Prusy Wschodnie: zagłada

Ostateczny upadek III Rzeszy rozpoczął się z chwilą wkroczenia Armii Czerwonej do Prus Wschodnich w styczniu 1945 r. Rosjanie wystawili Niemcom bardzo wysoki rachunek za zbrodnie popełnione na froncie wschodnim.

Aktualizacja: 26.03.2017 11:59 Publikacja: 23.03.2017 14:23

Panorama zniszczonego Królewca w 1945 r.

Panorama zniszczonego Królewca w 1945 r.

Foto: Rzeczpospolita

„Zwiastuny katastrofy dawały o sobie znać już w ostatnich dniach czerwca 1944 r. – lekkie, ledwo wyczuwalne tąpnięcia, jakby echo dalekiego trzęsienia ziemi, od którego drżała zalana słońcem kraina. Potem nagle drogi zapełniły się uchodźcami z Litwy, a na przełaj przez dojrzałe do żniw pola ciągnęło bezpańskie bydło, pchane tym samym, nieprzezwyciężonym parciem na zachód" – zanotował w swoim dzienniku Hans von Lehndorff, arystokrata, lekarz i kronikarz upadku Prus Wschodnich.

Właśnie te ogromne stada bydła, które przepędzone ze wschodnich prowincji i porzucone przez ludzi stały tysiącami na rozległych łąkach, stały się dla Lehndorffa symbolem końca uporządkowanego i beztroskiego życia, jakie wiedli od pokoleń mieszkańcy niemieckich Prus Wschodnich. „Zdziczałe krowy z wyschniętymi wymionami, niezdolne już do marszu, miały w sobie coś groźnego i oskarżającego zarazem. A kiedy spadł pierwszy śnieg, jedna po drugiej bezgłośnie osuwały się na ziemię".

Mimo trwającego już piąty rok konfliktu dla większości mieszkańców tych ziem wojna była pojęciem abstrakcyjnym. W końcu jednak przyszła również do nich. Zwiastowały ją wybuchy bomb, rozświetlające nocami niebo nad miastami granicznymi położonymi na wschodzie. „Trudno było jeszcze pojąć, co się właściwie stało, ale nikt nie śmiał otwarcie wyrażać swoich skrytych obaw. Jednak kiedy przeszło lato i bociany zaczęły sposobić się do odlotu, nie można było dłużej ukrywać prawdy o tym, co nadchodzi. We wszystkich wsiach widziało się ludzi wpatrzonych w niebo, na którym krążyły te wielkie, znajome ptaki (...) i patrząc na nie, chyba każdy musiał pomyśleć to samo: »No tak, wy odlatujecie! A my?! Co będzie z nami, z naszą ziemią?«" – wspominał Lehndorff. Pytania te były jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że Hitler nakazał obronę każdego skrawka niemieckiej ziemi i stanowczo zabronił ewakuacji ludności cywilnej z zagrożonych przez Rosjan terenów. W Prusach Wschodnich gauleiter tej prowincji Erich Koch restrykcyjnie przestrzegał tych niedorzecznych rozkazów i słał do Führera telegramy zapewniające, że będzie bronił podległego mu obszaru do końca. Z pochodzących z tamtego okresu relacji mieszkańców wyziera poczucie niepewności, które przeradza się w strach i przerażenie, kiedy zaczynają napływać pierwsze mrożące krew w żyłach informacje z miejscowości, które Rosjanie przejściowo opanowali. Preludium upadku Prus Wschodnich były wydarzenia, jakie rozegrały się w miejscowości Nemmersdorf (dziś Majakowskoje) jesienią 1944 r.

Pierwsza masakra

22 października 1944 r. kompania Wehrmachtu dowodzona przez Gunthera Koschorrka wkroczyła do niewielkiej wsi Nemmersdorf, położonej nad rzeką Węgorapa w północno-wschodniej części Prus, z której wycofały się wojska radzieckie. Była to jedna z pierwszych miejscowości niemieckich, jakie wpadły w ręce Rosjan. Widok, jaki zastali żołnierze Wehrmachtu w splądrowanej osadzie, był przerażający. W ciągu jednej doby Sowieci dokonali straszliwej rzezi jej mieszkańców. „W jednej stodole znaleźliśmy starego człowieka z gardłem przebitym widłami, które przybiły go do drzwi. Wszystkie materace, pierzyny i poduszki z pierza były porozcinane i poplamione krwią. Dwa poranione ciała kobiet z dwójką zamordowanych dzieci leżały w piórach. Rzeź była tak makabryczna, że niektórzy nasi rekruci uciekli w panice" – meldował przełożonym Koschorrek. Dowódca innej grupy bojowej, która zajęła Brauersdorf, osadę w pobliżu Nemmersdorfu, relacjonował: „Na skraju lasu (...) leżały porozrzucane ciała zastrzelonych kobiet i dzieci. W samym Brauersdorf było wiele kobiet na poboczu drogi, którym odcięto piersi". Z kolei żołnierz oddziału Volkssturmu Karl Potrek donosił o odnalezieniu nagiej kobiety przybitej w pozycji ukrzyżowanej do drzwi stodoły. Wiele kobiet i dziewczynek zostało przed śmiercią zgwałconych. Niektóre ciała były zwęglone. Przebieg zdarzeń wyglądał najprawdopodobniej następująco. W nocy z 20 na 21 października większość mieszkańców Nemmersdorfu, spodziewając się rychłego wkroczenia Armii Czerwonej, zajęta była pakowaniem dobytku i przygotowaniami do ewakuacji. O świcie na jedynym moście przerzuconym przez Węgorapę kłębił się już tłum ludzi. Około wpół do ósmej zjawili się Rosjanie z 25. Brygady Pancernej. Wioski nikt nie bronił. Radzieckie czołgi z impetem wtoczyły się na most, miażdżąc wielu uciekinierów. Kilka godzin później zaczęła się jatka – mężczyzn, kobiety, dzieci i starców wyciągano z domów lub schronów i rozstrzeliwano.

Szczegóły masakry, a przede wszystkim jej rozmiar, do dzisiaj budzą kontrowersje. Podawana dawniej liczba ponad 70 ofiar najprawdopodobniej została zawyżona. Nowsze badania naukowe przeprowadzone przez Bernharda Fischa wskazują, że w Nemmersdorfie straciło życie około 30 cywilów. Sporo ofiar było także w okolicznych miejscowościach. Mord posłużył cynicznemu ministrowi propagandy III Rzeszy Josephowi Goebbelsowi do rozpętania hałaśliwej kampanii propagandowej. Pojawiły się dziesiątki artykułów w nazistowskich gazetach, zorganizowano wyjazd reporterów z neutralnej Szwajcarii i Szwecji na miejsce zbrodni oraz poświęcono jej kronikę filmową, wyświetlaną we wszystkich kinach III Rzeszy. Przy okazji dopuszczono się licznych manipulacji, na przykład wszystkie kobiety sfotografowano z obnażonymi genitaliami, sugerując, że żadnej z nich nie udało się uniknąć zgwałcenia przez sowieckich żołdaków, co najprawdopodobniej nie było prawdą (inne zdjęcia pokazują te same ciała normalnie ubrane). Działania te miały zwiększyć determinację społeczeństwa do obrony zagrożonej przez „czerwoną zarazę" ojczyzny.

Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę

Podbój Prus Wschodnich przez Rosjan był krwawy i niszczycielski. Nemmersdorf był tylko zapowiedzią wielu podobnych zbrodni dokonanych przez Armię Czerwoną podczas ofensywy w 1945 r. Mordowanie ludności cywilnej zawsze jest świadectwem moralnego upadku, jednak nie należy zapominać o szerszym kontekście tych wydarzeń, co często czynią niektórzy historycy i publicyści, szczególnie zza naszej zachodniej granicy. Zapewne gdyby do Prus Wschodnich wkraczała armia brytyjska lub amerykańska, nie doszłoby do zbrodni na taką skalę. Z drugiej strony, kto dziś zaręczy, że gdyby Niemcy postępowali w okupowanych krajach Europy Zachodniej podobnie jak na podbitym terytorium Rosji, zemsta aliantów nie byłaby równie dotkliwa. Niemcy bowiem od początku agresji na ZSRR, czyli od 21 czerwca 1941 r., prowadzili tam wojnę na wyniszczenie. Celem było zdobycie upragnionej „przestrzeni życiowej" na Wschodzie kosztem wymordowanych Słowian i Żydów. Naziści masowo rozstrzeliwali ludność cywilną, palili wsie i miasteczka, zsyłali mieszkańców podbitych terenów do obozów koncentracyjnych. W zbrodniach brały udział zarówno SS, policja, jak i zwykli żołnierze Wehrmachtu. Tylko oblężenie Leningradu pochłonęło ponad milion istnień ludzkich. Straty wśród ludności cywilnej ZSRR sięgają około 10 mln osób. Ponad drugie tyle poległo, walcząc w szeregach Armii Czerwonej. Jedną z największych zbrodni niemieckich było nieludzkie potraktowanie jeńców radzieckich. Z blisko 6 mln wziętych do niewoli krasnoarmiejców w obozach koncentracyjnych wskutek wycieńczenia i zaplanowanej eksterminacji zmarło około 3,3 mln żołnierzy.

W połowie 1943 r. Himmler wydał rozkaz zawierający instrukcję, co należy robić w wypadku konieczności wycofania się Wehrmachtu z ZSRR: „Nie zostawimy za sobą ani jednego żywego człowieka, ani sztuki bydła, ani pojedynczego ziarna zbóż, ani kawałka toru kolejowego. Nie zostanie po nas żaden cały dom, żadna czynna kopalnia, ani jedna niezatruta studnia". Kiedy w końcu Rosjanie zaczęli odzyskiwać utracone tereny, żołnierze Armii Czerwonej na własne oczy mogli przekonać się o niemieckim bestialstwie. Natykali się na masowe groby, słuchali opowieści umęczonej ludności, przechodzili przez spalone wsie i miasta. Oficerowie polityczni w każdym oddziale mieli rozkaz wpajania swoim żołnierzom nienawiści do wroga. W niektórych oddziałach wprowadzono „rachunki krzywd" – żołnierzy proszono o sporządzenie listy okrucieństw, których przeciwko nim i ich rodzinom dopuścili się Niemcy. Swoje robiła także machina propagandowa. W „Krasnoj Zwiezdie", oficjalnej gazecie Armii Czerwonej, Ilia Erenburg pisał: „Wszystko pamiętamy. Zrozumieliśmy: Niemcy nie są ludźmi. Od tej pory słowo »Niemiec« oznacza najstraszliwsze przekleństwo. Nie będziemy go już wypowiadać. (...) Będziemy zabijać. Jeśli nie zabiłeś co najmniej jednego Niemca dziennie, to zmarnowałeś ten dzień. (...) Jeśli pozostawisz Niemca żywego, ten Niemiec powiesi Rosjanina i zgwałci Rosjankę. Jeśli zabijesz Niemca, zabij następnego. Dla nas nie ma nic bardziej zabawnego niż stos niemieckich ciał. (...) Zabij Niemca – to prośba twojej babci. Zabij Niemca – to modlitwa twojego dziecka. Zabij Niemca – to głośne żądanie twojej ojczyzny". Nienawiść do hitlerowskiego okupanta stała się powszechna. Zarówno dla Rosjan, jak i dla Niemców było oczywiste, że jeśli w końcu Armia Czerwona wkroczy na ziemie etnicznie niemieckie, pielęgnowana przez lata żądza odwetu znajdzie swe ujście w fali morderstw, grabieży i gwałtów.

Wydając rozkaz uderzenia na Prusy Wschodnie, Stalin miał już także świadomość, że tereny te po wojnie zostaną III Rzeszy odebrane i przyłączone do ZSRR oraz satelickiej Polski. Podsycanie żądzy odwetu wśród krasnoarmiejców miało więc prowadzić do maltretowania cywilów i w rezultacie zmuszenia ich do masowych ucieczek na Zachód.

Czerwony walec

Agonia Prus Wschodnich rozpoczęła się 13 stycznia 1945 r., kiedy ruszyła gigantyczna ofensywa radziecka na froncie wschodnim. Celem operacji było odcięcie wojsk niemieckich w Prusach, zamknięcie ich w kotłach i rozbicie. Dzięki temu miało zniknąć zagrożenie prawej flanki wojsk nacierających bezpośrednio w stronę Berlina. Przewaga Rosjan w ludziach i sprzęcie była przygniatająca. Armia Czerwona miała do dyspozycji 1,7 mln żołnierzy, 30 tys. dział i moździerzy, 3,5 tys. czołgów i dział pancernych i 3,1 tys. samolotów bojowych. Niemcy mogli jej przeciwstawić około 580 tys. żołnierzy, 750 czołgów i dział pancernych, 8,1 tys. dział i moździerzy i 400 samolotów. Wehrmacht, którym dowodził gen. Reinhard, wspierało dodatkowo 200 tys. członków Volkssturmu, organizacji, do której wcielano przede wszystkim młodzież z Hitlerjugend oraz dorosłych mężczyzn, którzy byli już za starzy na służbę w regularnej armii.

Prusy Wschodnie zaatakowały wojska dwóch frontów radzieckich. 13 stycznia atak rozpoczął 3. front białoruski pod dowództwem generała Iwana Czerniachowskiego, a dzień później do natarcia ruszyły wojska 2. frontu białoruskiego dowodzonego przez marszałka Konstantego Rokossowskiego. W wydanym wówczas rozkazie gen. Czerniachowski zachęcał krasnoarmiejców: „Teraz stoimy przed jaskinią, z której napadł na nas faszystowski agresor. Zatrzymamy się dopiero wtedy, gdy zrobimy porządek. Nie będzie litości dla nikogo. Kraj faszystów musi przemienić się w pustynię". Przez pierwsze kilka dni ofensywy wojska radzieckie posuwały się dosyć wolno do przodu, napotykając zażarty opór niemiecki. Około 18 stycznia front został jednak przełamany, a impet uderzenia się zwiększył. Niemcy próbowali dwukrotnie kontratakować, ale bezskutecznie. Coraz więcej oddziałów Wehrmachtu szło w rozsypkę, nie sprawdziły się także słabo uzbrojone jednostki Volkssturmu. Wojska 2. frontu białoruskiego nieustannie parły w stronę Zalewu Wiślanego, który osiągnęły 23 stycznia, odcinając drogę ewakuacji ludności i wojska niemieckiego na Zachód przez Elbląg. W tym samym czasie wojska 3. frontu białoruskiego okrążyły z północy i południa Królewiec. W ten sposób rozdzielono siły niemieckie na dwa izolowane zgrupowania i odcięto Prusy Wschodnie od reszty Niemiec.

Dla mieszkańców Prus klęska ta oznaczała definitywny koniec świata, jaki ludzie ci znali od pokoleń. Zgodnie z przewidywaniami zemsta Rosjan była straszna. Role się odwróciły i teraz to Niemcy byli traktowani jak podludzie, a ich życie stało się nic niewarte. Największe przerażenie budziły masowe gwałty na kobietach. Czytając dziennik Lehndorffa, można odnieść wrażenie, że niemal każda Niemka w jego otoczeniu została przynajmniej raz zgwałcona. Dla Sowietów nie miało znaczenia, czy w ręce wpadła im młoda dziewczyna czy 80-letnia staruszka. Lehndorff wspomina m.in. przypadek jednej ze swoich podopiecznych, dziewczyny rannej w głowę i niemal nieprzytomnej, która został zgwałcona „niezliczoną ilość razy, nic o tym nie wiedząc".

Ucieczka współwinnych

Do końca 1944 r. mimo ograniczeń ze strony Hitlera i Kocha w sposób zorganizowany ewakuowano z Prus Wschodnich około pół miliona mieszkańców. Kiedy 13 stycznia na całej granicy Prus pojawiły się łuny pożarów, którym akompaniowało głuche dudnienie sowieckich dział, rozpoczął się exodus reszty ludności niemieckiej. Wszystkie drogi i węzły kolejowe wypełniły masy przerażonych ludzi. Rosjanie ostrzeliwali z powietrza kolumny uciekinierów, a impet uderzenia i szybkie cofanie się wojsk niemieckich powodowały, że wiele z nich zagarniały pancerne zagony sowieckie. Sytuację pogarszała także mroźna zima – temperatura w nocy spadała do minus 25°C.

Po odcięciu drogi na Zachód przez wojska 2. frontu białoruskiego przerażonym cywilom pozostały dwie drogi ucieczki. Jedna z nich prowadziła przez Pilawę, port położony w pobliżu Królewca. Druga wiodła przez zamarznięte wody Zalewu Wiślanego na Mierzeję Wiślaną i stamtąd dalej do Gdańska lub Gdyni. Z Pilawy wypływały statki z uciekinierami, na które polowały, często skutecznie, radzieckie okręty podwodne. Dziennie odpływało 8–10 frachtowców z uciekinierami. Dostanie się na pokład graniczyło jednak z cudem. „W porcie wszyscy cisnęli się w stronę statków. (...) Ludzie zamieniali się w zwierzęta. Kobiety rzucały swe dzieci do wody tylko po to, aby dostać się na pokład albo żeby nie stratował ich tłum. Ogólne zamieszanie potęgowały także zupełnie niezorganizowane grupy żołnierzy, które napływały do miasta. (...) Żeby przejść przez zapory w porcie, żołnierze zabierali matkom dzieci i twierdzili, że chcą wejść na pokład razem z rodziną! Inni przebierali się w kobiece ubrania i w taki sposób próbowali dostać się na statki" – relacjonował jeden ze świadków tych wydarzeń.

Równie dramatycznie wyglądała 18-kilometrowa przeprawa przez zalew, który był wtedy właściwie olbrzymią krą lodową, bo chociaż był zamarznięty, na brzegach lód zaczynał topnieć. Wchodzenie i schodzenie z kry było szalenie niebezpieczne. Szlak po lodzie znaczyły trupy i porzucone bagaże. Chłopów zmuszano bowiem do zrzucania z furmanek zbyt dużej ilości sprzętu, gdyż przy takiej masie ludzi cały czas istniało zagrożenie pęknięcia pokrywy lodowej. „Przeprawa odbywała się tylko nocą i trwała aż do rana. (...) Wejście na ląd nie było wcale łatwe – w miejscu tym brzeg mierzei był dosyć stromy. (...) Z lodu na ląd prowadził prowizoryczny most, potem trzeba było jeszcze pokonać strome wzniesienie, by dostać się na drogę. Tuż przed przejściem na ląd nadleciały myśliwce. Zaczęły ostrzeliwać kolumnę. Niektórzy chłopi wpadli w panikę i próbowali dostać się na ląd także poza wytyczonymi przejściami. W nocy woda na brzegach wprawdzie zamarzła, ale lód nie był wystarczająco silny, by utrzymać przejeżdżające wozy – pod kilkoma lód się załamał, potopili się ludzie i konie" – wspominał Heinrich Ehlert, jeden z uciekinierów. Przez zalew ewakuowało się do Gdańska ok. 450 tys. ludzi. Najnowsze szacunki historyków mówią o 150 tys. ofiar chaotycznej ewakuacji w początkach 1945 r.

Zagłada Królewca

Kiedy Rosjanie pod koniec stycznia 1945 r. okrążyli stolicę Prus Wschodnich, miasto częściowo leżało już w ruinie. Był to rezultat dwóch niszczycielskich nalotów brytyjskich bombowców w nocy z 26 na 27 i z 29 na 30 sierpnia 1944 r. Zrzucono wtedy olbrzymią ilość bomb burzących i zapalających, przede wszystkim na centrum miasta. 20 tys. mieszkańców straciło dach nad głową, zginęło ok. 4 tys. ludzi, w gruzach legły setki budynków. Rosjanie zamierzali dokończyć to, co rozpoczęli Anglicy – zetrzeć dumną stolicę Prus Wschodnich z powierzchni ziemi. Okazało się jednak, że Niemcy, ogłosiwszy miasto twierdzą, stawili na tyle silny opór, że Sowietom przyszło na to poczekać aż do wiosny. Pierwszy szturm na miasto został odparty, obrońcom udało się także ostatecznie utrzymać wąski przesmyk łączący miasto z portem w Pilawie. Było to o tyle ważne, że w Królewcu przebywały tysiące uciekinierów z całych Prus Wschodnich, którzy chcieli przedostać się na Zachód. Na ucieczkę decydowało się także wielu rodowitych mieszkańców pruskiej stolicy.

Od 26 lutego do 13 marca miasto cieszyło się względnym spokojem. Rosjanie ograniczyli się jedynie do ostrzału artyleryjskiego i sporadycznych nalotów. Gdy jednak w drugiej połowie marca Armia Czerwona zlikwidowała kotły istniejące jeszcze na terenie Prus, los Królewca był przesądzony. 6 kwietnia rozpoczął się szturm generalny. Poprzedziła go lawina ognia artyleryjskiego, która obróciła w perzynę większość umocnionych punktów obrony. Potem do boju ruszyły czołgi i piechota. Walki trwały nieprzerwanie przez cztery dni. „8 kwietnia nasza sytuacja stała się beznadziejna. Nieprzyjacielowi udało się przebić w wielu miejscach, a niektóre jego oddziały znalazły się nawet za naszymi plecami. Nasze oddziały były rozbite. Nie mieliśmy możliwości, aby zebrać je pośród morza płomieni trawiących domy. Nie mogliśmy nawet ustalić, gdzie przebiegały nasze linie obronne. Któż bowiem rozpoznawał ulice?" – wspominał ppłk Hans-Heinrich Wendlandt, jeden z oficerów dowodzących obroną miasta. Następnego dnia Królewiec skapitulował. Lehndorff odnotował w swoim dzienniku, że czerwonoarmiści dostali na 6–8 dni wolną rękę. Rozpoczęła się grabież zrujnowanego miasta.

To był koniec kilkuwiekowej historii Prus Wschodnich. Ziemie te decyzją mocarstw podzielono między Polskę i Rosję. Królewiec stał się Kaliningradem i wraz z pozostałymi wschodnimi i północnymi obszarami utworzył niewielki (15 tys. km kw.), ale strategicznie ważny okręg kaliningradzki. Mazury, Warmia i Powiśle weszły w skład państwa polskiego. Kłajpedę oddano sowieckiej Litwie. Niemców, którzy nie zdołali uciec na Zachód w 1944 i na początku 1945 r., deportowano w latach 1945–1948.

„Zwiastuny katastrofy dawały o sobie znać już w ostatnich dniach czerwca 1944 r. – lekkie, ledwo wyczuwalne tąpnięcia, jakby echo dalekiego trzęsienia ziemi, od którego drżała zalana słońcem kraina. Potem nagle drogi zapełniły się uchodźcami z Litwy, a na przełaj przez dojrzałe do żniw pola ciągnęło bezpańskie bydło, pchane tym samym, nieprzezwyciężonym parciem na zachód" – zanotował w swoim dzienniku Hans von Lehndorff, arystokrata, lekarz i kronikarz upadku Prus Wschodnich.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie