Bitwa pod Waterloo: Najsłynniejsza klęska świata

Bitwa pod Waterloo była ostatnim akordem 100 dni Napoleona. Jego klęska przypieczętowała postanowienia kongresu wiedeńskiego. Zwycięskie mocarstwa wprowadziły nowy ład, który miał panować w Europie przez następne stulecie.

Aktualizacja: 29.03.2019 05:36 Publikacja: 28.03.2019 13:41

Sprzymierzeni książę Wellington i feldmarszałek Gebhard Blücher

Sprzymierzeni książę Wellington i feldmarszałek Gebhard Blücher

Foto: AFP

18 czerwca 1815 r. około godziny 11 oficer sztabu głównego Wielkiej Armii Jerzy Depot Zdanowicz wyruszył w kierunku pozycji zajmowanych przez korpus marszałka Grouchy'ego. Wiózł rozkaz, którego błyskawiczne wykonanie miało zadecydować o wyniku bitwy. 35-tysięczna armia marszałka, ostatni odwód Francuzów, miała natychmiast maszerować w kierunku wioski Waterloo i uderzyć od tyłu na brytyjski korpus księcia Wellingtona. Napoleon, który nie bał się ryzykownych posunięć, tym razem był bardzo ostrożny. Waga rozkazu była tak wielka, że osobiście polecił Zdanowiczowi, by jechał jak najdłuższą drogą, żeby uniknąć nieprzyjacielskich podjazdów. Polski oficer skrupulatnie wykonał polecenie boga wojny i na miejsce dotarł dopiero ok. 17.30. Za późno. Żołnierze Grouchy'ego od kilku godzin byli związani walką z Prusakami gen. Thielmanna. Zamiast niego do Waterloo doszły pozostałe siły pruskie pod dowództwem marszałka Blüchera. Los bitwy był przesądzony. Następnego dnia notowania paryskiej giełdy zapikowały gwałtownie w dół...

100 dni wcześniej

Niecałe 100 dni wcześniej Napoleon sprawił sprzymierzonym niemiłą niespodziankę. Cesarz, który abdykował w 1814 r., został zesłany na wyspę Elba, gdzie miał spędzić resztę życia. Gdy jednak król Francji Ludwik XVIII nie wypłacił mu obiecanych 2 mln franków, a cesarz Austrii Fryderyk zabrał żonę i syna, opuścił Elbę i na czele niewielkiego oddziału gwardii, w tym polskiego szwadronu szwoleżerów, wylądował we Francji. „Potwór korsykański wylądował w zatoce Juan" – pisały paryskie gazety. Gdy w swoim błyskawicznym rajdzie zbliżał się do Grenoble, te same gazety donosiły: „Ludożerca idzie na Grenoble". Parę dni później: „Uzurpator wkroczył do Grenoble". Kiedy w Lyonie odbierał defiladę dywizji sformowanej specjalnie po to, by go zatrzymać, nagłówki brzmiały: „Bonaparte zajął Lyon". A gdy jego podjazdy były już pod murami stolicy, prasa pisała: „Jego Cesarska Mość oczekiwany jest jutro w swym wiernym Paryżu".

Napoleon bez jednego strzału doszedł do Paryża w ciągu 19 dni. Po drodze na jego stronę przechodziły kolejne garnizony. Na służbę wracali dawni towarzysze broni, m.in. marszałek Ney, który jeszcze kilka dni wcześniej obiecywał Burbonom, że przywiezie im Napoleona w klatce... Najodważniejszy z odważnych otrzymał przez konnego ordynansa bilecik od cesarza następującej treści: „Przyjmę Pana tak, jak przyjąłem nazajutrz po bitwie pod Moskwą. Napoleon". Ney natychmiast rozkazał dowódcom pułków zebrać wojsko. Wyszedł przed zwarte szeregi, wyciągnął szpadę z pochwy i wykrzyknął: „Żołnierze! Sprawa Burbonów jest już na zawsze przegrana. Do cesarza Napoleona, naszego władcy, należy odtąd panowanie nad tym pięknym krajem". „Niech żyje cesarz!" – zawołali zachwyceni żołnierze.

Burbonowie uciekli. Władza leżała na ulicy. Ale mimo początkowego entuzjazmu sytuacja nie była dobra. W Wiedniu właśnie kończył się kongres, na którym po latach rewolucyjno-napoleońskiej awantury (pochłonęła miliony istnień) zwycięzcy układali nowy ład mający dać Europie pokój i dobrobyt. Było oczywiste, że nastąpi reakcja. W Piemoncie stała 75-tysięczna armia austriacko-sardyńska, w okolicach Salzburga kolejnych 250 tys. Austriaków dowodzonych przez feldmarszałka Schwarzenberga. W Moguncji armia rosyjska pod rozkazami hrabiego Barclaya de Tolly liczyła 170 tys. ludzi. Na terenie Belgii siły Anglików i Prusaków wynosiły 220 tys. żołnierzy. Napoleon nie miał wystarczająco dużej armii, by stanąć do walki z całą koalicją. Postanowił więc zrobić to, co zawsze w podobnych sytuacjach: błyskawicznie zaatakuje siły brytyjskie i pruskie w Belgii, co pozwoli na przecięcie ważnych szlaków komunikacyjnych i być może na wyizolowanie Anglii, bez której koalicja antynapoleońska może nie przetrwać. Następnie skieruje się przeciw pozostałym wojskom sprzymierzonych.

Pod broń powołał kolejne roczniki. Łącznie udało się zmobilizować 559 tys. żołnierzy. Jednak tylko 250 tys. było gotowych do walki. Reszta była dopiero w trakcie szkolenia. Ponadto cesarz musiał połowę tych sił wysłać do ochrony granic i do Wandei, gdzie Szuani tradycyjnie stanęli po stronie białych lilii Burbonów. W przeddzień kampanii belgijskiej Napoleon miał do dyspozycji 97 tys. ludzi pogrupowanych w sześć korpusów piechoty i cztery jazdy. Wśród nich gwardia, prawie 20 tys. szabel i bagnetów w rękach najlepszych żołnierzy w Europie. Do tego 274 armaty. 12 czerwca 1815 r. Napoleon dołączył do swojej armii i ruszył w kierunku Belgii.

250 tysięcy funtów

Arthur Wellesley, książę Wellington, był rówieśnikiem cesarza. Wiadomość o jego lądowaniu we Francji dotarła do księcia w Wiedniu, gdzie reprezentował Anglię podczas słynnego kongresu. Nie zwlekając, Wellington udał się do swoich wojsk w Belgii. Gdy wyjeżdżał, car Rosji Aleksander I powiedział mu: „Od pana zależy ponowne zbawienie świata". Wellington doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Jego armii brakowało wszystkiego: armat, karabinów, amunicji, koni. Książę wysłał do Anglii długą listę życzeń. Pragmatyczni Brytyjczycy przeznaczyli na wyekwipowanie swoich wojsk 250 tys. funtów. Wellington postanowił też ściągnąć z Wyspy posiłki. Na początku czerwca jego armia liczyła już ponad 105 tys. żołnierzy. Wśród nich elitarne jednostki, m.in. regiment szkocki Black Watch czy 95. regiment strzelecki Rifles. Swoje wojska w Belgii Wellington ustawił tak, by nie dać się odciąć od linii brzegowej i portów morskich. Osłaniały drogi do Ostendy oraz Brukseli. 7. brygada brytyjska chroniła granicę od strony morza aż do Mons, gdzie stacjonowały siły główne. I korpus stał na południe od Brukseli, między Enghien, Genappe i La Loviere. Rezerwa kawalerii stała na zachód od Brukseli, a dalej między Ninove, Ath i Zottegen rozłożył się II korpus. Książę nie wierzył w atak Francuzów na linii północ–południe, dopuszczając w planach jedynie uderzenie od Lens i Lille. Na taką właśnie ewentualność był przygotowany najlepiej. Dość niefrasobliwie o swoich zamiarach Wellington nie poinformował nikogo ze sztabu pruskiego.

Na czele pruskiego sztabu stał August von Gneisenau. Jego sztabowcy przewidywali, że zanim wojska pruskie wkroczą do Francji, by przywrócić rządy Burbonów, a wyjętego spod prawa cesarza ostatecznie wyeliminować z polityki, Napoleon może zaatakować pierwszy. Dlatego zajęli pozycje wzdłuż rzek Sambra i Moza. Dowodzona przez feldmarszałka Blüchera armia pruska liczyła prawie 117 tys. ludzi i miała 350 armat. Żołnierze byli zdyscyplinowani i w większości zaprawieni w boju. Najlepiej wyszkolone były oddziały kawalerii, jednak z racji ich rozproszenia w poszczególnych korpusach nie przedstawiały większej wartości. Nie zmienia to faktu, że sojusznicy stanęli do konfrontacji z Napoleonem dobrze przygotowani.

Spacer d'Erlona

14 czerwca żołnierze Napoleona, podbudowani obecnością cesarza w swoich szeregach, szykowali się do ostatniego noclegu. Następnego dnia o świcie Wielka Armia wymaszerowała na swoją ostatnią wojnę. Francuzi szybko zajęli teren dzielący Wellingtona od Blüchera i zaatakowali Prusaków. Następnego dnia marszałek Ney dostał rozkaz zdobycia miejscowości Quatre Bras przy drodze do Brukseli. Uderzenie to miało na celu odrzucenie Anglików. Tymczasem Bonaparte skierował się w kierunku Ligny, by uderzyć na Blüchera. Pomiędzy Neyem a Napoleonem znalazł się korpus generała d'Erlona. Jako pierwszy wezwał go do siebie Ney, ale w trakcie marszu d'Erlon otrzymał rozkaz cesarza, by skierować się do Ligny. Kiedy był już blisko Ligny, dopadł go drugi wysłannik Neya i nakazał wracać bezzwłocznie do Quatre Bras. Miało to poważne skutki. Nie dość, że nie zdążył na żadną bitwę, to jeszcze wydatnie przyczynił się do tego, że Ney nie uzyskał przewagi nad Anglikami. Z kolei cesarz, choć wyraźnie pokonał Blüchera, nie zadał mu ostatecznego ciosu. Dwa dni później pod Waterloo to właśnie te oddziały pruskiego feldmarszałka w ogromnej mierze przesądzą o wyniku bitwy.

Po tym zwycięstwie Napoleon dał swojej armii dzień odpoczynku. Tylko wybrane oddziały jazdy ścigały Anglików. Jednak załamanie pogody w tym dniu i rozmokły po ulewach teren nie sprzyjały kawalerii. Wellington wycofywał się w porządku w kierunku Brukseli. Cesarz wysłał również w pościgu za Prusakami 35-tysięczny korpus pod dowództwem marszałka Grouchy'ego. Niedługo potem korpusy Neya i Napoleona się połączyły. Wielka Armia ruszyła prosto na Brukselę.

W oczekiwaniu na Blüchera

Książę Wellington również zmierzał w kierunku Brukseli. Swoje wojska zatrzymał wreszcie 22 kilometry od miasta, na płaskowzgórzu Mont-Saint-Jean na południe od wsi Waterloo. Jego plan był następujący: będzie bronił pozycji na tej bardzo trudnej do zdobycia za wszelką cenę, aż jego pruski sojusznik zbierze na nowo siły, przegrupuje się i przyjdzie mu z odsieczą. Z informacji, które otrzymał z pruskiego sztabu, wynikało, że może liczyć na ok. 40 tys. żołnierzy. Anglicy dostrzegli przeciwnika 17 czerwca wieczorem. Następnego dnia rano 73 tys. Francuzów wyszło na swoje pozycje. Siły Wellingtona liczyły ok. 70 tys. żołnierzy. Jednak ziemia po wcześniejszych ulewach ciągle nie wyschła. Napoleon musiał więc czekać z rozpoczęciem bitwy. Dało mu to czas na dokonanie objazdu swoich pozycji i ostatni w życiu przegląd wojsk. Historycy bitwy zgodnie wspominają, że entuzjazm żołnierzy był tak wielki, jak kiedyś pod Austerlitz. Jednak 18 czerwca 1815 r. słońce spod Ulm i Austerlitz nie miało już zaświecić. Cesarz wrócił do swojej kwatery na fermie du Caillau. Jeszcze raz analizował plan bitwy. On także czekał na posiłki. Liczący 35 tys. ludzi korpus Grouchy'ego mógł mieć decydujące znaczenie. Marszałek Soult napisał już rozkaz nakazujący mu natychmiastowy marsz w kierunku pola bitwy. Wtedy cesarz wezwał do siebie Zdanowicza... Pół godziny później wydał rozkaz rozpoczęcia bitwy. Natarcie na lewe skrzydło Anglików rozpoczął silny ostrzał artyleryjski. Atak poprowadził marszałek Ney. Jednocześnie zaatakowano prawe skrzydło Wellingtona, gdzie w okolicach zamku Hougoumont napotkano silny opór.

Naprzeciwko Neya stała lekka kawaleria pod dowództwem dwóch zawadiackich generałów: Vandelura i Viviana. Obok nich hanowerskie brygady pułkowników von Winckego i Besta, liczące razem 4500 ludzi. Na przedpolu Wellington ustawił 1200 piechurów Karola Augusta, księcia Sachsen-Weimar. Brytyjskie siły nie były jednolite. Obok stanęli Szkoci gen. Packa – 2275 znakomicie wyszkolonych, bitnych żołnierzy. Na lewo od nich znalazła się holenderska brygada gen. Bylandta w sile 2300 ludzi. Obok stały brygady generałów Kempta i Lamberta. Elitę brytyjskiej jazdy książę zostawił w odwodzie. Była to licząca bez mała 1200 szabel Union Brigade, brygada ciężkich dragonów gen. Ponsonby'ego, złożona z trzech regimentów: angielskiego, szkockiego i irlandzkiego. W centrum na niewielkiej przestrzeni Wellington skoncentrował 8 brygad piechoty i 7 kawalerii. Przed pozycjami sił głównych znajdowała się farma La Haye Sainte. Budynki zostały obsadzone przez dwa bataliony lekkiej piechoty Królewskiego Legionu Niemieckiego (KGL) pod dowództwem majora Baringa. W pierwszej linii stanęło pięć brygad piechoty. Obok brygady Lamberta resztki brygady płk. Omptedy, a za nią brygada hanowerska gen. Kielmansegga. Dalej stała brygada płk. Halketta oraz dywizja gwardii królewskiej gen. Cooka.

Odwody zgromadzone w centrum również stanowiła ciężka kawaleria: 1. brygada gwardii królewskiej lorda Somerseta, licząca 1220 szabel, niewątpliwie najlepsza jednostka brytyjskiej konnicy; za nią trzy brygady niderlandzkiej lekkiej jazdy i jedna angielskiej. W sumie ponad 4000 jeźdźców. Obok w nieco dalszej odległości następne dwie brygady lekkiej jazdy: angielska i niemiecka. W sumie 2700 ludzi. Dodatkowo w odwodzie znalazły się trzy brygady piechoty.

Prawe skrzydło, którego symbolem na zawsze pozostanie dzielnie broniony przez Anglików zameczek Hougoumont, miało za zadanie uniemożliwić Francuzom oskrzydlenie pozycji angielskich od zachodu. Dowodził nim lord Hill. Główny ciężar obrony prawego skrzydła przypadł brygadzie strzelców gen. Adama i brygadzie piechoty gen. Mitchella. Szyk zamykała niderlandzka brygada gen. Chassé. W odwodzie lord Hill zostawił hanowerską brygadę płk. Halketta, brygadę KGL płk. du Plata i resztki korpusu brunszwickiego, który po stratach odniesionych pod Quatre Bras nie nadawał się do samodzielnego działania.

Artyleria piesza i część artylerii konnej została rozmieszczona na całej linii między brygadami piechoty. Były to w większości działa sześcio- i dziewięciofuntowe oraz pewna liczba 5,5-calowych haubic. Pięć baterii artylerii konnej i baterię rakietników konnych Wellington pozostawił w odwodzie.

W oczekiwaniu na Grouchy'ego

Natarcie na lewym skrzydle rozwijało się pomyślnie dla Francuzów. Po niespełna dwugodzinnej walce Napoleon (zapewne Wellington też) dostrzegł zbliżające się z kierunku północno-wschodniego kolumny wojska. Był przekonany, że Zdanowicz dotarł z rozkazem na czas i właśnie do gry wchodzi jego odwód: korpus marszałka Grouchy'ego. Rzeczywistość była zupełnie inna. Na pole bitwy wracał feldmarszałek Blücher, który podstępem wyprowadził w pole francuskiego marszałka. Nie była to dobra wiadomość, ale Napoleon ciągle liczył na to, że wojska Grouchy'ego pojawią się niebawem. Był przekonany, że tamten ściga Prusaków i za chwilę również wejdzie do akcji. Gdyby zadał Wellingtonowi ostateczny cios, zanim Blücher do niego dołączy, bitwa byłaby wygrana.

Armia napoleońska ustawiła się w odległości kilometra od farmy La Haye Sainte, na wysokości zabudowań La Belle Alliance. W pierwszej linii stał II korpus Reille'a. Na lewo dywizja lekkiej jazdy gen. Piré, a obok 6. Dywizja Piechoty księcia Hieronima Bonaparte wraz z 9. Dywizją Piechoty gen. Foya i 5. Dywizją gen. Bachelu. Każda nich składała się z trzech pułków piechoty liniowej i jednego pułku piechoty lekkiej. W odwodzie lewego skrzydła cesarz zostawił liczący ponad 3500 szabel III Korpus Ciężkiej Jazdy gen. Kellermanna i dywizję gwardii konnej (ok. 1500 kawalerzystów).

Na prawo od La Belle Alliance swoje pozycje zajął I Korpus d'Erlona. Pierwsza w szyku była 1. Dywizja Piechoty gen. Allixa, obok 2. Dywizja gen. Donzelota. Dalej ustawiły się dwie dywizje piechoty generałów Marcogneta i Durutte'a. Szyk prawego skrzydła zamykała dywizja lekkiej jazdy gen. Jacquinota. Odwodem prawego skrzydła był Iv Korpus Ciężkiej Kawalerii gen. Milhauda oraz dwa pułki lekkiej jazdy gwardii gen. Lefebvre-Desnouettesa. Oba lekkie pułki liczyły w sumie 1971 szabel, a w skład jednego z nich wchodził szwadron polskich szwoleżerów-lansjerów zwany Szwadronem Elby. Nieco dalej i z tyłu stał Vi Korpus gen. Lobau, dywizja lekkiej jazdy gen. Domona i dywizja lekkiej jazdy gen. Subervie. Najdalej stanęła piesza Stara Gwardia, weterani wszystkich wojen cesarza. Gwardia piesza składała się z czteropułkowej dywizji grenadierów gen. Frianta, czterech pułków strzeleckich i dywizji lekkiej. Wsparcie ogniowe gwardzistom zapewniało dziewięć baterii artylerii pieszej i cztery baterie artylerii konnej.

Słynne szarże kawalerii

Ney nacierał dalej, ale przełomu nie było. W ścisłym szyku bojowym ruszyły kolejne jednostki, cztery dywizje korpusu d'Erlona. Anglicy powitali zwarte kolumny francuskie ogniem artylerii i kilkakrotnie przechodzili do kontrataku. Do boju szły kolejne francuskie dywizje, ale bez skutku. Straty rosły. Tymczasem lord Uxbridge postanowił wysłać na pomoc walczącej piechocie dwie brygady ciężkiej jazdy: Household lorda Somerseta i Union gen. Ponsonby'ego. Szarża miała odeprzeć francuskich kirasjerów od farmy La Haye Sainte, a w razie powodzenia miała być kontynuowana przeciw francuskiej piechocie walczącej ze Szkotami. Konnica szkocka wykonała zadanie, a Francuzi zostali zdziesiątkowani. Widząc to, Napoleon pospieszył osobiście na wzgórze koło fermy Belle-Alliance i skierował tam kilka tysięcy kirasjerów gen. Milhau. Teraz role się odwróciły. Szkoci zostali odparci, a ich straty sięgnęły 40 proc. stanów wyjściowych.

Jednak w wyniku tego ataku korpus d'Erlona przestał właściwie istnieć. Tymczasem lewego skrzydła armii angielskiej nadal nie udało się złamać. Wobec tego Napoleon zmienił plan: obrał za cel prawe skrzydło i centrum armii angielskiej. O godzinie 15.30 stojąca na lewym skrzydle dywizja korpusu d'Erlona zdobyła fermę La Haye Sainte, lecz siły tego korpusu były niewystarczające do rozwinięcia dalszych działań. Wtedy Napoleon oddał Neyowi 40 szwadronów konnicy generałów Milhau i Lefebvre-Desnouettesa z poleceniem zadania ciosu prawemu skrzydłu Anglików pomiędzy La Haye Sainte a zamkiem Hougoumont. Zamek został wreszcie zdobyty, lecz Anglicy, choć padali całymi setkami, nie ustąpili ze swych głównych pozycji. Stracili jednak dwie najlepsze jednostki kawalerii.

W tej słynnej szarży brali udział także polscy szwoleżerowie-lansjerzy gwardii. W starciu zginął dzielny generał Ponsonby. W niektórych przekazach jego śmierć przypisuje się właśnie Polakom. Nie jest to jednak prawda. Trafiła go francuska lanca. Jednak czworoboki brytyjskiej piechoty się nie zachwiały, a francuska jazda (poza Polakami) została zdziesiątkowana. Konie nie mogły rozbić najeżonych bagnetami czworoboków, które chroniły żołnierzy pozostających poza zasięgiem francuskich kawalerzystów. Wyjątkiem były lance stosowane przez polskich i holenderskich lansjerów, którzy kilkakrotnie szarżowali na brytyjskie szyki. W trakcie jednego z ataków rany odniósł Paweł Jerzmanowski, były dowódca Szwadronu Elby i zaufany oficer Napoleona.

Podczas tego słynnego ataku konnica francuska dostała się pod ogień artylerii i piechoty angielskiej. Ale i to nie zdezorganizowało wojska. Był moment, gdy Wellington myślał, że wszystko jest stracone, a w jego sztabie nie tylko tak myślano, ale i mówiono o tym głośno. Książę jednak za wszelką cenę chciał się utrzymać do przybycia posiłków. Wysłał w pole ostatnie rezerwy.

Merde!

Napoleon nie zwlekał. Do szarży ruszyło 37 szwadronów ciężkiej kawalerii Kellermana. Anglicy powoli tracili animusz i zaczynali się cofać. Gdzieniegdzie wyglądało to na paniczną ucieczkę. Cesarz postanowił zagrać swoją atutową kartą. Do boju ruszyła Stara Gwardia. Bóg wojny osobiście prowadził atak. Po 400 metrach dowództwo przekazał marszałkowi Neyowi. Angielskie centrum zaczynało się chwiać. Prawie w tej samej chwili na prawym skrzydle Francuzów rozległy się krzyki i strzały. Przybył feldmarszałek Blücher z 30 tys. żołnierzy. Ale atak gwardii nadal trwał, a Napoleon był pewien, że w ślad za Blücherem idzie Grouchy. Jednak pod naciskiem pruskiej konnicy gwardia zaczęła się cofać. Cesarz ciągle liczył na marszałka, lecz ten nie nadchodził. Tymczasem walczącym Francuzom ukazała się w kłębach dymu ustępująca gwardia. Na wieść o tym w ich szeregach zapanowała panika. Jeszcze parę chwil temu bliskie zwycięstwa cesarskie pułki zaczęły się cofać. Wellington przeszedł do ataku. I sam rzucił się do walki.

Odwrót Francuzów zamienił się w paniczną ucieczkę. Tylko gwardia uszykowana w czworoboki zachowywała spokój i porządek. Do otoczonego 1. batalionu 1. Pułku Strzelców Pieszych podjechał angielski pułkownik Halkett i zawołał: „Waleczni Francuzi, poddajcie się!". Dowódca pułku gen. Pierre Cambronne odpowiedział krótkim przekleństwem: „Merde!". Przetłumaczono to potem na „gwardia umiera, ale się nie poddaje". Francuz chwilę później został ciężko ranny, a batalion rozstrzelany ogniem artylerii. Na placu boju pozostało 25 tys. zabitych i rannych Francuzów oraz 22 tys. żołnierzy antynapoleońskiej koalicji.

Cesarz wycofywał się konno otoczony przez gwardię. Zmierzał do Francji ścigany przez Prusaków. Zmęczeni Anglicy zrezygnowali z pościgu. Eskortowali go polscy szwoleżerowie gwardii. To dźwięki polskich trąbek sygnałowych były ostatnimi, jakie słychać było pod Waterloo, gdy w ciągłych szarżach osłaniali odwrót cesarza.

Bóg wojny dotarł bezpiecznie do Paryża. 22 czerwca podpisał akt abdykacji. Tydzień później opuścił miasto i udał się na wybrzeże. Chciał płynąć do Ameryki, jednak nie było to możliwe. Port zablokowała Royal Navy. Napoleon został zesłany na Wyspę św. Heleny na południowym Atlantyku. Zmarł w 1821 r. Miał 51 lat. Jego rówieśnik i pogromca książę Wellington żył długo i szczęśliwie, owiany chwałą wiktorii pod Waterloo. Zmarł w 1852 r. Do końca uważał, że Napoleon na polu bitwy jest wart tyle co 40 tys. żołnierzy.

18 czerwca 1815 r. około godziny 11 oficer sztabu głównego Wielkiej Armii Jerzy Depot Zdanowicz wyruszył w kierunku pozycji zajmowanych przez korpus marszałka Grouchy'ego. Wiózł rozkaz, którego błyskawiczne wykonanie miało zadecydować o wyniku bitwy. 35-tysięczna armia marszałka, ostatni odwód Francuzów, miała natychmiast maszerować w kierunku wioski Waterloo i uderzyć od tyłu na brytyjski korpus księcia Wellingtona. Napoleon, który nie bał się ryzykownych posunięć, tym razem był bardzo ostrożny. Waga rozkazu była tak wielka, że osobiście polecił Zdanowiczowi, by jechał jak najdłuższą drogą, żeby uniknąć nieprzyjacielskich podjazdów. Polski oficer skrupulatnie wykonał polecenie boga wojny i na miejsce dotarł dopiero ok. 17.30. Za późno. Żołnierze Grouchy'ego od kilku godzin byli związani walką z Prusakami gen. Thielmanna. Zamiast niego do Waterloo doszły pozostałe siły pruskie pod dowództwem marszałka Blüchera. Los bitwy był przesądzony. Następnego dnia notowania paryskiej giełdy zapikowały gwałtownie w dół...

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie