Demokracja szlachecka – wielkość zapomniana

Pierwsza Rzeczpospolita była państwem unikalnym na skalę światową. Wielką, wspaniałą unią trzech narodów, prawdziwą demokracją i ostoją wolności religijnej. Mimo to w naszej historiografii ciągle przedstawia się ją w negatywnym świetle.

Aktualizacja: 07.01.2021 16:42 Publikacja: 07.01.2021 15:21

Liberum veto było szczytowym osiągnięciem wolności szlacheckiej. „Sejmik w kościele”, obraz Jana Pio

Liberum veto było szczytowym osiągnięciem wolności szlacheckiej. „Sejmik w kościele”, obraz Jana Piotra Norblina

Foto: Forum

Nazywamy ją Pierwszą Rzecząpospolitą, choć wcale do wszystkich pospolicie nie należała. Do demokracji szlacheckiej bardziej pasuje francuskie określenie République Sarmate. No bo rzeczywiście było to państwo, którym władała tylko jedna klasa społeczna, której każdy, choćby najbiedniejszy, przedstawiciel miał prawo czuć się równy samemu królowi.

Formalnie od 20 stycznia 1320 r., kiedy po 180 latach rozbicia dzielnicowego dzwony krakowskie ogłaszały światu koronację Władysława Łokietka na króla Polski, państwu temu przywrócono łacińską nazwę Regnum Poloniae. Wtedy właśnie, w wyniku uznania przez rycerstwo i duchowieństwo władzy praprawnuka Bolesława Krzywoustego, zakończyły się w Polsce rządy określane jako monarchia patrymonialna i rozpoczęła się epoka monarchii stanowej. Od tej pory władca musiał się zatem liczyć ze zdaniem rycerstwa i duchowieństwa. Po latach rządów dwóch ostatnich Piastów i objęciu tronu polskiego przez Andegawenów gwałtownie zaczęła się rodzić owa unikalna w skali całego świata hybryda republiki i królestwa, w której panować mieli monarchowie, ale rządzić – zjazdy, sejmy i sejmiki. Od 1386 do 1572 r. trwała dla Polski niezwykle pomyślna 186-letnia epoka, kiedy na tronie wawelskim zasiadało siedmiu królów z dynastii jagiellońskiej. Była to jednak dynastia, która za dziedziczenie korony musiała zapłacić aż 16 przywilejami szlacheckimi, z wolna decentralizującymi władzę monarszą.

Ostatni z nich, podpisany przez Zygmunta Starego przywilej z 1538 r., wprowadzał zakaz usuwania przez króla szlachty z urzędów. Oznaczało to monopolizację administracji państwa przez najmniej liczną warstwę społeczną, stanowiącą zaledwie 10 proc. populacji. Szlachta zapewniła sobie pełnię praw obywatelskich, mimo że pozbawieni niemal wszystkich praw chłopi stanowili 67 proc. populacji, a mieszczanie 23 proc. Dla porównania: w tym samym czasie w Anglii tytułem szlacheckim posługiwało się zaledwie ok. 3 proc. społeczeństwa.

W dobie monarchii elekcyjnej 11 królów koronowanych po śmierci Zygmunta Starego, nie licząc Anny Jagiellonki, powoli traciło wszystkie pozostałe atrybuty władzy królewskiej. W tym dziwnym systemie ustrojowym suweren coraz częściej zaczynał pełnić rolę kogoś w rodzaju prezydenta. Nikt zresztą do końca nie wiedział, czy monarcha nadal jest suwerenem, czy może, jak przyjęło się uważać współcześnie, suwerenem była już wspólnota obywateli, a król zaledwie jej reprezentantem.

Król w tej niezwykłej republice szlacheckiej pełnił dość osobliwą rolę. Jak pisał wielki etnograf Zygmunt Gloger: „Przez tysiąc lat bytu politycznego Polski historia przedstawia, w miarę rozwijania się narodu, stopniowe przejście od władzy panującego nieograniczonej do króla będącego tylko reprezentantem Rzeczpospolitej, cieniem władzy królewskiej, jednym z trzech równych sobie stanów, z zachowaniem nazwy króla, ponieważ ten nie przestał być nigdy naczelnym wodzem. Jak na prezydenta Rzeczpospolitej, król polski dość miał władzy, ale za mało, aby ta jego Rzeczpospolita ostać się mogła w formie Rzeczpospolitej, wśród kilku (sąsiednich) potęg militarnych, absolutnie rządzonych". To przekonanie o słabości władzy monarszej i rozpasaniu stanu rycerskiego stało się fundamentem zmasowanej krytyki epoki sarmackiej w XIX i XX wieku. Ale czy słusznie?

Jedną z ulubionych rozrywek szlachty były polowania (obraz Januarego Suchodolskiego)

Jedną z ulubionych rozrywek szlachty były polowania (obraz Januarego Suchodolskiego)

BEW

Jedna klasa, trzy warstwy

W tym artykule, tak jak zawsze, przedstawiam jedynie własną opinię, opartą bardziej na intuicji niż na obowiązującym w naszej historiografii paradygmacie roli demokracji szlacheckiej w upadku państwa polskiego.

„Na gruncie obyczaju słowiańskiego urósł potężny swobodami liczbą stan rycersko-szlachecki, a ponad tą wielokrociową rzeszą kilkadziesiąt rodzin najzamożniejszych stworzyło klasę panującą, która w rzeczywistości rządziła Rzecząpospolitą" – napisał Zygmunt Gloger. To najbardziej esencjonalna, wyrażona z niemal matematyczną precyzją, definicja Pierwszej Rzeczypospolitej i przyczyn jej upadku. Choć król, senatorowie i szlachta tworzyli jedną, równą sobie klasę, wzorowaną na Trójcy Świętej, to w rzeczywistości zarówno sukcesy, jak i porażki tego państwa obciążają owe nieliczne rodziny magnackie.

Byłoby przy tym niesprawiedliwością wskazywać na wszystkie wielkie rody polskie jako wylęgarnie wszelkiego zła – korupcji, nepotyzmu i prywaty. Wiele rodów magnackich zasługiwało na podziw za służbę dla ojczyzny.

Stroje typowe dla polskiej szlachty w XVII stuleciu (rysunek z 1885 r.)

Stroje typowe dla polskiej szlachty w XVII stuleciu (rysunek z 1885 r.)

BEW

Znakomity profesor prawa cywilnego, członek Rady Stanu Królestwa Kongresowego, Walenty Dutkiewicz zwracał uwagę w „Encyklopedii Powszechnej" S. Orgelbranda, że „szlachta polska, równa wprawdzie de iure, w rzeczy dzieliła się na wyższą, czyli stan senatorski, i niższą, czyli właściwy stan rycerski, jako niby bracia starsi i młodsi". W rzeczywistości podział ten był znacznie bardziej złożony. Co prawda, w każdym zakątku Rzeczypospolitej powtarzano z dumą przysłowie, że „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie", ale z ową równością różnie bywało. Bez wątpienia stan rycerski był stanem uprzywilejowanym i wyłącznie przeznaczonym do dostojeństw, ale samo tytułowanie się szlachectwem wcale nie otwierało bram do wyższych urzędów.

Szlachta miała prawo wyboru króla. Dopóki żyli potomkowie w linii prostej Władysława Jagiełły, wybór ten był zawężony jedynie do familii panującej. Po śmierci Anny Jagiellonki królem mógł zostać każdy szlachcic. Kiedy zatem mówiono nieraz o wyborze Piasta na króla, marzono o wyborze obywatela, a więc szlachcica. Inne tytuły arystokratyczne były dla panów szlachty nieistotne i pochodziły jedynie z nadania obcych władców.

Nobilitacja

Różnie z tą równością panów braci bywało. Szlachectwo nabywało się z urodzenia po ojcu szlachcicu. Mówiło się wówczas o stanie rycerskim po mieczu – szlachectwie rodowitym. W przeciwieństwie jednak do rycerza potomek szlacheckiej linii męskiej nie musiał być pasowany. Szlachcicem się rodził.

Przez pewien okres naszej historii szlachectwo można też było nabyć przez adopcję, czyli „przyjęcie do herbu". Ze względu na szerokie rozmiary tej praktyki, opłacanej przez bogatych chłopów, którzy wzbogacili się na wojnach, w 1601 i 1633 r. zakazano jej pod karą utraty własnego szlachectwa.

Wcześniej nobilitacja była przywilejem królewskim. Monarcha decydował o tym, kto pochodzący z niższych stanów może zostać uszlachcony. Jednak po 1578 r. przywilej ten został przekazany w ręce sejmu walnego.

Ale czy każdy chciał być szlachcicem? Otóż niekoniecznie. Mieszczanie trudniący się handlem, często znacznie bogatsi od szlachty, nie zabiegali o nobilitację. Szlachcic cieszył się co prawda pełnią praw, które dzisiaj nazwalibyśmy obywatelskimi, ale miał zakaz wykonywania niektórych zawodów pod karą utraty szlachectwa. Jeżeli zatem osiadł w mieście i oddał się kramarstwu lub szynkarstwu, szlachectwo tracił automatycznie.

Prawo to, choć wydaje się dzisiaj bardzo surowe i kastowe, w rzeczywistości chroniło obie klasy społeczne. Skoro mieszczanie byli pozbawieni prawa sprawowania wysokich urzędów, mieli przywilej wykonywania zawodów, od których szlachta miała się trzymać z daleka. Ten zakaz przenoszenia się do miasta powodował, że szlachta była związana fizycznie i mentalnie z prowincją. Jak pisał Zygmunt Gloger: „szlachcic, osiadający w mieście dla kramarskiego łokcia i szynkarskiej kwarty, był w swoim czasie prostym dezerterem ze stanu rycerskiego i najgroźniejszym dla mieszczan, bo zbrojnym w przywileje szlacheckie konkurentem kupieckim. Prawo tedy, o którem mowa, choć dziś wydaje się tak strasznie zacofanem, było w stosunkach owczesnych naturalnem prawem dla obu stanów". Innymi słowy, owe przywileje szlacheckie szeregowały i ograniczały szlachtę w nie mniejszym stopniu niż chłopstwo czy mieszczaństwo. Jakże często bowiem bywało, że niewielkie majątki szlacheckie upadały, a zrozpaczeni właściciele szukali ratunku w dostatniejszym życiu miejskim.

Szlachectwo zobowiązuje

Także lęk przed wojennym rzemiosłem pchał mniej predysponowanych do walki przedstawicieli stanu rycerskiego do życia w mieście, mieszczanie mieli bowiem obowiązek wspierać wysiłek wojenny króla i Rzeczypospolitej, ale stawać w szeregach jej obrońców nie musieli.

Szlachectwo tracili też ci, którzy zostali skazani na wieczną banicję połączoną z infamią. Utrata czci groziła „bezecnikom i sodomitom". Kto z braci szlachty uwiódł żonę swego sąsiada lub pozbawił czci jego córkę, tracił dobre imię i okrywał swój ród hańbą i utratą herbu. Homoseksualizm nie mieścił się nawet w kategoriach „bezeceństwa". Sodomia, jak określano wówczas stosunki osób tej samej płci, była grzechem śmiertelnym, „obrażającym naturę", a więc i śmiercią karanym. W 1561 r. niejaki Wojciech z Poznania, udając kobietę, poślubił Sebastiana Słodownika. Po dwóch latach nieudanego związku wyjechał do rodzinnego Krakowa, gdzie podobnie przebrany za kobietę poślubił Wawrzyńca Włoszka. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Wojciecha spalono na stosie, uzasadniając wyrok „występowaniem Wojciecha przeciw naturze".

