Gdy w 1989 r. przez punkt kontrolny policji w północnym Meksyku przejechał, nie zwalniając, młody mężczyzna, policjanci myśleli, że to tylko bezczelny chłopak pod wpływem marihuany. Gnał w kierunku rancha Santa Elena. Policja ruszyła w pościg i dopadła go dopiero na miejscu. Kierowca nie reagował ani na sygnały świetlne, ani na wezwania przez megafon. Nadal wyglądało to na zwykłe zatrzymanie dilera przemierzającego narkotykowy szlak z Brownsville na południe Meksyku. Na ranczu, do którego dotarli funkcjonariusze, znaleziono nieco marihuany i okultystyczne przedmioty. Policja skupiła się na podejrzeniach o handel narkotykami. Zatrzymano brawurowego kierowcę Serafina Hernandeza Garcię i zastanego na miejscu Davida Sernę Valdeza.
Zaginiony Mark Kilroy
Zachowanie mężczyzn zastanowiło funkcjonariuszy. Byli zbyt spokojni, nie przejmowali się aresztowaniem. Twierdzili, że ich los jest w znacznie potężniejszych rękach. Policjanci postanowili wrócić na ranczo i przesłuchać stróża obiektu. Ten przyznał, że to miejsce często jest odwiedzane przez ludzi związanych z handlem narkotykami i żywo zareagował na zdjęcie poszukiwanego od dwóch tygodni w całym Meksyku Amerykanina Marka Kilroya. – Znam tego chłopaka – powiedział stróż – trzymali go na ranczu. Przywieźli go związanego w furgonetce. Mówił tylko po angielsku. Nie rozumiałem go, ale dałem mu trochę chleba i wody. Policjanci byli zaskoczeni. Zaczęli wypytywać, gdzie Mark może być w tej chwili. – Nie jestem pewien. Kiedy wychodziłem, zamknęli go w chacie. Nie wiem, co się z nim stało, bo kazali mi odejść.
Garcia i Valdez stali się punktem zaczepienia w poszukiwaniach zaginionego chłopca. Po pokazaniu Serafinowi zdjęcia ten spokojnie odpowiedział, że to Mark Kilroy i jest na ranczu. – Jak to na ranczu? – zdziwił się komendant Benitez Ayala. – Jest tam pochowany – beznamiętnie odpowiedział chłopak. Zeznał, że brał udział w porwaniu i zabiciu Kilroya. Spokojnie opowiadał o rytuale składania ofiar z ludzi, by zapewnić magiczną ochronę różnym osobom i biznesowi narkotykowemu. Swoją wiarę nazywał „religią" lub „wudu", a rytualną potrawę z ludzkich organów – „magicznym gulaszem". Opowiadał też o tym, że ofiary przed śmiercią były gwałcone, ich czaszki rozbijane maczetą. Po śmierci wycinano organy, które miały być źródłem magicznej mocy. Garcia z największym uwielbieniem mówił o przywódcy sekty, którym był Adolfo de Jesús Constanzo, zwany przez wszystkich wyznawców El Padrino.
Ku zaskoczeniu policjantów Serafin chętnie wskazał miejsca pochówku nie tylko Marka Kilroya, ale i innych ofiar. Było to dopiero pierwsze 12 zwłok odkrytych na ranczu. Wszystkie ciała zostały makabrycznie okaleczone. Policjanci przyzwyczajeni do rozgrywek między gangami narkotykowymi i widoku morderstw, tym razem byli naprawdę zszokowani. – Odór śmierci był nie do wytrzymania, włosy stanęły mi na karku. Byłem przerażony. Wiedziałem, że natknąłem się na zło wcielone – opowiadał jeden z funkcjonariuszy. W szopie znaleziono różne przedmioty wyglądające jak akcesoria do obrzędów szamańskich. Najważniejszym z nich był garnek, w którym – jak się później okazało – gotowano wycięte z ciał ofiar organy. Tam też pośród insektów i szczątków zwierząt znaleziono zanurzony we krwi mózg Marka Kilroya.
Nie było już wątpliwości, gdzie podziali się poszukiwani od kilku miesięcy ludzie. W pierwszym kwartale 1989 r. odnotowano 60 zgłoszeń o zaginięciach. To nadal nie wywoływało zdziwienia policji. W regionie, gdzie gangi walczą o strefy wpływu, a młodzież w liczbie ok. 250 tys. rocznie przemierza granicę między USA a Meksykiem, takie rzeczy zdarzają się dość często. Mark Kilroy był jednym z uczniów college'u, którzy postanowili odbyć świętą wędrówkę do dorosłości, a później stał się 61. notatką o zaginięciu. Jego rodzice byli wpływowymi Amerykanami i przy wsparciu władz USA wywierali presję na meksykańską policję. Przesłuchano 127 przestępców z Matamoros, ale nie znaleziono żadnego śladu – aż do dnia, gdy Serafin Hernandez Garcia pędził do domu przekonany, że magia czyni go niewidzialnym.