Czego nauczyły nas epidemie z przeszłości

W październiku 1918 roku w filadelfijskich tramwajach pojawiły się tabliczki z napisem: „Aby zapobiec szerzeniu się hiszpańskiej grypy, używaj chusteczki przy kichaniu, kaszlu i odpluwaniu. Unikniesz niebezpieczeństwa, jeżeli wszyscy będą tego przestrzegać". Tak oto jedna z największych pandemii w dziejach świata przyczyniła się do wymyślenia papierowych chusteczek higienicznych. Niby prosta rzecz, a jak wielki skok cywilizacyjny.

Publikacja: 12.03.2020 21:00

Żołnierze 39. Pułku maszerujący w maseczkach ulicami Seattle podczas pandemii grypy hiszpanki, 1918

Żołnierze 39. Pułku maszerujący w maseczkach ulicami Seattle podczas pandemii grypy hiszpanki, 1918 r.

Foto: EAST NEWS

Każda kolejna epidemia w historii ludzkości czegoś nas uczy. Wystarczy przypomnieć sobie, jak ludzie radzili sobie z grypą jeszcze w XIX wieku. Stosowano generalnie dwa rodzaje terapii. Pierwszą było leczenie chorych metodami domowymi, które wbrew pozorom bywały bardzo skuteczne. W 2000 r. dr Stephen Rennard z University of Nebrasca dowiódł, że zwykły rosół litewski według przepisu jego babki łagodzi objawy przeziębienia w górnych drogach oddechowych. Spożycie niezbyt gorącej, ale tłustej zupy hamuje bowiem krążenie niektórych limfocytów, które powstają w reakcji na zapalenie. Dobrze zrobiony rosół okazał się zatem lekiem przeciwzapalnym – w niczym nieustępującym niektórym lekom przeciwgorączkowym.

Nie mniej skuteczny okazał się także tradycyjny sposób ludowy, czyli gorące mleko z masłem i miodem. I choć mleko może alergizować, przyczyniając się do pogłębienia niektórych stanów zapalnych, to w połączeniu z miodem działa nie tylko antyseptycznie, ale też ułatwia oczyszczanie dróg oddechowych z wydzieliny.

W różnych częściach świata podobnie radzono sobie z grypą: od herbaty z imbirem począwszy, a na syropach miodowo-czosnkowych kończąc. Znakomitym środkiem przeciwgorączkowym i napotnym był sok malinowy.

Ale jak z chorobą radzili sobie lekarze? W ich arsenale znajdowała się rtęć, lewatywa i kora drzew. Pierwsze „lekarstwo" było trucizną. Rtęć skutecznie zabijała wirusy, ale jako ciężka toksyna powodowała ogromne spustoszenie w organizmie chorego. Lewatywa była z kolei najlepszym sposobem na doprowadzenie chorego do skrajnego wycieńczenia, a napary z kory niektórych drzew, choć działały napotnie, to generalnie powodowały wymioty, które przyspieszały zgon pacjenta. Wśród najbardziej zabójczych „terapii" królowało upuszczanie krwi, stosowane jeszcze na początku XIX wieku. Ta metoda przyczyniła się do śmierci dziesiątek tysięcy ludzi, w tym m.in. pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zaledwie trzy lata po rezygnacji z prezydentury, 13 grudnia 1799 r., Jerzy Waszyngton przeziębił się podczas objazdu swojej plantacji w Mount Vernon. Błyskawicznie rozwinęła się u niego infekcja gardła. Lekarze zaproponowali najlepszą znaną im metodę leczenia. Waszyngton przeszedł czterokrotny upust krwi, który spustoszył jego organizm. Tylko doktor William Thornton, przyjaciel rodziny prezydenta, był przeciwny tej „terapii". Kiedy Jerzy Waszyngton zmarł, zdenerwowany Thornton krzyknął do lekarzy: „Ludzie, przecież on zmarł z upływu krwi i braku powietrza". Kiedy jednak lekarze zapytali się, co zrobiłby na ich miejscu, odpowiedział im bez wahania: „Jak to co? To oczywiste. Należało przetoczyć krew jagnięcia!".

Ta odpowiedź świadczy o tym, że dopiero z perspektywy czasu rozumiemy pewne mechanizmy kierujące chorobami zakaźnymi. Nasza współczesna wiedza wydaje się olbrzymia, ale w zderzeniu z pandemią okazuje się niewystarczająca. Nadal najprostszą metodą walki z grypą i niektórymi chorobami zakaźnymi jest po prostu elementarne wzmacnianie układu immunologicznego, stosowanie środków antyseptycznych i pokarmów oraz napojów ułatwiających oddychanie.

Od 1918 roku kilkakrotnie grypa do nas wracała w różnych częściach świata. W 1997 roku grypa Hongkong stała się kandydatką na kolejną pandemię. Dlaczego nas nie zdziesiątkowała? Ponieważ prewencyjnie wybito 1,5 miliona zarażonych sztuk drobiu. Sześć lat później świat ponownie wstrzymał oddech, kiedy zaczęła się szerzyć epidemia SARS. Z 8 tysięcy chorych aż 10 procent zmarło. Czy czegoś nas to nauczyło? Zamiast szykować się na kolejny atak, zajmowaliśmy się naszymi codziennymi sporami. Czy obecna pandemia nauczy nas, jak nie lekceważyć natury?

Każda kolejna epidemia w historii ludzkości czegoś nas uczy. Wystarczy przypomnieć sobie, jak ludzie radzili sobie z grypą jeszcze w XIX wieku. Stosowano generalnie dwa rodzaje terapii. Pierwszą było leczenie chorych metodami domowymi, które wbrew pozorom bywały bardzo skuteczne. W 2000 r. dr Stephen Rennard z University of Nebrasca dowiódł, że zwykły rosół litewski według przepisu jego babki łagodzi objawy przeziębienia w górnych drogach oddechowych. Spożycie niezbyt gorącej, ale tłustej zupy hamuje bowiem krążenie niektórych limfocytów, które powstają w reakcji na zapalenie. Dobrze zrobiony rosół okazał się zatem lekiem przeciwzapalnym – w niczym nieustępującym niektórym lekom przeciwgorączkowym.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie