Historia ma tę wyjątkową przypadłość, że w miarę upływu czasu potrafi zapominać złe czyny, a nawet kiedy patyna wieków przykryje już ludzkie zbrodnie i występki, przemienia w ludzkiej pamięci wszelkiej maści oprychów i kryminalistów w romantycznych obrońców biednych i uciśnionych. Janosik, którego tak chętnie chcieliśmy spolonizować w II RP i PRL, był takim właśnie przykładem wyrzutka i tułacza, dla którego porządek prawny i własność nie miały większego znaczenia.

„Od gęby se odejmie, a bliźniemu do. Dla niego święci w niebie tron szykują" – mówił grany przez Bogusza Bilewskiego Kwiczoł do plebana w polskim serialu telewizyjnym o tym góralskim harnasiu. Legendy o takich Janosikach ma niemal każdy naród i każda kultura. W „Księdze zbójników karpackich" jest tych reketierów cały poczet: od Targolika z Łomnej przez trzech Klimczoków po Ondraszka. Niewiele mieli oni wspólnego ze szlachetnym typem serialowego Janosika o obliczu Marka Perepeczki. Bardziej pasował do nich wizerunek krwawych wikingów w typie Ragnara Lodbroka czy jego syna Hvitserka. Parafrazując słynny dowcip rysunkowy Andrzeja Mleczki, można powiedzieć, że z zawodu zbója najbardziej cenili oni sobie gwałcenie i mordowanie.

Oczywiście pomysł okradania ludzi przedsiębiorczych, zdolnych, pracowitych i lepiej sobie radzących w życiu jest stary jak świat. W kulturze zachodniej taką złodziejską praktykę gloryfikował mit o angielskim złodzieju i łupieżcy nazywanym Robinem z Locksley (alias Robinem w Kapturze). Jak głosi legenda rozpowszechniana w XII wieku w środkowej Anglii, a konkretnie w hrabstwie Nottingham, ten rzekomo szlachetnie urodzony banita i kłusownik – otoczywszy się zgrają podobnych mu wyrzutków – okradał ludzi bogatych, a fanty rozdawał biednym. Czy w ogóle istniał? Nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że jego legenda silnie działała na wyobraźnię wszelkiej maści ówczesnych burzycieli porządku społecznego, którzy chętnie rozdają cudzą własność. W rzeczywistości na stworzenie półmitycznej postaci Robin Hooda pracowało kilku rzezimieszków wykorzystujących okres bezhołowia związanego z nieobecnością w Anglii suwerena – króla Ryszarda I Lwie Serce.

Znany nam szlachetny rabuś Robin Hood został wykreowany dopiero pod koniec XIX w. przez amerykańskiego pisarza Howarda Pyle'a, który w wolnych chwilach pisywał awanturnicze opowiadania dla młodzieży. Bohater napisanej w 1883 r. powieści „Wesołe przygody Robin Hooda" znacznie odbiegał jednak od romantycznego obrońcy ludu angielskiego ukazanego w późniejszych filmach i serialach z drugiej połowy XX w. Nawet Howard Pyle podkreślał, że rabunku własności nigdy nie można nazwać czynem szlachetnym i w imię żadnej ideologii nie można dzielić ludzi klasowo na gorszych, czyli bogatych, i dobrych, czyli biednych, ani też brać przykładu z postaci takich jak Robin Hood, słowacki bandzior Janosik czy kalifornijski banita Joaquín Marieta – pierwowzór Zorro.

Na legendach o szlachetnych zbójach, co odbierają bogatym, a rozdają biednym, wychowali się naprawdę groźni kontestatorzy, głoszący nieuniknioną walkę klas. Zachwyca nas, kiedy Robin Hood, bohater powieści Roberta Pyle'a, mówi do biskupa Nottingham: „Tu, w puszczy, jesteśmy wszyscy równi, nie ma wśród nas biskupów ni baronów, ni hrabiów, są tylko ludzie, więc musisz dzielić nasze życie, dopóki z nami poprzestajesz". Ciarki przechodzą jednak po plecach, kiedy uświadomimy sobie, że słowa te mogły być jedną z wielu inspiracji dla Włodzimierza Lenina, miłośnika powieści Pyle'a, który w 1919 r. napisze w bolszewickiej gazecie „Krasnyj Miecz": „Nasz kodeks moralny jest absolutnie nowy (...). Nam wszystko wolno, ponieważ jako pierwsi na świecie wyciągamy miecz nie w celu zniewolenia, lecz w imię wolności i wyzwolenia spod ucisku". Piękna legenda przerodziła się w krwawą rzeczywistość.