I wojna światowa: Pszenica cenniejsza od amunicji

Na początku 1917 r. Niemcy wznowiły nieograniczoną wojnę podwodną, licząc na to, że zatapiając statki handlowe, uda im się zagłodzić Anglię, nim Stany Zjednoczone przystąpią do wojny.

Aktualizacja: 17.03.2019 12:56 Publikacja: 17.03.2019 00:01

I wojna światowa: Pszenica cenniejsza od amunicji

Foto: Adobe Stock

Kiedy w kwietniu 1919 r. Europa na nowo oswajała się z pokojem, na plażę angielskiego kurortu Hastings przypływ wyniósł i osadził stępką w piasku kompletny, 80-metrowy okręt podwodny. Zerwany z holu niemiecki U-118 z miejsca przyciągnął tłumy turystów, gotowych płacić za oglądanie tego cudu zabójczej techniki, niedawno budzącego przerażenie brytyjskich marynarzy i gazet. Jednak nawet bezwładne monstrum nadal kąsało. Dwaj członkowie Straży Przybrzeżnej, którzy spenetrowali kadłub, niedługo potem zmarli, zatruci wyziewami z akumulatorów. Tym samym zostali bodaj ostatnimi ofiarami nieograniczonej wojny podwodnej.

Różnie mówią o sytuacji Niemiec z początku 1917 r. Jedni przysięgają, że po przetrąceniu kręgosłupa Rosji i wytraceniu nad Sommą 600 tys. alianckich żołnierzy Rzesza była u progu zwycięstwa. Drudzy dają głowę, że sięgając końca rezerw, Berlin stał wtedy nad przepaścią. Ponieważ wznowienie nieograniczonej wojny podwodnej uchodzi za powód wejścia Ameryki do wojny, rozkaz kaisera w obu wypadkach zdaje się jednym z najdziwniejszych zdarzeń XX w., które dla jednych przekreślało pewne zwycięstwo, a dla drugich było decyzją o samobójstwie. Tezę o genetycznej podatności Niemców na obłęd unieważnia tylko myśl, że w ocenie sensu styczniowej proklamacji mylimy przyczyny ze skutkami.

Wznowienie operacji w istocie było uwolnieniem się Niemiec z pęt hipokryzji, bo brytyjska blokada niczym nie różniła się od działań floty cesarskiej poza tym, że z przyczyn geograficznych była ograniczona do Morza Północnego i Adriatyku. Tu także los każdego statku, który wpłynął do strefy wojennej, był przesądzony, obojętnie, pod jak bardzo neutralną banderą by pływał i jaki ładunek przewoził. Wbrew deklaracji londyńskiej Brytyjczycy nawet transport żywności traktowali jak kontrabandę wojenną, ponieważ celem obu stron było wzajemne zagłodzenie się na śmierć. Wszakże Niemcy, dysponując słabszą flotą nawodną, do blokowania Wielkiej Brytanii musieli kontrolować ogromne obszary Atlantyku i Morza Norweskiego, stąd cały ciężar operacji zrzucili na U-Booty.

Skrytobójcze ataki na rzekomo bezbronne statki handlowe do dziś opisuje się jako akty niesłychanego barbarzyństwa. Wszakże domaganie się od dowódców U-Bootów, by ostrzegali frachtowce przed zatopieniem, kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem. Było publiczną tajemnicą, że zarówno Niemcy, jak i Wielka Brytania od 1912 r. jawnie zbroiły floty handlowe w działa pokładowe i karabiny maszynowe przy milczącej akceptacji państw postronnych. Zanim wybuchła wojna, władze portowe państw trzecich zadowalały się deklaracjami kapitanów, że ich arsenały pozbawione są amunicji. W tej sytuacji wynurzanie okrętu przed oddaniem salwy z torped oznaczało stanięcie na wprost armaty kal. 200 mm i niemal pewną zagładę. Potem Royal Navy wyposażyła się nawet w specjalne okręty klasy Q, celowo udające bezbronne statki handlowe. Wszakże na początku wojny Niemcy przez jakiś czas praktykowali tę mało roztropną zasadę.

Szybko jednak naczelną regułą tej wojny stał się brak wszelkich zasad. Aby unikać ataków, brytyjskie frachtowce nagminnie wywieszały banderę amerykańską mimo oficjalnych protestów Waszyngtonu. W tej perwersyjnej grze chyba największym tupetem wykazał się zatopiony przez Niemców włoski statek „Ancona" z 40 amerykańskimi obywatelami na pokładzie, który płynął przez Adriatyk pod flagą floty Austro-Węgier. W Londynie ani w Nowym Jorku nikomu nie drgnęła powieka przed użyciem 1200 pasażerów „Lusitanii" jako żywych tarcz, gdy luki ładunkowe liniowca wypełniano amunicją.

Jednak z obawy przed reakcją Ameryki z końcem 1915 r. Niemcy zrezygnowali z torpedowania wszystkiego, co pływało po morzu, by nagle w styczniu 1917 r. uczynić z tej praktyki główną doktrynę wojenną. Co więcej, projekt wprowadzono w życie w pośpiechu, bo od pierwszej narady w Pszczynie do rozkazu Wilhelma II minęły tylko trzy tygodnie.

Skąd ta desperacja? Celem zbieżnej w czasie słynnej depeszy Zimmermanna było raczej odciągnięcie uwagi Ameryki od Europy niż jej prowokowanie. Wygląda więc, jakby z końcem 1916 r. Niemcy miały już przekonanie bliskie pewności, że cokolwiek zrobią, Waszyngton i tak wypowie im wojnę. Wszak amerykańskie rezerwy federalne wisiały na włosku brytyjskich obligacji wojennych, a bez udziału w powojennym urządzaniu świata USA nie mogły umocnić mocarstwowej pozycji.

Ostatnią szansą Niemiec było więc zakończenie wojny, zanim amerykańska propaganda urobi wciąż niechętnych wyborców, a gospodarka przestawi się na nowe tory. To właśnie obiecał kaiserowi w Pszczynie admirał von Holtzendorff, kalkulując, że niszcząc miesięcznie pół miliona ton rejestrowych frachtu, zagłodzi Anglię w ciągu pół roku, nim jankeska piechota dotrze do Europy.

Rzeczywiście, kiedy Stany Zjednoczone ociągały się z deklaracją wojny do kwietnia, przed majem Niemcy nawet przekroczyli plan, topiąc 3 mln ton frachtu kosztem utraty tylko trzech z setki U-Bootów. Gdy jednak na przednówku Brytyjczykom zapasów pszenicy zostało tylko na sześć tygodni, amerykańska flota już opanowała Atlantyk, a wkrótce nawet dumna Royal Navy zgodziła się snuć za konwojami powolnych frachtowców, zamiast czekać na ukochane walne bitwy w stylu admirała Nelsona.

Wprawdzie techniki walki z okrętami podwodnymi wciąż były w powijakach, przez co tylko jeden z 30 ataków na U-Booty był udany, ale przeważyła starożytna zasada, że i Herkules cielę, kiedy wrogów wiele. Wkrótce Niemcy zaczęli tracić więcej okrętów, niż mogły zbudować borykające się z brakiem surowców stocznie, a w czerwcu amerykańscy żołnierze już byli we Francji.

Kiedy w kwietniu 1919 r. Europa na nowo oswajała się z pokojem, na plażę angielskiego kurortu Hastings przypływ wyniósł i osadził stępką w piasku kompletny, 80-metrowy okręt podwodny. Zerwany z holu niemiecki U-118 z miejsca przyciągnął tłumy turystów, gotowych płacić za oglądanie tego cudu zabójczej techniki, niedawno budzącego przerażenie brytyjskich marynarzy i gazet. Jednak nawet bezwładne monstrum nadal kąsało. Dwaj członkowie Straży Przybrzeżnej, którzy spenetrowali kadłub, niedługo potem zmarli, zatruci wyziewami z akumulatorów. Tym samym zostali bodaj ostatnimi ofiarami nieograniczonej wojny podwodnej.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie