Tymczasem mieszkańcy Okinawy od ponad 70 lat czekają, aż siły zbrojne USA z ich ziemi się wreszcie wyniosą. To zrozumiałe pragnienie, bo przecież amerykańska armia, flota i lotnictwo zmieniły w 1945 r. tę pełną uroku wyspę w „płonące buddyjskie piekło", de facto okupowały ją aż do 1972 r. i do dzisiaj sprawiają kłopoty miejscowej ludności.
Są jednak na świecie miejsca, gdzie Amerykanie zrzucili bardzo dużo bomb, a mimo to miejscowi za nimi tęsknią. Takim miejscem jest Wietnam. Większość populacji tego dynamicznie rozwijającego się azjatyckiego kraju jest na tyle młoda, by wojna prowadzona przeciwko Amerykanom była dla niej wspomnieniem tak odległym, jak dla Polaków kampania wrześniowa. Uczyli się o niej w szkołach, słyszeli coś od rodziców lub dziadków, obejrzeli kilka filmów i tyle.
Odkąd blisko trzy dekady temu rozpoczęto tamtejszą pierestrojkę, USA przestały być przedstawiane w propagandzie jako wróg. Stały się cenionym inwestorem, a Wietnam szeroko otworzył się na amerykańską popkulturę. Okręty wojskowe USA wizytują wietnamskie porty, a wojskowi i politycy z obu krajów gawędzą sobie w serdecznej atmosferze o przeciwstawianiu się chińskiej potędze. Wietnam wyraźnie liczy na wsparcie USA w sporach dotyczących wsyp na Morzu Południowochińskim. – Dobrze by było, gdyby Amerykanie mieli u nas swoje bazy, ale oni są egoistami i na to nie pójdą. Nie będą nas chcieli bronić przed Chinami – taką opinię usłyszałem od młodej mieszkanki Hanoi.
Fraternizacja dawnych wrogów przyjmuje bardzo ciekawe formy. W muzeum straszliwego więzienia Hoa Lo w Hanoi, zwanego przez osadzonych tam kiedyś amerykańskich jeńców Hanoi Hilton, z dumą eksponowany jest kombinezon lotniczy senatora Johna McCaina. Obok niego wiszą na ścianie zdjęcia z wizyty złożonej kilka lat temu przez tego politycznego weterana. McCain z uśmiechem na ustach pokazuje celę, w której go trzymano. Stoi też obok pomniczka upamiętniającego zestrzelenie jego samolotu w październiku 1967 r. przez północnowietnamską artylerię przeciwlotniczą. Człowiek, który stracił zdrowie w komunistycznej niewoli, jest fetowany przez dawnego wroga jak bohater.
Amerykanów też stać na podobne gesty. Zmarły w 2006 r. Pham Xuan An, południowowietnamski dziennikarz i zarazem niezwykle skuteczny agent północy, kilka lat przed śmiercią został zaproszony do zwiedzania amerykańskiego okrętu wojennego. Potraktowano go nie jak niebezpiecznego szpiega, który wielokrotnie krzyżował szyki USA, ale jak starego przyjaciela. Pham zresztą zawsze uważał się za miłośnika Ameryki, nawet gdy walczył przeciwko niej na tajnym froncie. I za bycie zbyt blisko Amerykanów został po wojnie wtrącony do łagru.