Krzysztof Kowalski: Bombowy temat

Wydział Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego w Sosnowcu zaprasza chętnych do studiowania na kierunku inżynieria zagrożeń środowiskowych. Brzmi enigmatycznie. Co oni tam robią? I komu to potrzebne?

Aktualizacja: 08.04.2021 17:25 Publikacja: 08.04.2021 15:29

Krzysztof Kowalski: Bombowy temat

Foto: Domena Publiczna

Potrzebne nam wszystkim. Ale ponieważ wszyscy nie możemy się tym zajmować – tak jak nie wszyscy możemy sami sobie świadczyć usługi medyczne, mimo że wszyscy potrzebujemy zdrowia – wypada scedować to na tych, którzy na Uniwersytecie Śląskim pracują w Katedrze Rekonstrukcji Środowiska Geograficznego. O efektach tych działań informuje artykuł w najnowszym numerze specjalistycznego prestiżowego pisma naukowego „Antiquity". Ponieważ nie ma ono tylu czytelników co „Super Express", spieszę z czytelniczą pomocą.

W końcowej fazie II wojny światowej rejon Koźla nad Odrą (obecnie Kędzierzyn-Koźle) stał się jednym z najbardziej zdewastowanych terenów w Europie, a dokonało tego lotnictwo aliantów. Przed 1945 r. ten rejon Górnego Śląska należał do III Rzeszy. Istniał tam strategicznie ważny węzeł transportowy, lądowy i wodny, ulokowany był tam przemysł petrochemiczny, tamtejsze rafinerie pracowały na rzecz Wehrmachtu i Luftwaffe (Blechhammer – 350 tys. ton rocznie, Werk Heydebreck – 300 tys. ton rocznie).

W 1943 r. alianci postanowili unicestwić te rafinerie. W 1944 r. przystąpili do realizacji tego destrukcyjnego planu – rozpoczęły się bombardowania strategiczne, zresztą charakterystyczne dla tego globalnego konfliktu. Royal Air Force (RAF) i US Air Force (USAF) łącznie zrzuciły w rejonie Koźla około 40 tys. bomb, z których największe ważyły po 226 kilogramów.

Cel został osiągnięty. Za jaka cenę?

Właśnie tym zajmuje się dr Maria Fajer ze wspomnianej wyżej Katedry Rekonstrukcji Środowiska Geograficznego.

Zginęło wówczas mnóstwo ludzi, nie tylko cywilów, ponieważ w tym chemiczno-rafineryjnym zagłębiu hitlerowcy rozlokowali mnóstwo baterii przeciwlotniczych. Ciężkie straty poniosła także Ziemia – przyroda, natura. Dr Maria Fajer wraz z zespołem zlokalizowała 5238 lejów po bombach w terenie zalesionym, gdzie w normalny sposób ich nie widać, mimo że miewają średnice rzędu 15 metrów. Można je było dostrzec, rozpoznać i zinwentaryzować dzięki użyciu lidara.

Jest to rodzaj radaru (z ang. Light Detection and Rangin). Fenomenalne efekty w archeologii przyniosło umieszczenie lidara na pokładach samolotów czy helikopterów. Pionierami byli Brytyjczycy, ich National Mapping Programme w ramach Historic England naśladuje, kto tylko może. Z dobrym skutkiem.

Lidar jest bezinwazyjną metodą badawczą, nie wymaga od archeologa wbijania w ziemię  łopaty. Umożliwia wykrywanie zabytkowych struktur wszędzie tam, gdzie nic nie widać gołym okiem, np. w lasach czy pod łanami zbóż. Te zabytkowe obiekty

to stare wyrobiska górnicze, choćby kopalnie krzemienia sprzed 4000–5000 lat, kilkusetletnie fundamenty budowli, średniowieczne grodziska, kurhany, fortalicje, pradawne miedze, siatki uprawnych pól, linie okopów – jednym słowem elementy krajobrazu historycznego. Właśnie takim elementem są leje po bombach w regionie Kędzierzyna-Koźla.

Dr Maria Fajer mówi o nich tak: „Z upływem czasu, te kratery usytuowane w wilgotnej strefie, stały się nowym elementem regionalnego systemu leśnego. Żyją tam liczne gatunki płazów, gadów, owadów, ptaków, zwierząt kopytnych, nie mówiąc już o florze". W  wielu spośród tych lejów po bombach zdążyły powstać oczka wodne. Dlatego naukowcy z uniwersytetu Śląskiego nie mają wątpliwości co do tego, że powinien to być krajobrazowy obszar chroniony. Miejmy nadzieję, że tak się stanie.

Takimi obszarami powinny też się stać te najważniejsze, najbardziej spektakularne pola bitew, na których decydowały się losy królestw, władców, narodów. Pierwszy krok został już zrobiony: istnieje „archeologia pól bitewnych" jako odrębna dziedzina badawcza. Coroczne poszukiwania pod Grunwaldem są oczywiście bardzo medialne, ale ogromną wartość historyczną mają również inne bitewne pola. Tysiąc ołowianych pocisków do broni strzeleckiej, ćwierć tysiąca kartaczy, ponad 200 guzików mundurowych i fragmenty broni odkryli naukowcy na polu bitwy pod Kunowicami w powiecie słubickim (województwo lubuskie). 12 sierpnia 1759 r. starło się tam 130 tys. żołnierzy w czasie wojny siedmioletniej w latach 1756–1763. W czasie bitwy walczyły armie Rosji i Austrii przeciwko armii pruskiej. Mimo początkowej przewagi, armia pruska ostatecznie została rozgromiona. Zginęło około 10 tys. żołnierzy. Od kilku lat naukowcy bezskutecznie próbują zlokalizować zbiorową mogiłę, w której spoczęli polegli.

Można by tego dokonać, gdyby pole bitwy zyskało status krajobrazowego obszaru chronionego.

Potrzebne nam wszystkim. Ale ponieważ wszyscy nie możemy się tym zajmować – tak jak nie wszyscy możemy sami sobie świadczyć usługi medyczne, mimo że wszyscy potrzebujemy zdrowia – wypada scedować to na tych, którzy na Uniwersytecie Śląskim pracują w Katedrze Rekonstrukcji Środowiska Geograficznego. O efektach tych działań informuje artykuł w najnowszym numerze specjalistycznego prestiżowego pisma naukowego „Antiquity". Ponieważ nie ma ono tylu czytelników co „Super Express", spieszę z czytelniczą pomocą.

Pozostało 89% artykułu
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie