Valmy 1792: Bitwa, której nie było

Francuzi wygrali tę batalię śpiewem i wiwatami, z niewielką pomocą biegunki.

Aktualizacja: 08.02.2019 06:41 Publikacja: 07.02.2019 13:43

Horace Vernet, „Bitwa pod Valmy”. Obraz powstał w 1826 r.

Horace Vernet, „Bitwa pod Valmy”. Obraz powstał w 1826 r.

Foto: BE&W

Po zburzeniu Bastylii wyszło na jaw, że rewolucja nie rozwiązuje problemów, tylko je potęguje. Niedobór żywności trapiący Paryż przed sierpniowym przewrotem we wrześniu zmienił się w głód, wzmagając wściekłość tłumu. Szczęśliwie dla nowych elit Ludwik XVI wciąż formalnie panował, biorąc na siebie całą nienawiść ludu, ale Gwardia Narodowa markiza de La Fayette coraz częściej musiała masakrować wyzwolone masy, by je trzymać w ryzach.

Wbrew rewolucyjnym złudzeniom konfiskata majątków kościelnych i rabowanie szlachty nie wystarczyły do zasypania deficytu, gdy świeżo upieczeni obywatele gremialnie przestali płacić podatki. W 1791 r. rozpaczliwe rozwiązanie problemu znalazła frakcja żyrondystów z Bordeaux, za panaceum na bolączki Francji uznając rewolucyjną wojnę w Europie.

Niech żyje wojna!

Zewnętrzny konflikt konsolidował naród wokół rewolucji i odwracał uwagę od wewnętrznych problemów, a przy tym rozprzestrzeniał libertyńską ideę za granicą. Wszak ludowa armia francuska nie byłaby agresorem, lecz wyzwolicielem z feudalnego jarzma. Jednak zdesperowane władze szczególnie liczyły na zyski z kontrybucji narzuconych podbitym krajom.

?Z pola pod Valmy zniesiono zaledwie 184 poległych Prusaków i ok. 300 Francuzów

?Z pola pod Valmy zniesiono zaledwie 184 poległych Prusaków i ok. 300 Francuzów

AFP

Kluczowy dla tej historii Karol Dumouriez jeszcze jako minister dyplomacji zaczął rozsyłać do niemieckich państw cesarstwa butne ultimata, a to żądając wydania emigrantów, a to wymagając od Austrii usunięcia wojska z granicy. Stojący nad grobem Leopold nie odpowiedział na zaczepkę, za to wykorzystał spotkanie z Fryderykiem Wilhelmem w Pilnitz, by przy okazji rozmów o Polsce dogadać z Prusami rozwiązanie kwestii francuskiej. Władcy zadeklarowali, że wprawdzie nie mieszają się w wewnętrzne sprawy Paryża, ale wyrazili nadzieję na przywrócenie pełni władzy królewskiej, restytucję przywilejów Kościoła i szlachty oraz zwrot Awinionu papieżowi.

Na to czekali żyrondyści, nakłaniając wystraszonego króla, by 20 kwietnia 1792 r. wypowiedział wojnę Austrii. W istocie sprawy toczyły się po myśli Ludwika, który również przyczepił sobie rewolucyjną kokardę, lecz po cichu liczył na militarną klęskę i powrót do absolutnej władzy. Nie mógł wiedzieć, że podpisując dekret o wojnie, popełnia samobójstwo.

Na fali entuzjazmu powstała słynna „Pieśń na wymarsz Armii Renu", bardziej znana jako „Marsylianka", ale tu kończyły się uroki wojny. Jednym z pierwszych skutków rewolucji był rozkład starej armii królewskiej. Brak żołdu i anarchia wywołały masową dezercję żołnierzy, lecz najbardziej brakło zawodowych oficerów, którzy częściej rzucali służbę ze strachu przed podwładnymi niż z przywiązania do ancien régime'u. Cień podejrzenia o zdradę czy byle oskarżenie żołdaka oznaczało lincz lub utratę głowy po doraźnym procesie.

Problem narastał, gdy wezwania polityków do obrony ojczyzny przyciągnęły rzesze ochotników. Wkrótce ich liczba zrównała się ze stanem starych wiarusów. Wolontariusze okazali się niezborną bandą miejskich lumpów i rzezimieszków, dodatkowo zdeprawowanych rewolucyjnym bezprawiem, za to przywykłych do rozboju i siania terroru wśród bezbronnych ludzi, których głowy chętnie nadziewali na piki.

Kiedy parę miesięcy później Dumouriez rzucił dyplomację, by objąć dowództwo nad armią, dla własnego bezpieczeństwa ustawiał za plecami hałastry szwadron zawodowych huzarów, a z flanki mierzył do nich z armaty. Tylko takie środki dyscyplinowały ochotników.

Cesarska armia nie okazała się oddziałem inwalidów z Bastylii. Ludowe wojsko ponosiło w Niderlandach klęskę za klęską, zwykle uciekając w popłochu, zanim Austriacy zdążyli wystrzelić. Gdy oddział cesarskich żołnierzy jeszcze formował szyk, 10 tys. Francuzów rzuciło broń i uciekło do Lille, gdzie zabiło własnego generała i wysokich oficerów, wszystkich oskarżając o zdradę. Bywało, że ochotnicy ze strachu ostrzeliwali własne wojska. W kilka tygodni dzielność francuskiego żołnierza stała się przedmiotem kpin w całej Europie.

Ratunku, to wojna!

Za kompromitujące porażki lud tradycyjnie oskarżył króla, z czego korzystali Marat z Dantonem, wzywając do obalenia monarchii. Nie byli dość silni na uwięzienie lub zamordowanie Ludwika, lecz po nieudanej ucieczce króla z Francji formalnie odsunęli go od rządzenia.

Prusy poczuły się w obowiązku interweniować. Żenująca słabość Francji dawała szansę stłumienia rewolucji tanim kosztem, a wręcz stwarzała obawy, że Austria za bardzo zyska na samodzielnym zwycięstwie, toteż 25 lipca Fryderyk Wilhelm II wypowiedział Paryżowi wojnę. Głównodowodzącym był feldmarszałek Karol Wilhelm, książę Brunszwiku, który z braku widoków na tron we własnym kraju sprzedał talenty pruskiej armii. Zebrawszy korpus ekspedycyjny, książę zagroził Francuzom, że w razie wyrządzenia krzywdy Ludwikowi winnych ukarze śmiercią, a Paryż zmieni w ruiny. Za to żołnierzom obiecał bezstresowy spacer przez Francję i podziwianie widoków. Interwencyjnej armii towarzyszył król, by dodać sobie chwały przyszłym triumfem.

Do wojny Prusy wystawiły czwartą część wszystkich sił, resztę zostawiając na potrzeby rozbioru Polski i patrzenia Rosji na ręce. Było tego 34 tys. najlepszej piechoty świata i 12 tys. kawalerzystów, nie licząc artylerii. Flanki Prusaków osłaniało 11 tys. Austriaków dowodzonych przez gen. Clerfayta i jeszcze 6 tys. heskich żołnierzy. Za nimi od Koblencji snuła się symbolicznie pięciotysięczna Armia Emigrantów Ludwika V Kondeusza, oddana pod dowództwo austriackiego generała. Byli to zbiegli po rewolucji szlachcice, żądni odwetu i przywrócenia starego porządku.

Na północy Francji stała 40-tysięczna armia La Fayette'a stacjonującego w Sedanie, lecz z tej liczby tylko 29 tys. żołnierzy nadawało się do walki. Podobnie było z Armią Centralną gen. Lucknera z Metzu, która teoretycznie liczyła 30 tys., choć faktycznie mogła wystawić 18 tys. wojska.

Niemniej po wkroczeniu Karola Wilhelma do Francji obie armie i tak stały bezczynne, ponieważ straciły dowódców. Po aresztowaniu króla 10 sierpnia 1792 r. La Fayette bardziej bał się sankiulotów przejmujących rządy w Paryżu niż wrogiej armii, dlatego roztropnie uciekł ze sztabem do Niderlandów. W ramach czyszczenia armii ze zdrajców odsunięto także Lucknera, ponieważ uległ Austriakom pod Fontoy, a poza tym był Bawarczykiem. Choć miał opinię bardziej francuskiego od rodowitych Francuzów, wkrótce zostawił głowę pod gilotyną. Stanowisko stracił też marszałek de Rochambeau, jednak zdołał ocalić życie.

Tylko zaciekły żyrondysta Dumouriez, który wbrew Robespierre'owi wywołał tę wojnę, nagle został jakobinem i, rzuciwszy dyplomację, pojechał zastąpić La Fayette'a w Sedanie. Jako urodzony lawirant nieraz zmieniał poglądy i stronnictwa. Przedtem służył jako bratnia pomoc Francji dla konfederacji barskiej, ale po przegranej z Suworowem pod Lanckoroną zniechęcił się do Polaków. Gdy w końcu i on uciekł przed gilotyną do Austrii, nie wahał się zdradzić insurekcyjnych planów Kościuszki, z których generał nieopatrznie się wygadał.

Nowym dowódcą w Metz został ambitny, lecz trochę narwany gen. Franciszek Kellermann, mający doświadczenie z wojny siedmioletniej, a także ze służby w Polsce.

Po przekroczeniu granicy na północ od Luksemburga 12 sierpnia siły interwencyjne ruszyły na południe, rozdzielając sparaliżowane armie francuskie. Karol Wilhelm niespiesznie dał czas Clerfaytowi na zrobienie porządku z przygranicznymi twierdzami, co przyszło nadspodziewanie łatwo.

Choć Austriacy nie mieli dział oblężniczych, fort Longwy poddał się po krótkim ostrzale, opuszczony przez załogę bez broni i sztandarów. W Verdun gen. Beaurepaire chciał walczyć do ostatniego żołnierza, lecz wobec paniki mieszczan palnął sobie w łeb z pistoletu i 2 września cytadela upadła. Przerażona Legislatywa biegała po Paryżu jak kurczak bez głowy, wołając o ojczyźnie w niebezpieczeństwie.

Rendez-vous pod wiatrakiem

Droga do Paryża stała przed Prusakami otworem, co wywołało nowe rozruchy, podsycane przez Marata. Zachęcony jego żarliwą przemową tłum w jedną noc wymordował półtora tysiąca domniemanych zdrajców i wrogów ludu, choć prawdziwy terror był dopiero przed nimi.

Tymczasem Dumouriez umyślił sobie kontratak w Niderlandach, na co zmitrężył dużo bezcennego czasu. Późno pojął, że grozi mu odcięcie od armii Kellermanna i zagrożonej stolicy. Nowy minister wojny Servan nakazał oprzeć obronę na Marnie, ale Dumouriez musiałby tam dotrzeć przed Prusakami. Zaczął się wyścig na południe, w którym Dumouriez już był spóźniony, a jeszcze musiał czekać na armię Kellermanna maszerującą z zachodu.

Książę Brunszwiku wyprzedzał ich obu, lecz zrazu niezbyt się śpieszył, z pruską skrupulatnością przestrzegając zasad taktyki wojennej. Niemniej marsz w głąb Francji stawał się uciążliwy – bynajmniej nie za sprawą zaciekłej obrony. Karol Wilhelm był doskonałym dowódcą, ale nie miał szczęścia do pogody. Pruska armia wędrowała w przejmującym zimnie i strugach deszczu, który zmienił gruntowe drogi w grzęzawisko. Utykając w błocie, tabory przestały nadążać za wojskiem, a wkrótce zabrakło zaopatrzenia z północy. Głodni żołnierze jedli więc co popadnie, a że wkroczyli do Szampanii, zazwyczaj znajdowali kwaśne winogrona. Wszystko skończyło się epidemią czerwonki, przez co wojsko zajmowało się częściej spodniami i siedzeniem w krzakach niż muszkietami. Permanentna krwawa biegunka, połączona z zimnem i forsownym marszem, coraz mocniej osłabiała pruskich żołnierzy.

W tym czasie ambitny Dumouriez dokonał śmiałego manewru i żmudnym marszem przez bagniste ostępy Lasu Argońskiego, rezygnując nawet z nocnych postojów, ominął główne siły pruskie i nieopodal Sainte-Menehould wyszedł na wschodnią flankę armii Karola Wilhelma. Wszelako Prusacy byli pierwsi przy dukcie wiodącym na zachód do Châlons-en-Champagne, ustawiając się bliżej Marny i Paryża niż armia Dumourieza. Francuzi nie mieli dokąd maszerować, bo drogę blokowali Prusacy, a poza tym wciąż czekano na siły Kellermanna.

Pruska armia rozciągnęła się na łagodnym wzniesieniu za wioską Valmy, lokując sztab w przydrożnej oberży Pod Księżycem. Rad nie rad, Dumouriez zajął pagórki na wschodzie, koncentrując siły przy wieńczącym garb wiatraku. Znany ze skromności Napoleon wyznał lata później, że nawet on, wielki Bonaparte, nie miałby odwagi wybrać tej pozycji, choć pobrzmiewa w tym lekka zgryźliwość. Armie dzieliła podmokła łąka w niezbyt głębokiej dolinie pociętej strumieniami.

Kellermann przybył 18 września wieczorem, sprowadzając z Metz armię mniej liczną od sił Dumourieza, za to z przewagą weteranów armii królewskiej. Mimo dojmującego braku oficerów stanowili większą wartość od w połowie ochotniczych sił z północy. Niemniej Dumouriez skierował posiłki na głęboką flankę w dole zbocza. Po zajęciu wskazanych pozycji Kellermann pojął, że utknął między rzeczką, stawem i zboczem, przez co stracił możliwości manewru. Korzystając z braku uwagi Dumourieza, dopuścił się niesubordynacji i przesunął siły pod wiatrak.

Wszyscy chcą, ale się boją

Karol Wilhelm bił się z myślami, bo miał otwartą drogę do Paryża, lecz nie mógł maszerować z francuską armią na plecach. Zważywszy na stan wojska, sugerował odwlec kampanię do następnego roku, ale król się niecierpliwił. Chciał skończyć tę wojnę natychmiast i wrócić do kraju, gdzie czekał problem rozbieranej Polski. Fryderyk wmieszał się w dowodzenie, decydując o walnej bitwie.

Teoretycznie Francuzi mieli niewielką przewagę, lecz Prusacy przewyższali ich doświadczeniem dowódców, wyszkoleniem i dyscypliną żołnierzy. Także francuskie armaty i karabiny były nowocześniejsze od pruskich, jednak nic nie znaczyły bez odwagi i woli walki. Choć 20 września znów lało jak z cebra, pruska armia zaczęła manewry na długo przed świtem, po ciemku trafiając na szpice Kellermanna. Czując, co się święci, generał nakazał przygotowania do walki.

Dnia oczekiwano w zwartych szykach bojowych, lecz nawet po wschodzie słońca nic się nie zdarzyło. Obie armie spowiła mglista mżawka, zasłaniająca wzgórza i dolinę do późnego poranka. Gdy się przejaśniło, wojska wypaliły z wszystkich armat naraz i strzelały tak do południa, nie czyniąc wszakże szkód po żadnej stronie. Jednak jeden pocisk wpadł do składu francuskiej amunicji, zabijając wielu żołnierzy, po czym działa Dumourieza prawie ucichły, bo kanonierom strach było podejść do skrzyń z ładunkami. Pierwsze szeregi naparły na tyły, chcąc być daleko od własnych armat, i strach zachwiał całym francuskim szykiem. Co gorsza, gdy armia była bliska panicznej ucieczki, kula armatnia zabiła konia pod generałem Kellermannem próbującym przywrócić porządek w szeregach.

Zamieszanie było znakiem dla Karola Wilhelma, że pora uciąć zabawę decydującym natarciem. Podsycił niepokój Francuzów nasilonym ostrzałem i nakazał frontalny atak. Z chmury prochowego dymu wyszły kolumny pruskiej piechoty, krocząc równo, jak na musztrze paradnej. Prostych szeregów nie mącił nawracający ogień francuskich armat, grząskość podmokłej łąki ani wezbrane po deszczu strumienie. Najeżona bagnetami fala parła miarowo w stronę wiatraka, lecz na wzgórzu nikt nie szykował muszkietów do strzału. Zdesperowany Kellermann nie myślał o taktyce i manewrach, tylko o utrzymaniu pozycji i ratowaniu honoru. Biegając przed złamanym szeregiem, uniósł generalski kapelusz i, zamiast wydawać rozkazy, wznosił patriotyczne okrzyki. Gdy żołnierze podchwycili hasła na cześć narodu, przyszła kolej na pieśni. Ktoś zaintonował „Marsyliankę", za którą poszło wesołe „Ah, ça ira" o radości wieszania szlachty, choć armia nadal miała „Króla i Prawo" na sztandarach. Do Kellermanna dołączył Dumouriez, który objechał z nim szeregi, żeby utrzymać entuzjazm wojska. Gdy Prusacy byli ledwie o tysiąc kroków, Francuzi nadal nie zajmowali pozycji, tylko wciąż machali czapkami.

Była to kulminacja incydentu zwanego bitwą pod Valmy. Zanim jeden muszkiet wypalił, pruski feldmarszałek nakazał piechocie zawrócić, a Francuzi przepuścili okazję na pościg. Niemcy, jak przyszli w zwartych kolumnach, tak równym kokiem odeszli.

Do wieczora gęsto strzelano z armat, lecz przeważnie Panu Bogu w okno. Francuzi mieli najlepsze w świecie działa Gribeauvala, a Prusacy doświadczonych kanonierów i wiatrak wskazujący cel nad chmurami dymu, więc powody nieskuteczności artylerii pozostają tajemnicą Valmy. Policzono, że tego dnia francuskie działa wystrzeliły 20 tys. pocisków, a pruskie najmniej drugie tyle. Tymczasem z pola zniesiono 184 poległych Prusaków i koło 300 Francuzów. Na tym zamknął się bilans sławnej bitwy. Być może kule jak w masło wpadały w rozmoczony grunt pochłaniający większość energii. Nie mogąc znieść tej parodii wojny, niebo ogłosiło zawieszenie broni, spuszczając na Valmy biblijną ulewę z piorunami.

Tośmy im pokazali!

Na tym bitwa się skończyła. Prusacy marudzili jeszcze parę dni, próbując negocjować kwestię króla i zachowania monarchii, lecz było na to za późno. Ledwo wieści z Valmy dotarły do Paryża, 22 września monarchia upadła i powstała republika.

Nie podpisując rozejmu, Karol Wilhelm uzgodnił z Dumouriezem wymianę jeńców i nakazał odwrót. Głodna i schorowana armia ruszyła w drogę powrotną na północ osłaniana przez austriackie siły Clerfayta. Wszelako nie było takiej potrzeby. Dumouriez przyglądał się marszowi Prusaków bezczynnie, aż do granicy unikając starcia. Austriacy nadal trzymali Francuzów w napięciu, lecz zdobyte w sierpniu fortece opuścili bez strzału. Choć Francuzi mieli siły koalicji niemal na talerzu, nic nie zrobili, a w tym czasie armia gen. de Custine'a bez powodzenia i sensu walczyła pod Frankfurtem. Wkrótce sam Dumouriez musiał uciekać z Francji, a de Custine zostawił swoje słynne wąsy w koszu pod gilotyną.

Powody zatrzymania ataku pod Valmy pozostają zagadką. Spekulowano, że pruski dowódca odwołał maszerującą piechotę za pieniądze Ludwika XVI obawiającego się zemsty rewolucjonistów za klęskę. W rzeczywistości to odwrót Prus skrócił jego drogę na szafot. Oskarżenie było złośliwą plotką, a rozkaz zawrócenia natarcia akceptował także król Fryderyk. Prusy mogły wygrać tę bitwę, lecz za cenę nieuwzględnioną w kalkulacjach króla. Od początku nie planował tracić wielu żołnierzy, o czym świadczy marsz na Francję ograniczonymi siłami. Atak „na wiatrak" miał sprawdzić, czy Francuzi ustąpią po tupnięciu nogą. Gdy utrzymali pozycję, uznano, że armia będzie bardziej przydatna gdzie indziej. Dla Francji wojna była sprawą życia i śmierci, dla Prus zaś przedłużeniem polityki. Ponadto wojsko musiało być naprawdę w złym stanie, skoro przestano fakt ignorować. Prusacy byli nawykli do sadyzmu dowódców, ale podczas odwrotu król sam zachęcał żołnierzy do rzucania amunicji i innego balastu, by im ulżyć w marszu.

Już nazajutrz propaganda przedstawiła potyczkę pod Valmy jako wielkie zwycięstwo nad despotią i zdradą arystokratów Kondeusza. Szczególnie podkreślano, że to sam naród, czyli ochotnicy z ludu (co było prawdą tylko w połowie), bez pomocy króla uratował ojczyznę. Jeszcze ponad 100 lat później Ferdynand Foch wspominał, że pod Valmy „skończyły się wojny królów, a zaczęły wojny narodów". Rewolucja ocalała i nabrała nadspodziewanej wiary w siebie. Już nie niebieskie kubraki Francuzów były przedmiotem kpin w Europie. Na nowych karykaturach to żołnierze w błękitnych kurtkach kopali wypięty tyłek pruskiego króla. Rozniosła się wieść, że pod Valmy prosty lud z przedmieść pokonał najpotężniejszą armię świata. Do potęgi mitu trzy grosze dołożyła sława poety Goethego, który wybrał się na wojnę z ciekawości i dla towarzystwa, jako przyjaciel księcia Karola Augusta. Trzydzieści lat później przypomniał sobie, jakoby pod Valmy miał powiedzieć pruskim oficerom: „Tu i teraz zaczęła się nowa epoka w dziejach świata...", co się cytuje w każdym wspomnieniu o bitwie. W ten sposób niewielka i przypadkowa potyczka urosła do rangi historycznego przełomu.

Wkrótce rewolucyjna polityka historyczna odsunęła w cień Dumourieza, zostawiając cały cokół Kellermannowi. Nawet dla zawodowego rewolucjonisty z Ameryki Łacińskiej Sebastiana de Mirandy, który pod Valmy zaplątał się w roli statysty, starczyło więcej miejsca. Jednak historia nie skończyła się na tym niedokończonym starciu. Nastała era chaosu, z którego wyłonił się Napoleon Bonaparte, niosąc Europie i Francji 16 lat prawdziwych wojen.

Historia
Śledczy bada zbrodnię wojenną Wehrmachtu w Łaskarzewie
Historia
Niemcy oddają depozyty więźniów zatrzymanych w czasie powstania warszawskiego
Historia
Kto mordował Żydów w miejscowości Tuczyn
Historia
Polacy odnawiają zabytki za granicą. Nie tylko w Ukrainie
Historia
Krzyż pański z wielkanocną datą