Od 1578 r. tylko sejm mógł nobilitować chłopa lub mieszczanina. Zazwyczaj taki nuworysz w stanie rycerskim nie miał praw równych starej szlachcie herbowej. Do nadania szlachectwa sejm często dodawał klauzulę salvis legibus de scartabellis, oznaczającą, że dopiero w trzecim pokoleniu uszlachconego chłopa lub mieszczanina ród jego będzie dopuszczony do sprawowania wysokich urzędów. Znamienne, że ten krzywdzący warunek skartabellatu zniósł dopiero car Aleksander I w 1817 r.

Osobną sprawą było nadanie cudzoziemcowi prerogatyw szlachectwa polskiego. Nieważne, czy indygenatem obdarzano zagranicznego szlachcica czy mieszczanina – w obu przypadkach nobilitowani musieli złożyć przed kanclerzem przysięgę na wierność królowi i Rzeczypospolitej. Przyjęcie w poczet szlachty polskiej wcale nie było zresztą łatwe. Cudzoziemcy musieli się wykazać ponadprzeciętnymi zasługami dla obronności Rzeczypospolitej, które musiał uznać jednogłośnie cały sejm walny. Ta jednomyślność podejmowania uchwał i przegłosowywania ustaw była sygnaturą demokracji szlacheckiej. Tak trudna droga do nobilitacji wskazywała, że polska szlachta uważała się nie tylko za klasę wywyższoną nad inne, ale niemal za naród wybrany, pochodzenie swoje wywodzący od starożytnych Sarmatów, którzy mieli przed wiekami zamieszkiwać dolinę Wołgi. Stąd istniało szczególne przekonanie, że w polskich Sarmatach płynie krew najlepszych wojowników, posługujących się najwspanialszą bronią na świecie – polską szablą.

Miłość do szabli

Nie był to oczywiście nasz rodzimy oręż ani nie pochodził z legendarnej Sarmatii. Przez pierwsze trzy stulecia istnienia państwa polskiego podstawową bronią rycerza był obosieczny miecz prosty nadawany przez suwerena wraz z pasem.

W XIII wieku do Polski przybyła szabla krzywa, którą – jak zwraca uwagę Zygmunt Gloger – Arabowie nazywali „saif", Hiszpanie „savia", a Francuzi „sabre". Polska nazwa zapożyczona została zapewne od Węgrów, którzy nazywali ją „sablya". Niektórzy badacze uważają także, że polska szabla była udoskonaloną bronią zdobytą od Mongołów.

Nie ma żadnej wątpliwości, że szabla polska była ukochaną bronią polskiej szlachty. Ta swoiście mistyczna relacja polskiego rycerza i jego szabli stała się fundamentem filozofii sarmackiej w XVI, XVII i XVIII stuleciu. Jak pisał Zygmunt Gloger: szabla „stała się więc ukochaną bronią narodu, którą rycerz polski oddawał w boju jeno razem z życiem. Stosunek, jaki zachodził między Polakiem i jego szablą, nie powtarza się u innych narodów".

Także posługiwanie się nią w walce było odmienne od jakiejkolwiek innej szermierki. Nazywano to sztuką krzyżową lub cięciem rejowskim, referendarskim itp. Szabla miała dwojakie zadanie: była niezwykle skutecznym orężem na wojnie, ale w czasach pokoju stanowiła przede wszystkim niezrównaną ozdobę i symbol majętności jej właściciela. Dlatego też nasi przodkowie posiadali w swoich dworach dwa rodzaje szabel. Do kontusza noszono zdobnie oprawiony pałasik polski lub karabelę. W boju jednak niezbędna była szabla „czarna", bez ozdób, ale znakomicie wyważona, ostra jak brzytwa i jakby wrośnięta w rękę szermierza.

Choć stosuję tu określenie „szabla polska", to nie było jednego rodzaju takiej broni. Już na pierwszy rzut oka można dostrzec różnice między bułatem, czeczugą, karabelą, serpentyną czy demeszką, zwaną także damascenką. Ta ostatnia pochodziła aż z Syrii i była używana przez Turków. Gloger uważał jednak, że najcenniejsze i najlepsze polskie szable wyrabiane były w Staszowie Sandomierskim, gdzie płatnerze lub miecznicy tworzyli prawdziwe arcydzieło szermiercze – staszówki. Także od imion królów, których oblicza rycerstwo polskie kazało grawerować na swoich szablach, powstały nazwy: batorówki, zygmuntówki i augustówki.

Mimo że szabla była skarbem rodzinnym, to wcale jej nie oszczędzano. Nie leżała oprawiona jeno w zdobną jaszczurową pochwę na dnie jakiejś rodzinnej szkatuły, ale niemal codziennie służyła do ćwiczeń szermierczych. Znakomicie te treningi ilustruje fragment naszej epopei narodowej:

„U drzwi domostwa wszystkie klamki, ćwieki, haki,

Albo ucięte, albo noszą szabel znaki:

Pewnie to próbowano hartu

Zygmuntówek,

Któremi można śmiało ćwieki obciąć z główek,

Lub hak przerznąć, w brzeszczocie nie zrobiwszy szczerby".

Dzisiaj ślady takich praktyk szermierczych w naszych domach świadczyłyby o nieporządku tu panującym lub niechlujstwie gospodarzy. W Pierwszej Rzeczypospolitej były one najlepszą ozdobą domu, znakiem pokazującym, że gospodarz zna swoje wojenne rzemiosło. A rzemiosło owo najważniejszym w życiu szlachcica było. Stan rycerski stworzony był bowiem przede wszystkim do obrony kraju i do stawiania się na wezwanie króla. Jest błędem powielanie fałszywej opinii, że Rzeczpospolita, pozbawiona wojsk koronnych i oparta jedynie na pospolitym ruszeniu, upaść musiała.

Duma i uprzedzenia

Epoka, którą w skrócie nazwać można demokracją sarmacką, trwała blisko pół tysiąca lat. Ostatnim samowładnym królem Polski był Kazimierz Wielki. Od tego czasu władzę powoli przejmuje cały stan rycerski, kwitnie wolność, tworzą się zjazdy ewoluujące w sejm. W tym czasie rodząca się Rzeczpospolita stanowi jedną z największych potęg militarnych Europy. Dzisiaj podziwiamy siłę i bogactwo Stanów Zjednoczonych, ale mają one zaledwie 253 lata. Najbliższe półwiecze zadecyduje, czy utrzymają swoją mocarstwowość.

Przez kilkanaście pokoleń szlachta wiernie służyła królowi i państwu. Pejoratywne kojarzenie sarmatyzmu z procesem upadku państwa pod koniec XVIII stulecia jest dziełem zrażonych do demokracji historyków Oświecenia, którzy widzieli, jak ustrój szlachecki nie potrafił się wyzwolić z kleszczy trzech autorytarnych potęg sąsiedzkich.

Szczególnie dzisiaj, kiedy tak bardzo jesteśmy przesiąknięci ślepym uwielbieniem dla demokracji i wolności na wzór zachodni, powinniśmy z dumą wspominać, że polski parlamentaryzm, prawo powszechnego wyboru głowy państwa i demokracja są jednymi z najstarszych w Europie.

Dzisiaj postrzegamy takie narzędzia demokracji szlacheckiej jak liberum veto jako zło wcielone. Zapominamy przy tym, że spoglądamy na nie z perspektywy ludzi żyjących dwa wieki po upadku Pierwszej Rzeczypospolitej, którzy znają bieg dziejów. Czy za dwa wieki nasi potomkowie nie będą podobnie oceniać naszej demokracji, wiecznych kłótni o sprawy doraźne, partyjniactwa, rozdawnictwa, krzykactwa sejmowego i obecnych sojuszy? Liberum veto było szczytowym osiągnięciem wolności szlacheckiej. Powstało z troski o los państwa, województwa czy powiatu. Dawało stroskanemu obywatelowi prawo zatrzymania procesu, który on postrzegał jako zagrożenie dla wolności ogółu i jego praw. Przede wszystkim opierało się na zasadzie jedności sejmowej – jednomyślności w uchwalaniu praw. To bardzo ważne, żeby to zrozumieć. Bez tego tkwimy bowiem w nieustannym, jakże charakterystycznym dla współczesnego Polaka, przekonaniu, że nasza historia to dzieje anarchii, warcholstwa i pieniactwa. Jednomyślność nie polegała na długich jałowych debatach przerywanych nieustannym zwrotem „ja panu/pani nie przerywałem", ale na przyłączeniu się mniejszości opozycyjnej do większości, w imię dobra wspólnego. Publico bono było bowiem najwyższą i najświętszą wartością naszych przodków, która w Drugiej i Trzeciej Rzeczypospolitej stała się karykaturą troski o przyszłość narodu.

W epoce fascynacji demokracją zapominamy, że była ona fundamentem ustroju państwa polskiego przez pół tysiąca lat. Ulegamy zafałszowanej już w epoce Oświecenia, a potem celowo pogłębianej w czasach zaborów i PRL, skłonności do spłycania demokracji szlacheckiej do poziomu awanturnictwa sejmowego i doszukiwania się wszelkiego zła w liberum veto.

Demokracja szlachecka była jedną z najwspanialszych kart w naszych dziejach. Polska szlachta, ale także polskie mieszczaństwo, chłopstwo oraz duchowieństwo stworzyły unikalną kulturę, pierwszą unię trzech europejskich narodów – wielojęzykowe, tolerancyjne, zamożne państwo, w którym istniała bezprecedensowa w skali całego świata wolność wyznawanej religii.

Nazywający nas Polaczkami zaborcy zaszczepili w nas przekonanie, że nasi przodkowie byli głupi i skłóceni. To sposób myślenia niewolników, który należy odrzucić, by na nowo i z dumą napisać podręczniki historii.

Nazywamy ją Pierwszą Rzecząpospolitą, choć wcale do wszystkich pospolicie nie należała. Do demokracji szlacheckiej bardziej pasuje francuskie określenie République Sarmate. No bo rzeczywiście było to państwo, którym władała tylko jedna klasa społeczna, której każdy, choćby najbiedniejszy, przedstawiciel miał prawo czuć się równy samemu królowi.

Formalnie od 20 stycznia 1320 r., kiedy po 180 latach rozbicia dzielnicowego dzwony krakowskie ogłaszały światu koronację Władysława Łokietka na króla Polski, państwu temu przywrócono łacińską nazwę Regnum Poloniae. Wtedy właśnie, w wyniku uznania przez rycerstwo i duchowieństwo władzy praprawnuka Bolesława Krzywoustego, zakończyły się w Polsce rządy określane jako monarchia patrymonialna i rozpoczęła się epoka monarchii stanowej. Od tej pory władca musiał się zatem liczyć ze zdaniem rycerstwa i duchowieństwa. Po latach rządów dwóch ostatnich Piastów i objęciu tronu polskiego przez Andegawenów gwałtownie zaczęła się rodzić owa unikalna w skali całego świata hybryda republiki i królestwa, w której panować mieli monarchowie, ale rządzić – zjazdy, sejmy i sejmiki. Od 1386 do 1572 r. trwała dla Polski niezwykle pomyślna 186-letnia epoka, kiedy na tronie wawelskim zasiadało siedmiu królów z dynastii jagiellońskiej. Była to jednak dynastia, która za dziedziczenie korony musiała zapłacić aż 16 przywilejami szlacheckimi, z wolna decentralizującymi władzę monarszą.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie