W 1880 r., choć nawet to nie jest pewne, umarł Tomasz Tatar, znany z przydomków Myśliwiec i Ropsic – ostatni sławny rozbójnik tatrzański. Odkąd drugi raz uciekł z więzienia, poprzysiągł nigdy nie wrócić w kajdany, dlatego, póki miał siły, wiódł pustelniczy byt w Tatrach Orawskich, żyjąc z kłusowania i samotnych wypadów na rozbój w słowackich dolinach. Zapomniany przez krewnych, sam prawie nikomu nie ufał i nawet zimą unikał schronienia wśród ludzi. Gdy przed śmiercią zszedł do Zakopanego, nikt już na niego nie dybał. Wkrótce Chałubiński z Tetmajerem i Witkiewiczem uwznioślili wszystko co góralskie, razem ze zbójnicką przeszłością Podhala. Mieszczańska góralomania wniosła do powszechnej kultury mit szlachetnego zbója, jako chłopskiego rycerza i obrońcy sprawiedliwości. Lakoniczne zapisy akt sądowych są o wiele mniej romantyczne od ludowej legendy, za to pełne chciwości, krwi i okrucieństwa.
Dzikie pogranicze
Tradycja utożsamia rozbój chłopski z Podhalem, lecz już w XV w. ludowy bandytyzm rozlał się falą po całych Karpatach – od Huculszczyzny na wschodzie, aż po Śląsk i Morawy. I choć pogranicze nigdy nie było ostoją spokoju, wojny husyckie zmieniły ten obszar w wielką krainę bezprawia. Na Górnych Węgrzech Czesi stworzyli rozbójnicze armie, wzmocnione z czasem przez chłopów z obu stron granicy. Przed ich bandami nawet miasta nie były bezpieczne. Herszt największej, Fedor Głowaty, żądał od Bardejowa 400 złotych kary za powieszenie swoich kompanów. Co czeka miasto, gdy suma nie trafi do podkrakowskiej Mogiły, sugerowały dołączone do listu z pogróżkami rózgi oraz rycina przedstawiająca broń i szubienice.
Bardejów spłonął zgodnie z obietnicą Głowatego, lecz i jego udało się w końcu poskromić. Niemniej nowa wojna Jana Olbrachta z Władysławem znów nie służyła praworządności w Karpatach. Chłopskie bandy tołhajów grabiły polskie dwory aż pod Przemyślem, znajdując schronienie i oparcie w węgierskich magnatach. Dopiero po rozbiorze Węgier proceder przerwał układ Zygmunta Augusta z Habsburgami. Nie było to jeszcze klasyczne zbójnictwo, lecz zbudowało klimat moralny i prawny na trzy następne stulecia.
W tę atmosferę trafili nowi przybysze z południa i wschodu. Od XIV w. góry zaludniali Wołosi, przez co się rozumie mieszankę rusińskich, rumuńskich, serbskich i Bóg wie jeszcze jakich wędrownych pasterzy. Koczownicze ludy nie znały jarzma osiadłego życia, swobodnie chodząc z bydłem przez niczyje Karpaty. Z czasem ujęto ich w karby wiosek, zakładanych na prawie wołoskim, lecz przychodziło to bardzo opornie. Dach nad głową ułatwiał przetrwanie w karpackich warunkach, lecz stacjonarne życie po chatach było im wrogie i obce. „Luźni ludzie", czyli niezwiązani z żadnym miejscem wędrowcy, wciąż pojawiali się i znikali po obu stronach granicy, nie wiadomo skąd i dlaczego.
Tymczasem Maciej Korwin, budując chwilowe imperium, stworzył z ludności karpackiej rodzaj straży granicznej, do obrony Węgier przed najazdami i pilnowania porządku na drogach. Na górali spadł więcej niż przywilej, bo obowiązek noszenia broni, której koszty rekompensowało zwolnienie z podatków. W pewnym sensie lisa mianowano dozorcą kurnika.