Choć oba te wydarzenia dzielą niemal trzy stulecia, mają one ze sobą wiele wspólnego. W obu przypadkach ziemie rdzennie polskie znalazły się pod obcą okupacją, a skala strat demograficznych, materialnych i kulturowych była katastrofalna. Niektórzy badacze uważają nawet, że najazd szwedzki był pod wieloma względami bardziej destrukcyjny niż okupacja niemiecka (swoją drogą warto zauważyć, że potop także był w dużym stopniu „dziełem" niemieckim – król szwedzki Karol X Gustaw był rodowitym Niemcem z dynastii Wittelsbachów, a w jego wojsku służyło wielu żołnierzy najemnych z krajów Rzeszy).
Jest wszakże pewna znacząca różnica między tymi wydarzeniami. W 1939 r. hitlerowski Wermacht napadł na kraj, który nie należał do najzamożniejszych i tak naprawdę dopiero leczył rany po wcześniejszych klęskach i latach zaborów. Natomiast państwo, które „zalał" potop szwedzki, opływało w bogactwa, których najeźdźcy u siebie nie posiadali. Rzeczpospolita Obojga Narodów kusiła ubogich i zapóźnionych kulturowo Szwedów pięknymi i świetnie wyposażonymi pałacami królewskimi i magnackimi, dobrze prosperującymi dworami szlacheckimi i dość zamożnymi miastami. Nawet zagrody kmiece były dość zadbane jak na ówczesne europejskie standardy. Ziemie Korony od wielu pokoleń szczęśliwie omijały wojenne pożogi; np. w Małopolsce ostatni niszczący najazd zdarzył się 365 lat wcześniej. Nigdy w swojej historii ziemie rdzennie polskie nie zaznały tylu lat spokoju i prosperity, co w okresie poprzedzającym potop. Zgromadzono wtedy największą w naszej historii ilość cennych dzieł sztuki, architektury i piśmiennictwa. Była to przede wszystkim bezcenna spuścizna złotego wieku Jagiellonów, ale Wazowie, choć władcami byli fatalnymi, również zaliczali się do znakomitych mecenasów i kolekcjonerów dzieł sztuki. Królewska biblioteka i galerie obrazów dorównywały najświetniejszym kolekcjom Europy. Gdy po śmierci Rubensa rodzina urządziła w Antwerpii wyprzedaż jego zbiorów, Władysław IV był po królu hiszpańskim największym nabywcą. Dodajmy jeszcze, że wielu polskich magnatów dysponowało majątkami i zbiorami dzieł sztuki przewyższającymi te królewskie.
To, co wydarzyło się w czasie powstania kozackiego, wojny z Rosją, a przede wszystkim potopu szwedzkiego, było więc kataklizmem. Szwedzi zajęli najlepiej rozwinięte gospodarczo i zurbanizowane tereny Rzeczypospolitej. Okupowali i w znacznym stopniu zniszczyli aż sześć z dziewięciu największych polskich miast: Kraków, Warszawę, Toruń, Elbląg, Poznań i Lublin. Gdańsk się obronił, ale poniósł ogromne straty finansowe. Wilno zostało spustoszone przez Rosjan. Ocalał jedynie Lwów. W rezultacie doszło do zapaści demograficznej kraju. Ludność Rzeczypospolitej zmniejszyła się o 30–40 proc., a w rejonach najdłużej okupowanych przez Szwedów, np. w Wielkopolsce czy Prusach Królewskich, przeżył jedynie co drugi mieszkaniec.
Grabież totalna
Skalę zniszczeń dokonanych przez Szwedów można dostrzec, przeglądając współczesne przewodniki turystyczne. Niemal przy każdej malowniczej ruinie z dawnych wieków znajdziemy dopisek: „zniszczony podczas potopu szwedzkiego". Zagłębiając się w dzieje polskich miast, również łatwo zauważymy wyraźną cezurę – większość z nich podupadła po najazdach szwedzkich w połowie XVII i na początku XVIII wieku. Siedemnastowieczny poeta Walenty Odymalski pisał: „Zamki zdradliwą sztuką osiągnione/ Jedne spustoszył i z gruntu wywrócił/ Drugie, pokojem choć ubezpieczone/ Z dostatków wszystkich tyran ogołocił". I nie ma w tym słowa przesady.
Szwedzi nie tylko pustoszyli podbite ziemie na niespotykaną wcześniej skalę, ale cechowała ich również iście barbarzyńska pasja niszczenia. Dopiero Niemcy podczas II wojny światowej wykazali się podobną systematycznością w mordach i grabieżach. Potop szwedzki był serią niekończących się pochodów wojsk jednej i drugiej strony konfliktu, które uganiały się za sobą przez kilka lat po niemal całym terytorium Korony i częściowo Litwy. Większość kościołów, zamków, pałaców i budowli miejskich na trasie przemarszów Szwedów została zrujnowana.