Zarazy, które od wieków nękały ludzkość, pomogły zrozumieć naszą fizjologię i znaleźć rozwiązania, które miały szerokie zastosowanie lecznicze. Medycyna i inne dziedziny naszej wiedzy zawdzięczają swój rozwój epidemiom, które w stosownych interwałach czasowych nękały nasz gatunek. Kryzys, który z początku oceniano jako karę Bożą, okazywał się wartością samą w sobie, jeśli tylko potrafiliśmy wyciągać z niego odpowiednie wnioski. Parafrazując przenikliwą konstatację Lejzorka Rojtszwańca, bohatera powieści satyrycznej Ilji Erenburga, można zaryzykować stwierdzenie, że skoro przechodzimy kryzys, to znaczy, że czeka nas wkrótce rozkwit, stabilizacja i postęp. Historia zna wiele takich przykładów.

Jedną z najdotkliwszych plag, które nękały ludzkość, była ospa prawdziwa, wywoływana przez infekcję wirusem variola vera. Po upływie zaledwie kilku godzin zainfekowana osoba gorączkowała i odczuwała straszne bóle brzucha, głowy i pleców. Trzeciego lub czwartego dnia na jej skórze pojawiała się pęcherzykowata wysypka. U tych, którzy przeżyli, pęcherzyki zamieniały się w strupy, które samoistnie odpadały po kilku dniach. Ozdrowieńcy byli potwornie oszpeceni. Bywało, że blisko połowa z nich traciła wzrok. Gdybyśmy się przenieśli do Londynu z przełomu XVII i XVIII wieku, ujrzelibyśmy na ulicach ludzi potwornie oszpeconych i wielu ociemniałych.

Od czasu, gdy w 1980 roku Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła całkowitą eradykację tej plagi, zapomnieliśmy o tej chorobie. Czy możemy jednak spać spokojnie? Co by było, gdyby wirus variola vera lub któryś z jego krewniaków powrócił? Dość powiedzieć, że śmiertelność przekroczyłaby 65 proc. u chorych szczepionych i 95 proc. u chorych nieszczepionych. Nie czas straszyć się ospą, kiedy mamy inny problem na głowie. Ospa nauczyła nas jednak pewnej umiejętności, która stała się naszą bronią w walce z zarazą. Starożytni lekarze indyjscy i chińscy zwrócili uwagę, że kto raz przeszedł ospę, ten drugi raz już na nią nie choruje. Tak powstało w medycynie pojęcie „odporności". Choć nikt w wiekach dawnych nie wiedział o istnieniu bakterii czy wirusów, to uzdrowiciele doszli do pewnego prostego, ale jakże doniosłego w skutkach wniosku: wywołanie łagodnego przebiegu choroby poprzez wdmuchnięcie do nosa osoby zdrowej startych strupów ozdrowieńców pozwalało uodpornić ludzi na kolejny atak epidemii. Tak oto wymyślono pierwszą prymitywną, aczkolwiek skuteczną, szczepionkę. Osoba po takim zabiegu zapadała na łagodną formę choroby, z której zazwyczaj wychodziła uodporniona, choć nie dożywotnio. Lekarze arabscy udoskonalili ten zabieg. Nacinali delikatnie ramię osoby zdrowej i w to miejsce wcierali płyn z pęcherza osoby zarażonej.

W 1715 roku metodę tę opisał w swojej książce Emmanuel Timoni, który był tureckim lekarzem pochodzenia greckiego zatrudnionym w ambasadzie brytyjskiej w Istambule. Z początku europejscy lekarze uznali metodę arabską za niecywilizowaną. Książka Timoniego została uznana za szkodliwą. Szczęśliwie dwa lata później pewna piękna arystokratka, Lady Mary Wortley Montagu, córka księcia Kingston-upon-Hull, dała się przekonać swojemu szkockiemu lekarzowi Charlesowi Maitlandowi, aby z pomocą doktora Timoniego zaszczepić metodą arabską jej syna. Mądra matka przeczytała uważnie książkę Timioniego i wkrótce poprosiła go także o zaszczepienie nowo narodzonej córeczki. Procedurę nazwano wariolacją. Wpływowa arystokracja poprosiła trzech członków Royal Society, aby obejrzeli jej dzieci. Ich opinia była pozytywna. Lady Montagu zaprosiła przedstawicieli prasy i oświadczyła, że jej dzieci są pierwszymi Brytyjczykami odpornymi na ospę prawdziwą. 81 lat później angielski lekarz Edward Jenner udoskonalił wariolację, wykorzystując wirus krowianki (łac. variola vaccinia). To Jenner został zapamiętany jako odkrywca szczepień ochronnych przeciw ospie. Świat zapomniał o doktorze Timonim i mądrych nieznanych z imienia lekarzach arabskich. Jednak ich odkrycie jest nieśmiertelne. Otworzyło nowy rozdział w medycynie – epokę szczepień, które uchroniły miliony istnień ludzkich, w tym każdego, kto czyta ten artykuł.