Mogło się zdawać, że romans dojrzałej wdowy z mężczyzną po przejściach – zwłaszcza gdy są parą nudnych naukowców – nie zainteresuje nawet działu plotek w najtańszym brukowcu. Jednak choć Maria Skłodowska-Curie i Paul Langevin nie byli gwiazdami estrady, to ich związek trafił na pierwsze strony gazet, przykuł uwagę rządu i wywołał zamieszki uliczne.
To jedyny powód, by wracać do historii, która wstydliwą plotkę zmieniła w sprawę racji stanu i narodowej godności Francji. Trywialny skandalik obyczajowy z lamusa silniej demaskuje francuskie mity, niż wyrządza szkodę pamięci uczonej.
Życie przerwane w połowie
Zdawało się, że po współdzielonej z mężem Nagrodzie Nobla z fizyki tragiczna śmierć Pierre'a w 1906 r. będzie kulminacją życia Marii Skłodowskiej. Co jeszcze mogło czekać kobietę, której związek ze zmarłym partnerem był tak ścisły, że nie sposób odróżnić ich prywatności i pracy?
W istocie ich małżeństwo przypominało bardziej kontrakt partnerski niż owoc burzy uniesień. On, mieszkający przy rodzicach 34-letni kawaler, w ramach zalotów dedykował jej książkę o romantycznym tytule: „Symetria w polach elektrycznych i magnetycznych" oraz umożliwił pracę naukową, przyjmując do swego laboratorium. Ona pisywała liściki o przyjaźni, zaufaniu i wspólnocie poglądów na zbawienie ludzkości przez naukę i postęp. Tak w małżeństwie, jak i przed nim, dnie i noce spędzali w pracowni.
Ślub zakochanych, którego formalność ocierała się o abnegację, sprowadził się do podpisania papierów w ratuszu. Małżonkowie zrezygnowali nawet z obrączek, ograniczając uroczystość do wciśnięcia panny młodej w nową garsonkę, jednak wybraną według praktycznych kryteriów, by zniosła plamy po odczynnikach.