Upiory sowieckiego wychowania. Gwałty, głód i donosicielstwo

Paweł Korczagin i Pawka Morozow to postacie, które stalinowska propaganda przekuła w metryczne wzorce sowieckiej młodzieży. Pierwszy budował komunizm, aż stał się kaleką. Drugi zadenuncjował ojca i zginął śmiercią donosiciela.

Aktualizacja: 09.02.2020 07:40 Publikacja: 06.02.2020 16:25

Magnitogorsk, kopalnie czy uralskie huty funkcjonowały także dzięki przymusowej pracy sowieckiej mło

Magnitogorsk, kopalnie czy uralskie huty funkcjonowały także dzięki przymusowej pracy sowieckiej młodzieży

Foto: Getty Images

Paweł Korczagin jest bohaterem powieści Nikołaja Ostrowskiego „Jak hartowała się stal" (pierwsze wydanie: 1934 r.). Utwór opisujący losy pierwszego pokolenia sowieckiej młodzieży został wydrukowany w niewiarygodnym nakładzie 36 mln egzemplarzy. Na przykładzie Korczagina propagował rewolucyjny zapał i altruistyczną postawę komsomolca, czyli aktywisty Komunistycznego Związku Młodzieży. Oczywiście był to altruizm swoiście pojmowany. Literacki guru był najpierw bolszewickim dywersantem podczas wojny domowej na Ukrainie. Następnie trafił do policji politycznej, aby nieco rozczarowany brakiem społecznego zapału budować potęgę sowieckiego przemysłu za cenę własnego zdrowia. Spowiedź dziecięcia owych czasów zaczyna się i kończy na szpitalnym łóżku. Sparaliżowany Korczagin jest tragicznie samotny, miłość do kobiety poświęcił wszak dla dobra ZSRR.

Komsomolcy gwałciciele

Bohater prozy Ostrowskiego stał się metrycznym wzorcem życiowej postawy sowieckiej młodzieży tak potrzebnej w komunistycznym ustroju. Przecież w 1920 r. Włodzimierz Lenin na zjeździe komsomołu podkreślał, że: „stare społeczeństwo może tylko zniszczyć burżuazyjny kapitalizm. Budować komunizm musi nowe pokolenie wychowane przez bolszewików".

W kilka lat później wtórował mu Józef Stalin: „znaczenie robotniczo-chłopskiej młodzieży wynika z tego, że jest ona żyzną glebą budowy szczęśliwej przyszłości". Dyktator w rozmowach z zachodnimi dziennikarzami dodawał: „mamy radosną i spełnioną młodzież, bo państwo nie szczędzi sił i środków na wychowanie dzieci sowietów".

Tyle oficjalna propaganda, rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Na przełomie lat 20. i 30. XX w. ZSRR wstrząsała fala gwałtów znana jako „czubarowszczyna". Nazwa pochodzi od leningradzkiej uliczki, w której 40 komsomolców zgwałciło młodą chłopkę po raz pierwszy przybyłą do metropolii. I nie był to odosobniony przypadek zezwierzęcania, tylko norma, co podkreślała prasa. Jeśli w 1927 r. tylko moskiewski sąd karny rozpatrywał 546 przypadków gwałtów, to dwa lata później już prawie 900.

Jednak problem nie polegał tylko na skali zwyrodnialstwa. Oskarżonymi byli komsomolcy, którzy ze względu na komunistyczne wychowanie w ogóle nie rozumieli przestępczego znaczenia popełnionych czynów. „Kobieta nie jest człowiekiem, a wszyscy komsomolcy, tak jak my, chcą dochodzić swoich praw i potrzeb seksualnych", twierdził podczas procesu jeden z oskarżonych. Niejaki Fiodor Sołowcew był młodzieżowym działaczem komunistycznym, przekonanym, że właściwa postawa polityczna daje mu prawo dowolnego rozporządzania kobietami.

W rzeczywistości i Lenin, i Stalin bali się młodych mieszkańców swojego imperium. Zbierali owoce wojny domowej i czerwonego terroru, którymi zniszczyli dotychczasowe społeczeństwo. Kluczową rolę w tragedii odegrała zanarchizowana młodzież, która przez kilka lat pod przykryciem walki w szeregach czeka lub czerwonej armii przyzwyczaiła się do grabieży, bandytki i morderstw. Dlatego powołanie komsomołu było próbą opanowania nieokiełznanej siły zdeprawowanych ludzi i pchnięcia ich w pożądanym dla nowych władz kierunku. Jednak przekształcenie młodzieży w posłuszne „śrubki" bolszewickiej machiny szło z oporami i jedynym wyjściem okazała się militaryzacja.

Armia robotników

Cóż było robić. Komuniści zdobyli już władzę, koncepcja europejskiej rewolucji została powstrzymana w Warszawie i Berlinie, a po całej Rosji krążyły miliony młodych ludzi pozbawionych pracy i edukacji. Wtedy propaganda ukuła termin „młodzieży – awangardy klasy robotniczej, a więc głównej siły dyktatury proletariatu". Nowemu pokoleniu zaproponowano udział w eksperymencie społecznym pod nazwą wychowanie przez pracę, realizowanego w komunach.

Modna stała się teoria socjalistycznej wspólnoty, w której człowiek pozbawiony był prywatnego kąta, mebli, a nawet odzieży. W całym ZSRR powstawały młodzieżowe komuny, których członkom przysługiwało 5 metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej dzielonej z innymi komsomolcami. Teoretycznie istniały odrębne jadalnie, pokoje wypoczynkowe i biblioteki, ale to raczej fantazje niezrealizowanych planów. Z pewnością nie było odrębnych pokoi dla małżeństw ani możliwości wspólnego wychowania dzieci. Matki w imię obowiązków zawodowych były rozdzielane z pociechami, z wyjątkiem pory karmienia.

Co najważniejsze, w komunach panowała surowa dyscyplina wojskowa. Każdy dzień zaczynał się od głośnej pobudki oraz przymusowej lustracji pomieszczeń. I odwrotnie, wieczorem młody komunista odbywał obowiązkowy spacer, a do sypialni trafiał po równie obowiązkowym przejściu umywalni, pralni i uprzątnięciu wyznaczonego fragmentu budynku. Słowem, pełna utopia w koszarowym lub zgoła więziennym stylu, pozbawiająca człowieka minimum prywatności, o intymności nie wspominając. A plany były szerokie, bo zgodnie z powyższym modelem Stalin zaplanował budowę aż 12 przemysłowych megalopolis.

Jak się żyło mieszkańcom? W 1931 r. dziennikarz gazety „Dajosz traktor" zaobserwował na rozmówcy nowe spodnie, co w gospodarce deficytu było czymś niesłychanym. Okazało się, że zostały nabyte przez komunę, a więc było więcej niż pewne, że w kolejnych dniach płynnie zmienią właścicieli. Praktyka wspólnej własności wykluczała posiadanie osobistej bielizny, butów czy ubrania.

Nic dziwnego, że młodzież buntowała się, opuszczając komuny. Pewien przodownik pracy z budowanego ówcześnie Stalingradu uciekł z takiego przybytku, pozostawiając kartkę: „Żegnaj, komuno – więzienie!". Inni domagali się prawa do założenia normalnej rodziny i tradycyjnych ślubów. Przy tym wszyscy chłopcy jak ognia unikali komsomołek, twierdząc, że „potrzebują dziewczyn, które ugotują obiad, a nie wyszczekanych agitatorek politycznych".

Wobec fiaska komun Stalin posłużył się metodą „komsomolskich zaciągów". Młodzież została wysłana, a raczej rozproszona po wielkich budowach komunizmu. Trzeba pamiętać, że tylko pierwszy plan pięcioletni lat 1929–1934 przewidywał budowę 1200 zakładów przemysłu ciężkiego, głównie na potrzeby zbrojeniowe. Setki tysięcy komsomolców zostało rzuconych do pracy jako tzw. brygady uderzeniowe, które dzień i noc wzmacniały zdolności obronne ZSRR. Magnitogorsk, kopalnie Donbasu i Norylska, uralskie huty powstawały tyleż dzięki przymusowej pracy więźniów Gułagu, co sowieckiej młodzieży.

Od „dzieci października" po pionierów

W tym samym czasie partia komunistyczna zdołała objąć kontrolą polityczną całe młode pokolenie. Komsomoł nadzorowany przez NKWD stał się „pasem transmisyjnym" rozkazów Stalina. Jak? Sam otrzymał rolę nadzorcy nad tzw. oktabriatami („dziećmi października", czyli organizacją grupującą przedszkolaków). Nawet ich zabawki były zatwierdzane na specjalnych konferencjach. W 1933 r. zatwierdzono odgórnie produkcję 119 modeli zabawek, a wśród nich figurki czerwonoarmistów, drewniane karabiny i rewolwery oraz dźwigi, samochody ciężarowe i parowozy. Dla dziewczynek przewidziano modele garnków, figurki małp, domowego ptactwa i jeży.

Komsomoł objął identycznym patronatem pionierów, czyli młodzież szkolną. Tak powstał system totalnej indoktrynacji, którego przykładem była szkolna przysięga: „Nauczymy się czytać i pisać po to, aby zrozumieć najbardziej ukochane słowa: mama, Stalin i Lenin". Obowiązującą doktryną pedagogiczną był „gwałt na osobowości każdego dziecka" przyuczanego do życia w kolektywie. Dlatego według wspomnień każda klasa przypominała miniaturową armię, w której nauczyciel był carem i Bogiem. Rzecz jasna obowiązywała surowa dyscyplina, bo dzieci były tresowane w wojskowej musztrze. Jadały, uczyły się i odpoczywały na sygnał gwizdka.

Niemniej Stalin uznał taki system za niewystarczający. Przewidująco, bo już w 1928 r., ogłosił nasilenie walki ideologicznej kapitalizmu przeciwko ZSRR, co posłużyło do objęcia dzieci i młodzieży bezpośrednią kontrolą NKWD. Całość wymagała agenturalnej penetracji szkół i organizacji młodzieżowych, a to stało się początkiem rozbudowanego donosicielstwa.

Armia donosicieli

W tym momencie pora przedstawić kolejnego bohatera: Pawlika Morozowa. „Młodzi ludzie sowieccy biorą na siebie zobowiązanie przodowania w każdej sprawie nakazanej przez naszą partię i rząd", możemy przeczytać w komsomolskiej odezwie z 1935 r. Oczywiście chodziło o ujawnianie imperialistycznych dywersantów, szpiegów oraz „dwulicowców", którzy tylko udają, że popierają „generalną", czyli obowiązującą linię partii.

Największymi ofiarami takiej postawy były dzieci. Gazeta „Prawda" na swoich łamach wezwała pionierów do socjalistycznej rywalizacji w donosicielstwie „wzorem Pawlika Morozowa". W 1932 r. mały kołchoźnik zadenuncjował w NKWD własnego ojca, który za łapówki wydawał urzędowe dokumenty dla kułaków, czyli chłopów zesłanych na Syberię za odmowę udziału w kolektywizacji. Po ojcu poszedł donos na dziadka, który miał kraść kołchozowe mienie. Wtedy miarka się przebrała i małego donosiciela znaleziono niedaleko rodzinnej wsi z poderżniętym gardłem. Nie wnikając w szczegóły, stalinowska propaganda uczyniła z Pawlika wzór do naśladowania. I dzieci zaczęły „sygnalizować" policji politycznej domniemane przestępstwa dorosłych.

Podczas głodu na Ukrainie wsławił się pionier Kola Jurjew, który schwytał rówieśnicę zjadającą w polu kłosy zboża, co wówczas było poważnym przestępstwem. W nagrodę dostał ubranie, buty i skierowanie na pionierski obóz wypoczynkowy. Jego koleżanka z Tatarstanu, Ola Bałykina, wydała policji głodną parę kradnącą warzywa. Mężczyznę rozstrzelano, kobietę wysłano do łagru. Uczeń z Rostowa nad Donem zadenuncjował kilku dorosłych, w tym własnego ojca. W nagrodę otrzymał roczną prenumeratę młodzieżowej gazety oraz czerwoną chustę pionierską.

Ukoronowaniem donosicielstwa stała się regularna armia. Od połowy lat 30. Stalin przekierował komsomoł na wychowanie poborowych, nazwane pracą ideologiczno-wychowawczą. W ten sposób siły zbrojne stały się instrumentem psychicznego łamania młodych ludzi. Kołchoźników i robotników wyrywano wprost z naturalnego środowiska, wrzucając w system donosicielstwa, fałszu i demagogii. Z 10 godzin codziennych zajęć szkoleniowych komunistyczna indoktrynacja zajmowała nieomal połowę. Komsomolscy towarzysze broni dbali o to, aby odpowiednio „prześwietlić" każdego rekruta na temat pochodzenia klasowego, poglądów politycznych czy religijności. Zamiast ważnego elementu socjalizacji armia stała się szkołą konformizmu oraz ukrywania inicjatywności, co bardzo negatywnie odbiło się podczas wojny. Co więcej, ogłupiali rezerwiści przenosili tak wpojone wychowanie do życia cywilnego. Stawali się aktywnymi uczestnikami masowego terroru, uczestnicząc ochoczo w represjach, a także włączając się w donosicielstwo.

Na koniec można zapytać o jakość edukacji. Jej niski poziom był ważnym elementem bolszewickiej indoktrynacji. Archiwalne materiały wskazują, że sytuacja oświatowa była tragiczna. W 1927 r. ZSRR miał 400 tys. pedagogów. W latach 30. Stalin rzucił hasło upowszechnienia podstawowego wykształcenia, a to wymagało miliona nowych nauczycieli. Problem w tym, że wielu z nich ukończyło nie więcej niż pięć klas szkoły elementarnej. W takiej sytuacji doraźne kursy doskonalenia, a nawet dwuletnie instytuty nauczycielskie nie poprawiały sytuacji. Jak informowała gazeta „Czerwona Mordowia", nauczyciele z trudem radzili sobie z czterema podstawowymi działaniami arytmetycznymi, a z gramatyką i ortografią w ogóle. Dyrektor pewnej szkoły popełnił w dyktandzie 50 błędów na 180 słów. Horyzonty myślowe kadry nie wychodziły zazwyczaj poza egzekwowanie mizernych przywilejów, takich jak przydziały żywności i opału. Partyjna komisja atestacyjna wykazała, że rzadko kto był w stanie poprawnie zinterpretować myśli samego Stalina. Takie były skutki „skoku oświatowego" oraz hasła wychowania przez pracę w wykonaniu komsomołu i organizacji pionierskiej.

Paweł Korczagin jest bohaterem powieści Nikołaja Ostrowskiego „Jak hartowała się stal" (pierwsze wydanie: 1934 r.). Utwór opisujący losy pierwszego pokolenia sowieckiej młodzieży został wydrukowany w niewiarygodnym nakładzie 36 mln egzemplarzy. Na przykładzie Korczagina propagował rewolucyjny zapał i altruistyczną postawę komsomolca, czyli aktywisty Komunistycznego Związku Młodzieży. Oczywiście był to altruizm swoiście pojmowany. Literacki guru był najpierw bolszewickim dywersantem podczas wojny domowej na Ukrainie. Następnie trafił do policji politycznej, aby nieco rozczarowany brakiem społecznego zapału budować potęgę sowieckiego przemysłu za cenę własnego zdrowia. Spowiedź dziecięcia owych czasów zaczyna się i kończy na szpitalnym łóżku. Sparaliżowany Korczagin jest tragicznie samotny, miłość do kobiety poświęcił wszak dla dobra ZSRR.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie