Jestem w tej sprawie optymistą. Odnoszę wrażenie, że wszyscy Kolumbijczycy chcą już spokoju i normalności. Społeczeństwo jest w takim stopniu naznaczone przemocą, że czas wreszcie podać sobie dłonie w geście przyjaźni. Udało mi się pojednać nie tylko z dziećmi polityków, ale także z największymi bandytami w Kolumbii. Tak naprawdę wszyscy chcemy pokoju. Zaczynamy powoli wyciągać wnioski z lekcji, jaką była dla nas wojna narkotykowa i przemoc. Myślę, że jeżeli już musimy używać broni, żeby bronić naszych idei i poglądów, to może po prostu lepiej zmienić te poglądy.
A jaka jest pańska osobista recepta na pokój w Kolumbii i na zakończenie tego koszmaru, jakim jest wojna karteli?
Świat powinien inaczej podejść do tematu narkotyków. Od stu lat podejmuje się próby ich zwalczenia i nie przynosi to żadnego rezultatu, a paradoksalnie w miarę powiększenia aparatu prewencji jest coraz gorzej. Dopóki będziemy się skupiali na tym, żeby zabraniać handlu i używania narkotyków, dopóty przemoc będzie tylko rosła i to jeszcze przez długie lata. To jest wielki interes, ale tylko wtedy, gdy jest zabroniony. Proszę pamiętać, że największe korzyści z obrotu narkotykami mają te narody, które najbardziej zakazują handlu nimi.
Jak w takim razie ocenia pan postawę niektórych państw europejskich, takich jak Holandia lub Czechy, które zliberalizowały dostęp do niektórych rodzajów narkotyków?
Nie słyszałem, żeby w Holandii dochodziło do jakichś dużych aktów przemocy na tym tle. Tam właśnie jest spokojnie, co dowodzi, że liberalizacja osłabia siłę przemytników i mafii narkotykowej. W Urugwaju także zalegalizowano marihuanę i nie widzimy, żeby kraj ten był przesycony przemocą. Skoro wyraźnie widać, że wojna z narkotykami została przegrana, a wszyscy chcą nadal na tym ubijać interesy, to tylko legalizacja narkotyków może doprowadzić do końca działalności organizacji przestępczych.
Czy po śmierci pańskiego ojca kolumbijskie środowiska przestępcze proponowały panu pokierowanie kartelem z Medellin lub jakąś większą organizacją produkującą narkotyki? Czy miał pan chociaż przez chwilę jakiekolwiek wątpliwości przy wyborze drogi?
Władza nad tym środowiskiem to nie jest coś, co można komuś zaoferować. Władzę się po prostu bierze. Minęły 24 lata od śmierci ojca. Już wielokrotnie mogłem wybrać tę ścieżkę, ale codziennie na nowo podejmuję decyzję, że nie chcę iść w jego ślady. Nie chcę zostawić takiej spuścizny mojemu synowi, jaką sam dostałem po ojcu.
Każdy syn spogląda na ojca także przez pryzmat losów własnej matki. Pańska mama przeżyła 17 bardzo burzliwych lat u boku Pabla Escobara. Za ten związek płaciła jeszcze długo po jego śmierci. Jak się dzisiaj czuje? Czy poradziła sobie z bolesnymi wspomnieniami z 1993 r.?
Moja mama zakochała się w ojcu jeszcze w czasie, kiedy był człowiekiem bez żadnej przyszłości. Wtedy był naprawdę nikim. Nie wychodziła więc za mąż za wielkiego barona narkotykowego i sławnego człowieka, którego znamy dziś pod nazwiskiem Pablo Escobar, ale za biednego chłopaka, który nie miał nic. Zrobiła to z prawdziwej, godnej szacunku, wielkiej miłości. Później tata bez wątpienia stracił kontrolę nad swoją i naszą sytuacją życiową. Ale ona pozostała mu wierna aż do śmierci i zawsze bardzo o nas dbała.
Czy był taki moment w życiu pańskiego ojca, kiedy mógł wyprostować swoją drogę i pójść w zupełnie innym kierunku? Czy takim momentem była jego dość gwałtownie przerwana kariera polityczna?
Myślę, że jedyną taką szansę miał, kiedy oddał się do dyspozycji władz i przebywał w więzieniu La Catedral. Niestety, nie skorzystał z niej. Wielka szkoda, że tego nie zrobił. Bardzo tego żałuję, bo to była naprawdę jedyna szansa. Wolałbym przez trzydzieści lat odwiedzać go w zwykłym więzieniu, niż wiedzieć, że już nie żyje.
Śmierć Pabla Escobara Gavirii stała się symbolicznym rozliczeniem Kolumbii z narkobiznesem, ale w rzeczywistości nie powstrzymała jego rozwoju. Pański kraj nadal jest narkotykowym eldorado. 80 proc. kokainy pochodzi właśnie z Kolumbii. W 2012 r. zastrzelono w zamachu inną legendę narkotykowego półświatka – Griseldę Blanco, nazywaną „królową kokainy" i „kryminalną matką chrzestną Pabla Escobara". Wydawało się, że może jej śmierć coś zmieni. Nadal jednak jest wielu narkotykowych baronów, którzy są panami życia i śmierci nawet poza granicami Kolumbii. Gdyby był pan prezydentem Kolumbii, jaki kierunek obrałby pan w walce z narkobiznesem?
Gdyby jutro zabili wszystkich handlarzy narkotyków na świecie, to zapewniam pana, że parę minut później pojawiliby się następni. Walka lub amnestia nie są żadnym rozwiązaniem. Możemy ich zlikwidować, ale nigdy nie będzie temu końca. Tego problemu nie da się rozwiązać siłowo. Uważam, że największy nacisk należy położyć na edukację. Tak jak uczymy ludzi, żeby nie nadużywali alkoholu czy tytoniu, tak samo powinniśmy ich przygotować na inne podejście do narkotyków. Kiedy jakieś państwo zabrania handlu narkotykami, to w tym samym momencie przekazuje ten biznes w ręce przestępców.
Legalizacja narkotyków zależy od klasy politycznej oraz urzędników. Ale jak wprowadzić liberalne prawo, które ma zlikwidować narkobiznes, skoro to właśnie kartele trzymają polityków i urzędników w kieszeni? To przecież pański ojciec wymyślił określenie „plata o plomo" (pieniądze czy kula), które nie pozostawiało skorumpowanym urzędnikom żadnego wyboru. Wybór między potężną łapówką a śmiercią z rąk bezlitosnych morderców jest oczywisty.
Tak, to niestety prawda. Wszyscy, którzy nie zgodzili się na przyjęcie pieniędzy, zginęli, bez wyjątku. Ale powiedzmy szczerze, że większość nawet bez tak ekstremalnego wyboru bardzo chętnie wybierała łapówkę. Dzisiaj ci sami ludzie bez większych problemów wspierają rozwój kolejnych imperiów narkotykowych. To błędne koło, które będzie się powtarzać w nieskończoność, dopóki radykalnie nie zmienimy podejścia do samego źródła tego problemu, czyli fatalnego prawa. Niech mi pan wierzy, gdybyśmy porównali mojego ojca z obecnymi baronami narkotykowymi, to wydawałby się płotką. Ilości narkotyków, którymi obecnie się handluje, dziesięciokrotnie przewyższają to, co on zdołał sprzedać przez całe życie. Ten proceder odbywa się dziś na dużo większą skalę.
Czy nie jest zdumiewające, że w czasach, kiedy technika w służbie agencji antynarkotykowych tak bardzo się rozwinęła, na rynki najbogatszych krajów świata trafia znacznie więcej narkotyków?
Tak, to bardzo celna uwaga. Powiem panu szczerze, że nie wiem, dlaczego paradoksalnie we współczesnym świecie, gdzie jest tyle bramek kontrolnych na lotniskach i tak wielka kontrola portów, statków i samolotów, tak gwałtownie rośnie ilość przemycanego towaru. To niewątpliwie dowód na niewyobrażalną skalę korupcji. W czasach mojego ojca nie poddawano pasażerów tylu kontrolom, a jednak to teraz dużo więcej narkotyków trafia do dilerów i na ulice amerykańskich i europejskich miast. Proszę pamiętać, że na każdego potencjalnego konsumenta przypada dwóch handlarzy, którzy są gotowi się pozabijać, byleby przejąć klienta. Tak właśnie działa zakaz obrotu narkotykami. Gdyby ktoś dzisiaj wprowadził zakaz sprzedaży pizzy lub kawy, którą teraz z panem piję, to jutro na kontrabandzie powstałyby największe imperia finansowe na świecie. Problemem nie jest sam produkt, ale zakaz.
Czy z bajecznego majątku pańskiego ojca zostały jeszcze jakieś pieniądze, z których może pan korzystać, lub nieruchomości ziemskie, które są pana własnością?
Bezpośrednio po śmierci ojca został jeszcze ogromny majątek i dużo rzeczy, ale mówiąc skrótowo – jego wrogowie przyszli do nas, przystawili nam pistolety do głowy i kazali się go zrzec. Dostaliśmy ostrzeżenie, że nie wolno nam nikomu ujawniać, komu te pieniądze oddaliśmy. Natomiast jeżeli chodzi o nasze liczne posiadłości, to zostały one skonfiskowane z naruszeniem prawa przez państwo kolumbijskie. Te latyfundia i domy tak naprawdę trafiły w ręce polityków, którzy nigdy się z moją rodziną nie rozliczyli. Można więc odnieść wrażenie, że był to raczej konflikt między mafiosami różnych opcji, a nie między przestępcą a państwem. Tak naprawdę to moja rodzina zrzekła się tego majątku po śmierci ojca. Nie chcieliśmy mieć fortuny splamionej taką ilością krwi. Rząd jednak chciał zrobić wrażenie na opinii publicznej i ogłosił, że skonfiskował nam majątek. To była oczywista farsa, skoro wcześniej sami się tej fortuny zrzekliśmy. Prawdę mówiąc, nie zamierzamy zabiegać o jej odzyskanie. Powiem panu szczerze, że zmuszając nas do zrzeczenia się tego majątku, nasi wrogowie uwolnili nas od strasznego brzemienia. Dzięki temu mogliśmy zacząć życie od zera.
Z czego się pan w takim razie utrzymuje?
Jestem architektem i bardzo dobrze czuję się w tym zawodzie.