Nie liczmy na niczyją pomoc

Każdą zdradę można pięknie wytłumaczyć – mawiała twórczyni angielskiej potęgi kolonialnej królowa Elżbieta I. Ale zdrada, choćby tłumaczona najszlachetniejszymi zamiarami, pozostaje zawsze czynem podłym.

Publikacja: 06.02.2020 16:41

Wspólnicy wielkiej zdrady: Józef Stalin i Franklin D. Roosevelt

Wspólnicy wielkiej zdrady: Józef Stalin i Franklin D. Roosevelt

Foto: Wikipedia

Niedobrze się dzieje, gdy przełomowe wydarzenia historyczne oceniają ich uczestnicy. Co innego wspomnienia i relacje. One są konieczne do ochrony przed zapomnieniem. Ale ich ocena należy do następnych pokoleń. To dlatego nie wierzymy ocenom panowania Nerona wystawionym przez żyjącego w jego czasach Tacyta, nie mamy zaufania do panegiryków na cześć Bolesława Krzywoustego napisanych przez Galla Anonima czy oburzamy się na Jana Długosza za obrzucanie kalumniami króla Władysława Jagiełły.

Historię, której byliśmy świadkami, powinniśmy opowiadać naszym dzieciom i wnukom, unikając przy tym artykułowania własnych werdyktów. Niezależnie bowiem od tego, jak bardzo jesteśmy przekonani o swojej bezstronności i obiektywizmie, zawsze nasze wspomnienia są obarczone namiętnościami, które ukształtowały się na pewnym etapie życia.

Nie zrozumiemy fenomenu upadku PRL bez poznania okoliczności, w których to osobliwe państwo wasalne zostało utworzone. Polska stała się sowieckim lennem w wyniku kontraktu handlowego. Warto o tym pamiętać, kiedy dzisiaj tak euforycznie łączymy bezpieczeństwo naszego kraju z sojuszem militarnym i politycznym ze Stanami Zjednoczonymi. Wydaje się to słuszne i przemyślane. Nie zapominajmy jednak, że co prawda w dwóch kluczowych momentach w ciągu ostatnich 100 lat historii Polski Ameryka udzieliła nam największego wsparcia, ale zadała też jeden z najdotkliwszych ciosów. Ponad 100 lat temu odzyskaliśmy niepodległość dzięki szlachetnej determinacji prezydenta Woodrowa Wilsona. 27 lat później tę suwerenność utraciliśmy w wyniku geszefciarskiej zdrady prezydenta Franklina D. Roosevelta. Niestety, nie ma innego słowa, którym można by scharakteryzować jego zgodę na przekazanie Polski pod sowiecką hegemonię.

Zresztą nad czym tu lamentować: czy ktokolwiek naprawdę wierzy, że politycy kierują się jakimkolwiek imperatywem moralnym? Polityka to ukwiecony banałami marketing, który ma zaspokajać określone potrzeby i osiągać spodziewany zysk. I pod tym względem postawa amerykańskiego prezydenta na konferencji jałtańskiej jest modelowym przykładem troski o własny interes narodowy. Kiedy trwała konferencja jałtańska, dowództwo amerykańskiego frontu pacyficznego dopiero opracowywało atak na Iwo Jimę, w dalszych planach była inwazja na Okinawę. Imperium japońskie trzymało się naprawdę mocno. Roosevelt zdawał sobie sprawę, że sowieckie wsparcie w Mandżurii jest warte każdej ceny.

W Jałcie ujawnił się stosunek elit amerykańskich do sprawy polskiej. Dla Waszyngtonu miała ona znaczenie drugorzędne. Taką postawę celnie skonkludował niemal dwa wieki temu Napoleon Bonaparte: „Politykę wszystkich mocarstw określa ich położenie geograficzne". Powinniśmy o tym pamiętać, gdy entuzjastycznie powierzamy nasze bezpieczeństwo narodowe sojusznikowi odległemu o 8 tysięcy kilometrów.

Historia lubi się powtarzać. Otrzepmy z pyłu zapomnienia słowa prezydenta Geralda Forda, który podczas debaty z Jimmym Carterem w 1976 r. oświadczył: „Nie wierzę, aby Polacy uważali się za będących pod domeną Związku Radzieckiego. Każdy z tych krajów [Europy Wschodniej] jest niezależny i autonomiczny". Przypomnijmy sobie, jak Barack Obama prosił prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa, aby ten dał mu czas w sprawie amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej w Europie Środkowej. Wreszcie zwróćmy uwagę na slogan wyborczy Donalda Trumpa „America First", który nie bez przyczyny został zapożyczony od potężnego ruchu izolacjonistycznego. Jałta jest ostrzeżeniem i przypomnieniem, że żadne obietnice i deklaracje nie są trwałe. Dlatego jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny.

Niedobrze się dzieje, gdy przełomowe wydarzenia historyczne oceniają ich uczestnicy. Co innego wspomnienia i relacje. One są konieczne do ochrony przed zapomnieniem. Ale ich ocena należy do następnych pokoleń. To dlatego nie wierzymy ocenom panowania Nerona wystawionym przez żyjącego w jego czasach Tacyta, nie mamy zaufania do panegiryków na cześć Bolesława Krzywoustego napisanych przez Galla Anonima czy oburzamy się na Jana Długosza za obrzucanie kalumniami króla Władysława Jagiełły.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie