienie procesu z powodów religijnych, uznając czyn za pospolite przestępstwo. Rozprawy obserwowała setka dziennikarzy, a reporterzy wychodzili z siebie, żeby obejść zakaz fotografowania i zdobyć wizerunek mordercy. W dziesięciodniowym procesie, rozpoczętym 27 lutego 1912 r., trybunał nie znalazł dowodów premedytacji i skazał Macocha na 12-letnie więzienie. Helena spędziła w więzieniu dwa lata, a służący Załóg przepadł bez wieści.

Chociaż śledczy mieli zeznania Macocha, w których obciążył się winą za rabunek i profanację świętego obrazu, akt oskarżenia pomijał tę sprawę. Materialnych dowodów nie było, oprócz znalezionych w celi zakonnika sztucznych pereł, którymi wcześniej zastępował precjoza z sukni Matki Bożej. Po części sam klasztor zabiegał, żeby wątek kradzieży uznać za wewnętrzny problem zakonu.

Co politycznie oczywiste, sąd odmówił badania kontaktów Macocha ze Stanisławem Rybakiem, konspiracyjnym działaczem narodowym, którego własna organizacja uznała za carskiego agenta i zlikwidowała w Krakowie. Tajemnicza otoczka zbrodni i procesu o. Damazego dały asumpt do plotek, że mnich był również szpiclem i prowokatorem ochrany. Tak czy owak, afera odbiła się na reputacji klasztoru, bo gdy jedni obwiniali rosnące wpływy socjalizmu, drudzy mieli dowód hipokryzji duchownych. Kiedy na początku wojny paulini zabronili żołnierzom I Brygady wstępu do kaplicy cudownego obrazu – pewnie ze strachu przed powrotem Rosjan – pisarz Andrzej Strug pytał ich zjadliwie o zdrowie Macocha.

W istocie, więzień miał się coraz gorzej i zmarł na gruźlicę we wrześniu 1916 r. Jego ostatnią prośbę o bezimienny pochówek zignorowano, dlatego nagrobek „wielkiego grzesznika i wielkiego pokutnika" wciąż uchodzi za osobliwą atrakcję.

Trudno przywołać emocje wywołane zbezczeszczeniem jasnogórskiego sanktuarium w październiku 1909 r., lecz przeważało poczucie hańby. Materialna wartość zrabowanego złota i precjozów, oględnie szacowana na milion rubli, zajmowała głównie socjalistów, chętnie epatujących bogactwem Kościoła. Oprócz zniewagi kultu i tradycji świętokradztwo miało dla Polaków polityczny aspekt, ponieważ odarcie Czarnej Madonny z koron Klemensa XI, było symboliczną detronizacją Królowej jako znaku duchowej suwerenności narodu. Istniała groźba, że car postawi stempel rosyjskiego panowania także na cudownym obrazie, nakładając Bogurodzicy swoje regalia. Tym cenniejszy był pośpiech Piusa X w dostarczeniu nowych koron i sukienki z korali, żeby uroczystej rekoronacji dokonać już 22 maja następnego roku. Sprawców rabunku nie znaleziono, choć plotki sugerowały spisek tajnej policji, żeby pod pretekstem obrony przed dalszą profanacją, wywieźć obraz w głąb Rosji. Jednak nie minęły trzy miesiące od ceremonii, gdy odkryto zło zagnieżdżone w sercu jasnogórskiego klasztoru.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie