Zagłada Huty Pieniackiej

Rzeź na Kresach | 28 lutego 1944 r. ukraińscy policjanci wymordowali z niemieckiego rozkazu mieszkańców polskiej wioski Huta Pieniacka. Choć od tej krwawej zbrodni minęły 73 lata, do dziś błędnie oskarża się o nią ukraińską dywizję SS-Galizien.

Publikacja: 28.02.2017 17:49

Foto: NAC

Początkiem końca Huty Pieniackiej był dzień 23 lutego 1944 r. Wówczas policjanci ukraińscy zaatakowali jeszcze tylko na próbę. Pięć dni później uderzyli po raz kolejny, bestialsko zabijając 850 Polaków mieszkających w tej wsi. Mimo że nie był to pierwszy mord Ukraińców na polskich sąsiadach, ta pacyfikacja stała się symbolem rzezi wołyńsko-galicyjskiej.

Raj utracony

Prawie sześć dekad przed zniszczeniem Huty Pieniackiej „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich" tak opisywał ówczesne północno-wschodnie rubieże Austro-Węgier: „Zachodnią, lesistą część obszaru zajmuje os. leśna Hucisko Pieniackie. Las zwie się na krańcu zach. Chodaczowskim lasem i zajmuje także płd. część Huty Pieniackiej. Na płn.-wsch. leży »Nowy folwark« i fol. Swerydówka. Na wschód wznosi się punkt do 385 mt., a w Hucisku Pieniackiem, niedaleko granicy płd., do 409 mt. Własn. więk. w Pieniakach, Hucie Pieniackiej i Majdanie Pieniackim, tworzących jedną gminę katastralną, ma roli ornej 987 mr., łąk i ogr. 535, pastw. 310, lasów 4541 mr., własn. mn. roli ornej 1021 mr., łąk i ogr. 257, pastw. 49, lasu 1088 mr. Lasy pieniackie liściaste o drzewostanie urozmaiconym, przeważnie bukowym. W wielu miejscach, zwłaszcza na krańcach lasu, rośnie świerk. W 1880 r. było 1049 mieszkańców w gminie, 157 na obsz. dworskich (352 rz.-kat., 785 obrz. gr.-kat., 69 wyzn. mojżesz.). [...] Dawniej jezuici mieli swą siedzibę w Pieniakach. Parafia gr.-kat. również w miejscu, dekanat załoziecki. Do tej parafii należy Huta Pieniacka. We wsi jest cerkiew murowana, szkoła etatowa jednokl., założona w 1865 r., z językiem wykładowym polskim i ruskim. Do szkoły należy ogród. We wsi jest także szkoła wyrobu koronek. Nad stawem stoi murowany młyn wodny o 3 kamieniach. Z gałęzi przemysłowych zasługuje na uwagę tkactwo i garncarstwo. Jest tu także gorzelnia. Do dworu należą: 3 leśne, a 2 polne pasieki, w których się mieści przeszło 1000 pni pszczół. Główną ozdobą miejscowości jest pałac, własność niegdyś hr. Miączyńskich, dziś Włodzimierza hr. Dzieduszyckiego".

Jak doszło do tego, że trwającą od XVII wieku galicyjską sielankę zniszczyło XX-wieczne zacietrzewienie?

Rozwój Huty Pieniackiej był związany z włączeniem do austriackiej Galicji i kolonizacją ziem przygranicznych, prowadzoną za rządów cesarzowej Marii Teresy. Początkiem końca stała się zaś I wojna światowa – zabytkowy pałac w Pieniakach spłonął kompletnie w sierpniu 1916 r. podczas rosyjskiego natarcia na wzgórze pałacowe. Dodatkowo w ramach taktyki spalonej ziemi Rosjanie podczas odwrotu spalili większość zaplecza gospodarczego, zabudowania folwarczne ze sprzętem, trzy gorzelnie, sześć młynów, browar, a elektrownie i śluzy wodne zostały wysadzone w powietrze. Po kolejnych 30 latach doszło do wyludnienia tych galicyjskich rubieży.

Narastający konflikt

Dociekliwi starają się na różne sposoby wyjaśnić przyczyny zagłady polskiego pierwiastka na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze –prężny ukraiński ruch narodowy, zainfekowany zabójczą ideologią nacjonalizmu integralnego, wymyśloną przez Dmytro Doncowa (właśc. Mitka Szełkopierow). Po drugie – waśnie i niechęć między rzymskimi katolikami a grekokatolikami oraz prawosławnymi – szczególnie pamiętano niszczenie cerkwi prawosławnych. Po trzecie – wyraźna przewaga ekonomiczna ludności polskiej, utożsamianej z „panami hrabiami" oraz uprzywilejowanymi względem miejscowych osadnikami wojskowymi. Wywodzący się z tego antagonizm między bogatszymi i biedniejszymi najskuteczniej napędzał spiralę nienawiści. Ostatnim czynnikiem, który zaostrzył konflikt, było powstanie samej II Rzeczypospolitej i całkowite nieliczenie się z traktatem mniejszościowym Ligi Narodów, tzw. małym traktatem wersalskim z 1919 r., gwarantującym autonomię mniejszości ukraińskiej, zwanej wówczas rusińską lub małoruską (jak określano Ukraińców i ich parlamentarne przedstawicielstwo w Sejmie II RP). Słabszy bądź silniejszy kurs antyukraiński władz II RP w połączeniu z cofnięciem wielu przywilejów austriackich, a następnie wypowiedzeniem małego traktatu wersalskiego, prowadził do rozgoryczenia i nieutożsamiania się przed 1939 r. ludności ukraińskiej z państwem polskim.

Dziel i rządź

Po rozbiciu II RP na początku jesieni 1939 r. NKWD przystąpiło do brutalnego likwidowania polskiego pierwiastka na zajętych ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej. Masowe deportacje Polaków z terenów sowietyzowanej tzw. Ukrainy Zachodniej spowodowały naturalne zastąpienie dotychczasowych elit napływowymi Rosjanami oraz miejscowymi Ukraińcami i Żydami. Bezwzględna rozprawa z Polakami była zaledwie zapowiedzią tego, co miało rozegrać się na „skrwawionych ziemiach". Nieco później wraz z nadejściem Niemców zniknęli nieliczni tamtejsi Żydzi, wymordowani przez funkcjonariuszy Einsatzkommando 4a, dowodzonego przez SS-Standartenführera Paula Blobela. Wkrótce III Rzesza rozpoczęła swoje okupacyjne rządy w Galicji Wschodniej, włączając ją jako Distrikt Galizien w struktury Generalnego Gubernatorstwa i realizując starożytną zasadę „divide et impera".

Na podbitym terenie Niemcy usiłowali wykorzystywać Ukraińców przeciw Polakom, choć różnie wyglądało to po obu stronach Sokala. Polityka niemiecka w Galicji Wschodniej różniła się od tej w Reichskommissariat Ukraine, a więc na obszarach Wołynia. Tam Polacy byli wykorzystywani w administracji cywilnej, a Ukraińcy służyli w policji pomocniczej (Schutzmannschaften – Schuma). Ale już w dystrykcie Galicja to Ukraińcy zdominowali władze i urzędy lokalne oraz bataliony Schuma. Po półtora roku niemieckiej okupacji Ukraińcy zmienili orientację na walkę z dwoma wrogami, przy czym Moskwa nadal pozostawała groźniejszym przeciwnikiem niż Berlin. Jednocześnie z początkiem 1943 r. zbrodnia w Parośli wywołała otwarty konflikt ukraińsko-polski, który szybko przerodził się w półtoraroczną skoordynowaną rzeź wołyńsko-galicyjską ludności polskiej. W obliczu bierności ze strony Polskiego Państwa Podziemnego (okręgowych delegatur rządu RP) polscy mieszkańcy zaczęli tworzyć struktury samoobrony, wstępowali do niemieckiej policji pomocniczej oraz nawiązywali współpracę z „wrogiem naszych wrogów" – sowiecką partyzantką podległą Ukraińskiemu Sztabowi Ruchu Partyzanckiego (USzPD), a także Ludowemu Komisariatowi Bezpieczeństwa Państwowego (NKGB). Tu właśnie należy szukać przyczyn zniszczenia Huty Pieniackiej, która wielokrotnie udzielała gościny komunistycznym partyzantom oraz dywersantom z NKGB.

Ręka Kremla

Wspomniane oddziały dywersyjne NKGB i GRU były ekspediowane za linię frontu, to jest do Małopolski Wschodniej i na Wołyń. „Znaczną pomocą dla wkraczających kolumn sowieckich na Wołyń były istniejące już od dawna na tym terenie sowieckie oddziały partyzancko-dywersyjne. Szereg miejscowości zostało zajętych przez skoncentrowaną akcję wkraczających i miejscowych formacji sowieckich. [...] Sowieckie oddziały partyzanckie cechuje coraz większa pewność siebie, tak że wydają miejscowej ludności zarządzenia, ściągają kontygenty, uruchamiają własne młyny i magazyny, a nawet przeprowadzają przymusowy pobór miejscowej ludności do swoich oddziałów" – sygnalizował Departament Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj w sprawozdaniu o sytuacji na ziemiach wschodnich w 1944 r. Sowieci, nie znając terenu, poszukiwali wsparcia na miejscu: „Stosunek Polaków do władzy sowieckiej, do Armii Czerwonej, czerwonych partyzantów – wyłącznie dobry. Wielu Polaków prosiło o przyjęcie do naszych oddziałów" – pisał Sydor Kowpak do swego zwierzchnika w USzPD, zastępcy komisarza spraw wewnętrznych Ukraińskiej SSR Timofieja Strokacza.

Grupy GRU i NKGB wysłane w 1942 r., dowodzone przez Antona Brinskiego i Dmitrija Miedwiediewa, początkowo zajmowały się jedynie działaniami szpiegowskimi oraz infiltracją miejscowych „nacjonalistów", przy okazji sondując zarówno ukraińskich narodowców, jak i Polaków. W zasadzie Polacy nie mieli wyboru i musieli dobrze żyć z „czerwonymi", bo groziła im zagłada ze strony Ukraińców i w mniejszym stopniu ze strony Niemców. A po dezercji Ukraińców z Schuma i w obliczu bezkarności OUN-B/UPA/UNS miejscowi Polacy wstępowali do przeformowanych polskich batalionów policji pomocniczej (Schuma) pod niemieckim dowództwem. Znalezienie się między młotem a kowadłem spowodowało, że opór wobec sowieckich partyzantów byłby samobójstwem, więc Polacy starali się dobrze żyć z komunistami, co jednak miało się okazać dla nich tragiczne w skutkach. Sytuację zmieniły rajdy oddziałów USzPD, wspomnianego Kowpaka oraz Aleksandra Saburowa. Te zakrojone na szeroką skalę działania zburzyły kruchą i nieżyczliwą równowagę. Wówczas należący do OUN-B zwolennicy Stepana Bandery (osadzonego w Sachsenhausen) przyjęli nazwę Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) i zaczęli zwalczać wszystkich – rzeczywistych i urojonych – wrogów ukraińskości zarówno na Wołyniu, jak i w Galicji, a potem także na Lubelszczyźnie. Za kordonem sokalskim dla zmylenia Niemców działali jako Ukraińska Narodowa Samoobrona (UNS).

I tu pojawia się sedno problemu. Jak dalece kierownictwo polityczne „czerwonych" partyzantów spodziewało się niemieckiego odwetu na miejscowej ludności? Sowieci nigdy nie liczyli się z krwawymi represjami Niemców, którzy nie dociekali winy, tylko mordowali. Tak „ręka Kremla" popychała „rękę Kancelarii Rzeszy" do represji wobec spokojnych mieszkańców terytoriów okupowanych, popierających Niemców szczerze i masowo w pierwszym roku okupacji. W każdym razie dowódcy partyzanccy podlegający USzPD oraz niezależnie GRU i NKGB zdawali sobie sprawę, że z powodu ich aktywności Niemcy będą mordowali ludność cywilną. W ramach sowieckiego wojennego modus operandi dochodziło do celowego wywoływania zbrodni, co nazywało się „rewolucyjnym uaktywnieniem terenu". I tak działo się od Grecji po Białoruś.

Kara za pomoc komunistom

Następstwem działalności czerwonej partyzantki i przyjęcia w Hucie Pieniackiej oddziału „Zwycięzcy" pod dowództwem Dmitrija Miedwiediewa ps. „Kriutik", podległego 4. Zarządowi NKGB, było sprowokowanie Niemców do wydania rozkazu zniszczenia tej polskiej wsi. Sam Miedwiediew, odznaczony gwiazdą Bohatera Związku Sowieckiego, przyznawał to w powojennych wspomnieniach, choć pomieszał daty, jak na razwiedczika przystało. W tym wypadku nie chodziło o czystkę etniczną OUN-B/UPA/UNS, choć motywy nakładały się na siebie. To niemiecki dowódca ukraińskiej policji wydał rozkaz zagłady Huty Pieniackiej, wspierającej sowieckich partyzantów – wszystko w ramach „zwalczania bandytyzmu" (Bandenbekämpfung). Oficjalnie to wspieranie dywersantów z NKGB, a przy okazji odparcie patrolu rozpoznawczego ukraińskich i niemieckich policjantów przez polską samoobronę, sprowadziło tragedię na Hutę Pieniacką. Dodatkowo Ukraińcy służący w szeregach sotni UNS „Siromanci" pod dowództwem Dmytra Karpenki ps. „Jastrub" donieśli o gościnie sowieckich partyzantów w polskiej wsi. A Niemcy wykorzystali to jako pretekst i ukraińskimi rękoma pozbyli się Polaków w ramach typowej pacyfikacji Bandenbekämpfung. Akcja została przeprowadzona siłami batalionu policji, który wypełniał zalecenia przeciwdziałania komunistycznej partyzantce i ukarał wioskę pomagającą „bolszewickim podżegaczom", realizując jednocześnie krwawy epizod rzezi wołyńsko-galicyjskiej. Należy podkreślić, że mordowali ukraińscy policjanci pod dowództwem niemieckich oficerów.

Formie przeprowadzenia zagłady odpowiadała notatka zawierająca przygotowaną wcześniej ocenę Okręgowej Delegatury Rządu RP Wołyń w wewnętrznej analizie: „Na początku lipca [1943 r.] rozpoczęła się bezmyślna pacyfikacja przez Heinricha Schoene [komisarz Generalbezirks Wolhynien-Podolien w Reichskommissariat Ukraine] przypadkowo wybranych wsi ukraińskich, polskich i czeskich pod pretekstem współpracy ich mieszkańców z sowietami. [...] Zachowanie Niemców ułatwia przede wszystkim pracę sowietów na Wołyniu. Działalność sowiecka, obejmująca swym aparatem każdą wieś, utrudnia także wszelkie próby konsolidowania ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego, rozprasza i wciąga pod swe wpływy poszczególne bandy [oddziały partyzanckie], w końcu paraliżuje próby rozmów z Polakami. Według niektórych poszlak aresztowania ukraińskiej inteligencji sprowokowane były sowieckimi donosami". Czyli oprócz Niemców również NKGB stosowało wspomnianą zasadę „divide et impera".

Piekło

„Terenem mordów w ciągu stycznia, lutego i marca były przede wszystkim niemal wszystkie powiaty województwa tarnopolskiego, północne powiaty województwa stanisławowskiego [...] oraz północne powiaty województwa lwowskiego. [...] Napadów dokonują z reguły bandy [oddziały UNS], składające się z kilkudziesięciu, a nawet kilkuset osób, jeżdżące często od wsi do wsi podwodami, uzbrojone w karabiny, nawet czasem w karabiny maszynowe, a poza tym siekiery, drągi itp. Z bandami [oddziałami UNS] współdziała z reguły ukraińska ludność okoliczna, często dziewczęta i małe wyrostki. Mordy dokonywane są często w sposób wyrafinowany, a znęcanie się nad pojmanymi i rannymi jest na porządku dziennym. [...] Dodać należy, że bandy [oddziały] ukraińskie na wzór niemiecki starają się często zacierać ślady swoich zbrodni, paląc zwłoki swych ofiar razem z gospodarstwami lub zakopując je".

Lutowy rajd sowieckiego zgrupowania partyzanckiego Sydora Kowpaka oraz równoczesne działania dywersantów z NKGB wymusiły na Niemcach na początku 1944 r. przerzucenie dwóch galicyjskich pułków ochotniczych policji SS (Galizisches SS Freiwilligen Regiment 4 i 5), które to pułki zostały błędnie rozpoznane przez Delegaturę Rządu na Kraj jako „formacje SS-Schützendivision-Galizien". Ukraińscy policjanci z Schutzpolizei, podlegli SS, zostali rozmieszczeni w rejonie Radziechów–Zbaraż–Tarnopol po wschodniej stronie Bugu, w pasie dawnego kordonu sokalskiego, czyli pogranicza wołyńsko-galicyjskiego. Tu miało dojść do kolejnego masowego mordu, dokonanego przez niemiecki oddział Schutzpolizei, składający się w większości z ukraińskich (galicyjskich) ochotników, niezwiązanych ani niepodlegających ówczesnej SS-Freiwilligen-Division Galizien.

Pierwszy raz patrol rozpoznawczy policyjnego 4. galicyjskiego pułku ochotniczego SS zaatakował Hutę Pieniacką 23 lutego 1944 r. Miejscowa samoobrona odparła ten atak, przy czym zginęło dwóch ukraińskich policjantów (Oleksy Bobaka i Roman Andrijczuk). To utwierdziło Niemców w przekonaniu, że mają do czynienia z wioską „skażoną bandytyzmem". W uroczystym pogrzebie policjantów uczestniczyli niemieccy dygnitarze z Distrikt Galizien. Już sama obecność przedstawicieli Herrenvolk (rasy panów) miała znamiona zachęcania do akcji pacyfikacyjnej przeprowadzanej rękami ukraińskich nacjonalistów, którzy chcieli współpracować z Niemcami. Jak przyznawała Delegatura Rządu na Kraj: „Jest faktem, że ani na Wołyniu, ani później w Małopolsce Wschodniej nie było właściwie przeciwdziałania ze strony niemieckiej zbrodniom band [oddziałów] ukraińskich".

Nie wiemy, czy Huta Pieniacka została zgłoszona przez mieszkańców do systemu „wsi uzbrojonych" (Wehrdörfer), co było niezbędne dla przetrwania w dobie Bandenbekämfung. Ale też stosunek Niemców do polskiej samoobrony „jest nadzwyczaj niejasny, zmienny i niepozbawiony cech cynizmu. Niemcy często udają, że tolerują polską samoobronę, nawet ją aprobują, [a równocześnie] policja niemiecka przeprowadza rewizje za bronią, konfiskuje ją, aresztuje najaktywniejsze jednostki, stosując najrozmaitsze represje. Jest znamienne, że niemal z reguły, natychmiast po takiej ekspedycji, zjawia się ukraińska banda [oddział], która dokonuje masakry bezbronnej wsi o zdezorganizowanej samoobronie". Dalsza sekwencja wydarzeń wskazuje, że dowódca polskiej samoobrony nie skierował do niemieckiej Ordnungspolizei meldunku o ataku na Hutę Pieniacką tych, których Polacy uznali 23 lutego 1944 r. za „bandytów".

Po pięciu dniach galicyjski pułk policji SS zaatakował ponownie większymi siłami (jednego lub nawet dwóch batalionów), w sposób typowy dla Bandenbekämpfung. Oskrzydlił i zaatakował wioskę, co zakończyło się jej zdobyciem, zamordowaniem mieszkańców, obrabowaniem przez ukraińskich sąsiadów i ostatecznie spaleniem. Wszystko wskazuje na udział oddziału UNS „Siromanci", podległego III Okręgowi Wojskowemu Łysonia, który wskazywał drogę dwóm batalionom Schutzpolizei, sprowadzającym zagładę na wioskę postrzeganą jako „pomagającą komunistom". Niemal wszyscy polscy mieszkańcy oraz uchodźcy w Hucie Pieniackiej zostali wymordowani. W sumie było to 850 mężczyzn, kobiet i dzieci (mówi się też o 500–1500 zabitych). Ocalało kilkanaście osób przebywających poza wsią. Później podobny schemat karania za współpracę z partyzantką sowiecką zastosowano 12–16 marca 1944 r. w Podkamieniu, gdzie policjanci ukraińscy zabili około 600 osób, a także 15–16 kwietnia, gdy w rejonie Chodaczkowa Wielkiego zamordowali do 862 Polaków.

Masakra przez „pomyłkę"

Na inny pretekst do dokonania zbrodni w Hucie Pieniackiej zwrócił uwagę Departament Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj: „Wyprawę ukraińskiego oddziału SS [policji] spowodował posterunek ukraińskiej policji w Podhorcach, który złożył meldunek, że Polacy w Hucie Pieniackiej przechowują Żydów, popierają bolszewicką partyzantkę, posiadają broń itp. Kiedy przybyli celem przeprowadzenia rewizji ukraińscy esesmani [policjanci] i zaczęli rabować, rozmawiając pomiędzy sobą po ukraińsku, Polacy, myśląc, że mają do czynienia, jak to często bywa, z przebranymi zwykłymi bandytami [partyzantami] ukraińskimi, zaczęli się bronić. Wówczas [po pięciu dniach] wyruszył znaczny ukraiński oddział SS [policji] z Podhorec, który otoczył wieś i przystąpił do mordowania ludności. Żołnierze [policjanci] ukraińscy byli przeważnie pijani i znęcali się nad ludnością w potworny sposób, mordując m.in. w kościele, gdzie w czasie mordów jeden ze zbrodniarzy przygrywał na harmonii. Ogół ludności stłoczono tak silnie w kilku stodołach, że musieli tam pozostawać w pozycji stojącej, następnie oblano benzyną i podpalono. Makabryczny widok przedstawiał po tym obraz takiej stodoły, w której wśród zgliszcz stało jeszcze długo w masie kilkadziesiąt razem sklejonych trupów pomordowanych. Obraz ten widział jeszcze dnia 5 marca silny oddział partyzantki sowieckiej, który przechodził przez Hutę Pieniacką. Żołnierze sowieccy ze zgrozą oglądali zwały trupów. Z całej Huty Pieniackiej zdołało uratować się ucieczką zaledwie 49 osób, reszta zginęła wśród płomieni lub od noża ukraińskich esesmanów. Na interwencję polskich czynników w dystrykcie lwowskim wyjaśnili Niemcy, że »masakra ta wynikła z pomyłki«".

Kampfgruppe Beyersdorf

Ze zbrodnią w Hucie Pieniackiej była też błędnie utożsamiana Kampfgruppe Beyersdorf, wyodrębniona z SS-Freiwilligen-Division Galizien. Ta grupa bojowa wyruszyła z Dębicy 16 lutego 1944 r. do walk na terenie dystryktu lubelskiego i tu zabijała, ale na mniejszą skalę. Dowódcą ćwiczebnego związku taktycznego został SS-Obersturmbannführer Friedrich Beyersdorf, kierujący 14. batalionem fizylierów SS oraz dywizjonem artylerii. Szkolenie dwutysięcznej grupy w ramach Bandenbekämpfung na Chełmszczyźnie i Lubelszczyźnie odbywało od 13 lutego do 27 marca, czyli równocześnie z pacyfikacją Huty Pieniackiej. Ale grupa operowała w rejonie Lubaczów–Cieszanów–Tarnogród–Biłgoraj–Zamość–Tomaszów Lubelski, nie przekraczając Bugu.

Szczebrzeszyński kronikarz dr Zygmunt Klukowski zanotował w swoim dzienniku: „4 marca. Na terenie Tarnogrodu i Biłgoraja działa ukraińska SS. To oni zabili w Tarnogrodzie kilku Polaków. [...] 10 marca. Do Zwierzyńca przybyli Ukraińcy z SS. Dziś byli już w wioskach koło Zwierzyńca. Prawdopodobnie będą oni użyci do akcji przeciwko »Gromowi« i »Podkowie«. Oczywiście chłopi w strachu, bo wszyscy dobrze wiedzą, jak odbywa się taka akcja, a Ukraińcy są szeroko znani ze swojego okrucieństwa". Równocześnie z działaniami Kampfgruppe Beyersdorf szlak śmierci znaczyły na Lubelszczyźnie karpackie sotnie OUN/UNS Iwana Kapały ps. Bradjaha i Iwana Koziarskiego ps. Korsak oraz kureń „Hałajda", nazwany od pseudonimu dowódcy Tarasa Onyszkewycza.

Późniejsza o pół roku zbrodnia na Lubelszczyźnie, o którą byli oskarżani żołnierze dywizji galicyjskiej SS, rozegrała się koło Krasnegostawu. Przed zbrodniczą akcją do Chłaniowa przyszli wieczorem partyzanci Armii Ludowej: „Wtedy niespodziewanie od strony Władysławina nadjechał samochód z niebieskimi światłami. Ktoś krzyknął, że to Niemcy, na co jeden z partyzantów cisnął w ich stronę granat. Dwóch lżej rannych uciekło, trzeci zginął na miejscu. Był to major Assmus [SS-Sturmbannführer Siegfried Assmuss]".

W ten sposób partyzanci zabili niemieckiego dowódcę Ukraińskiego Legionu Samoobrony (określanego też jako 31. Schutzmannschafts-Bataillon der SD). W odwecie ukraińscy policjanci z legionu 23 lipca 1944 r. zamordowali 65 mieszkańców Władysławina, Wierzchowiny, Bzowca i Chłaniowa. „za wspieranie komunistycznej partyzantki. [...] Helena Łata i cała jej rodzina noc z 22 na 23 lipca 1944 roku spędziły w domu. Kiedy rano wraz z siostrą wypędziły na łąkę krowy, Chłaniów już był otoczony umundurowanymi na czarno [sic! – feldgrau] Ukraińcami. Ledwo zdążyły wrócić do siebie, gdy po sąsiedzku rozległy się strzały". Najwięcej ofiar, bo 44 zabitych, pochodziło właśnie z Chłaniowa, a najmłodsi – Lucynka Lemrych i Józio Dąbski – zaczynali ledwie trzecią wiosnę. Zwłoki leżące na poboczu wiejskiej drogi, w zagrodach i na okolicznych polach sąsiedzi pochowali w zbiorowej mogile na miejscowym cmentarzu.

Zabitego SS-Sturmbannführera Assmussa z łuckiego SD zastąpił SS-Sturmbannführer Ewald Biegelmeyer z KdS Lublin. Wydzielony oddział ukraińskiego 31. Schutzmannschafts-Bataillon der SD został skierowany do walki z powstańcami warszawskimi. Dopiero wiosną 1945 r. wszedł w skład 14. Galizische SS-Freiwilligen-Division.

Sprawcy – wymyśleni i faktyczni

SS-Freiwilligen-Division Galizien składała się z trzech pułków grenadierów. A za zbrodnię w Hucie Pieniackiej odpowiadał Galizisches SS Freiwilligen Regiment 4, wówczas niezwiązany z dywizją SS. Werbunek Ukraińców do SS-Galizien rozpoczął się jeszcze w maju 1943 r. Po miesiącu szef Głównego Urzędu SS Gottlob Berger zawiadomił Himmlera, że zgłosiło się aż 81 999 ochotników ukraińskich. Jednak Niemcy do poboru zakwalifikowali 27 000, wezwali 19 047, z których stawiło się 13 245 Ukraińców. Dopiero z końcem sierpnia 1943 r. zaczęło się formowanie pierwszych oddziałów dywizji, a zasadniczej organizacji dokonał jesienią tegoż roku SS-Brigadeführer Fritz Freitag, który zastąpił SS-Brigadeführera i generała majora policji Waltera Schimanę. Początkowo w trakcie szkolenia rekruci zostali podzieleni na trzy pułki – pierwszymi dwoma dowodzili przedwojenni oficerowie kontraktowi WP: Waffen-Sturmbannführer der SS Jewhen Pobihuszczyj i Waffen-Hauptsturmführer der SS Borys Barwinskij, a dowodzenie nad 3. pułkiem otrzymał Waffen-Hauptsturmführer der SS Stepan Kotyl – wszyscy zostali później zastąpieni przez Niemców.

Dywizja galicyjska SS nie mogła odpowiadać za zbrodnię w Hucie Pieniackiej, gdyż w lutym 1944 r. szkoliła się na śląskim poligonie w Neuhammer, a wcześniej w Heidelager (Pustkowo pod Dębicą) – oczywiście poza wspomnianą Kampfgruppe Beyersdorf. Nadwyżki ukraińskich rekrutów zgłaszających się do SS-Freiwilligen-Division Galizien, których Niemcy nie zakwalifikowali do służby pierwszoliniowej, trafiły do policji. Z pomocą niemieckiej kadry Schutzpolizei udało się sformować w drugiej połowie 1943 r. pięć policyjnych ochotniczych pułków galicyjskich. Każdy z nich nosił oficjalną nazwę Galizisches SS Freiwilligen Regiment (Polizei), a ich członkowie występowali w policyjnych mundurach Schutzpolizei (niewiele różniących się od feldgrau noszonego przez Waffen-SS – w zasadzie tylko naszywką na lewym ramieniu). W celu koordynowania prac związanych z formowaniem tych jednostek został utworzony w Berlinie sztab, którym kierował Oberst der Schutzpolizei Richard Stahn.

5 lipca 1943 r. jako pierwszy został sformowany pułk, który faktycznie dokonał masakry pieniackiej – Galizisches SS Freiwilligen Regiment 4. Oddział składał się z trzech batalionów. Ważna jest cyfra „4" w nazwie, gdyż dywizje grenadierów SS liczyły tylko trzy pułki – jak każda klasyczna niemiecka jednostka. Batalionami pułku dowodzili niemieccy oficerowie, a jego dowódcą został Oberstleutnant der Schutzpolizei Siegfried Binz. Jeden batalion został przeniesiony w lutym 1944 r. do Holandii. Po trzech miesiącach reszta pułku została zniszczona pod Brodami, a ocaleli policjanci trafili do szeregów przemianowanej 14. Galizische SS-Freiwilligen-Division. Należy jednak podkreślić, że gdy dokonywali zbrodni, byli policjantami. Żołnierzami Waffen-SS stali się ponad pół roku po wymordowaniu mieszkańców Huty Pieniackiej.

Galicyjskie pułki policyjne SS stanowiły poważne wzmocnienie sił przeciwpartyzanckich po obu stronach Bugu (pułki 4. i 5.), zwalczających polską i sowiecką partyzantkę w ramach coraz brutalniejszego w 1944 r. Bandenbekämpfung w dystryktach krakowskim, lubelskim i galicyjskim GG. Oba galicyjskie pułki policyjne były podporządkowane wyższemu dowódcy SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie, który odesłał je do rozformowania dopiero w czerwcu 1944 r., po wcześniejszych ponagleniach. Równocześnie Ukraińcy służyli we Francji (pułki 6. i 7.) oraz w holenderskim Maastricht (8. pułk). Pozostałe oddziały policyjne istniejące do połowy 1944 r. również posłużyły jesienią tego roku do odtworzenia ukraińskiej dywizji SS, ponownie przemianowanej na 14. Waffen-Grenadier-Division der SS (ukrainische Nr. 1).

Skomplikowane współzależności struktur narodowosocjalistycznej SS i niemieckiej policji nie ułatwia zrozumienia problematyki mordu i poprawnego wskazania morderców winnych zagłady Huty Pieniackiej. Dopóki nie zostaną przeprowadzone badania rzezi wołyńsko-galicyjsko-lubelskiej w oparciu o niemieckie dokumenty, nie poznamy faktycznego zaangażowania Niemców w ówczesne rozwiązania i wyjaśnienie przyczyn zagłady tej polskiej wsi, która została zniszczona na podstawie doniesień o wspieraniu komunistycznej partyzantki w ramach typowej pacyfikacji wioski, czyli „Bandenbekämpfung". Oczywiście są potrzebne dalsze badania historyczne.

Życie zaś zapisuje nowe rozwiązania (scenariusze) – symboliczne stało się niemal natychmiastowe wyczyszczenie stelli z nazwiskami pomordowanych mieszkańców Huty Pieniackiej, zniszczonych na początku 2017 roku wraz z krzyżem. Dzięki inicjatywie miejscowych Ukraińców – m.in. niewątpliwie potomków tych, którzy uczestniczyli w mordowaniu, grabieży i niszczeniu Huty Pieniackiej – pod koniec zeszłego tygodnia został postawiony nowy granitowy krzyż będący niemal dokładną kopią poprzedniego (o innym odcieniu szarości). Upamiętnienie miejsca mordu w niedzielę przez gubernatora obwodu lwowskiego Ołeha Syniutka oraz ambasadora RP na Ukrainie Jana Piekło, powinno stać się chwalebnym początkiem rozpoczęcia procesu powstawania podobnych miejsc pamięci na Wołyniu i Galicji. I to właśnie powinna być inicjatywa miejscowa, aby stawiać krzyże i stelle z nazwiskami, podobne do tych w Hucie Pieniackiej. Do 75. rocznicy tych mordów pozostało półtora roku. Jest więc jeszcze czas, aby upamiętnić ofiary w podobny sposób jak te z niedzielnych obchodów w Hucie Pieniackiej.

Początkiem końca Huty Pieniackiej był dzień 23 lutego 1944 r. Wówczas policjanci ukraińscy zaatakowali jeszcze tylko na próbę. Pięć dni później uderzyli po raz kolejny, bestialsko zabijając 850 Polaków mieszkających w tej wsi. Mimo że nie był to pierwszy mord Ukraińców na polskich sąsiadach, ta pacyfikacja stała się symbolem rzezi wołyńsko-galicyjskiej.

Raj utracony

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie