I wojna indochińska: Jak Francuzi stracili Wietnam

Po desancie w rejonie Dien Bien Phu Francuzi zamierzali wydać siłom Viet Minhu decydującą bitwę. Zostali jednak oblężeni i ostatecznie pokonani 7 maja 1954 r. Tak zakończyło się francuskie panowanie w Indochinach.

Publikacja: 03.01.2019 18:00

Pod Dien Bien Phu wojska francuskie znalazły się w potrzasku, odcięte od jakiejkolwiek pomocy

Pod Dien Bien Phu wojska francuskie znalazły się w potrzasku, odcięte od jakiejkolwiek pomocy

Foto: AFP

20 listopada 1953 r. o godzinie 5.00 samolot C-47 Dakota nr 356 startuje z lotniska wojskowego Bach Mai w Hanoi. Na pokładzie po raz pierwszy (i ostatni) w historii operacji powietrznodesantowych znajduje się aż trzech generałów: Pierre Bodet, zastępca głównodowodzącego sił francuskich w Indochinach, dowódca lotnictwa Jean Dechaux oraz Jean Gilles, legendarny dowódca sił powietrznodesantowych. Ich misją jest podjęcie decyzji w sprawie desantu na dolinę Dien Bien Phu. Po rozpoznaniu z powietrza stref zrzutu o 7.00 z pokładu Dakoty zostaje wysłany meldunek. Odbiera go dowódca sił francuskich w północnym Wietnamie, generał Rene Cogny, i natychmiast wydaje rozkaz do ataku. Godzinę później 65 samolotów wiozących 1827 spadochroniarzy jest w powietrzu. Nic już nie może powstrzymać operacji „Castor".

Za honor Francji

Dwie godziny późnej, gdy samoloty zbliżają się do położonej w pobliżu lotniska strefy lądowania „Natasza", oddziały 148. Samodzielnego Pułku Viet Minhu właśnie rozpoczynają ćwiczenia. Na widok lądujących spadochroniarzy Wietnamczycy natychmiast otwierają ogień. W dolinie znajduje się również 675. Pułk Artylerii z 351. Dywizji Ciężkiej VM, wzorowanej na sowieckich dywizjach artyleryjskich, a także kompania z 48. Pułku 320. Dywizji Piechoty VM. Mimo to przy wsparciu z powietrza lądowanie przebiega bez większych trudności. Drugiego dnia operacji razem z 1. Batalionem Spadochroniarzy Legii Cudzoziemskiej ląduje gen. Jean Gilles. Na ziemi wyjmuje z kieszeni niewielkie pudełeczko, wyciąga z niego swoje szklane oko i umieszcza je na miejscu. Zdejmuje hełm i zakłada spadochroniarski beret. Jest gotowy do przejęcia dowodzenia. Siły francuskie całkowicie panują nad sytuacją. W ciągu pierwszych trzech dni przy minimalnych stratach (11 zabitych) do doliny Dien Bien Phu zostaje zrzuconych 5100 ludzi i 240 ton sprzętu.

Spadochroniarze opanowują teren o powierzchni ok. 16x9 km i szybko zamieniają dolinę w obóz warowny. W pobliżu pasa startowego wybudowanego przez Japończyków jeszcze w czasach II wojny światowej powstaje betonowy bunkier dowodzenia. Cały teren zostaje ufortyfikowany w systemie jeży – połączonych ze sobą umocnionych redut obronnych. Wokół lotniska powstają cztery główne rejony umocnione: „Claudine", „Huquette", „Eliane" i „Dominique". Dalej na północy trzy sektory peryferyjne mające strzec podejść do obozu: „Anne-Marie", „Gabrielle" i „Beatrice". Na południu sektor „Isabelle" z rezerwowym pasem startowym. Każdy sektor składa się z kilku mniejszych punktów oporu, które tworzą drewniano-ziemne schrony połączone systemem transzei obwałowanych workami z piaskiem i pniami drzew. Całość okalają pola minowe i gęste zasieki. Umiejscowienie pozycji pozwala na skuteczne krycie ogniem obszarów pomiędzy sektorami.

?Generał Vo Nguyen Giap na polu bitwy pod Dien Bien Phu

?Generał Vo Nguyen Giap na polu bitwy pod Dien Bien Phu

Getty Images

29 listopada gen. Gilles przekazuje dowództwo obozu pułkownikowi Christianowi de la Croix de Castriesowi. Ten urodzony żołnierz, pochodzący z arystokratycznej rodziny, w której tradycje wojskowe są przekazywane z pokolenia na pokolenie od czasów średniowiecza, ma teraz do dyspozycji 17 elitarnych batalionów żołnierzy, 10 czołgów M-24 General Cha?ee, 24 działa kal. 105 mm, cztery działa kal. 155 mm, 16 moździerzy kal. 120 mm, a dodatkowo 47 jeepów, 47 półtonowych ciężarówek Dodge, 27 ciężarówek GMC, dwa ambulanse oraz cztery spychacze. Wielkim atutem Francuzów jest ich wsparcie lotnicze. Do dyspozycji mają 173 samoloty bojowe oraz 77 transportowych, których liczba zostaje zwiększona do 100 w późniejszej fazie walk. Sześć z tych samolotów, przystosowanych do zrzucania napalmu, stacjonuje bezpośrednio na lotnisku w bazie. Wietnamczycy nie mają sił powietrznych, Francuzi zyskują więc pełną przewagę w powietrzu.

Uzbrojony po zęby obóz warowny Dien Bien Phu wydaje się pozycją nie do zdobycia. De Castries jest zadowolony i pewny swego. Rezygnuje nawet z maskowania swoich pozycji. Jego zdaniem, podobnie jak pozostałych oficerów sztabu, Wietnamczycy nie są w stanie przetransportować ciężkich dział na otaczające dolinę wzgórza. Nawet gdyby podjęli takie próby, francuska artyleria natychmiast je zlikwiduje. Brak maskowania to także swoista demonstracja siły. Dowództwo francuskie przygotowuje się do realizacji strategicznych zadań: wysyłania w teren silnych oddziałów w celu nękania i niszczenia partyzantów Viet Minhu i uniemożliwienia im przenikania na teren sąsiedniego Laosu. Liczy także na to, że głównodowodzący Wietnamskiej Armii Ludowej gen. Vo Nguyen Giap da się wciągnąć do otwartej bitwy w dolinie, w której mimo przewagi liczebnej nie będzie miał większych szans z elitarnymi oddziałami regularnej armii.

Na to liczył również francuski rząd, który gorączkowo szukał politycznego sposobu rozwiązania konfliktu w Indochinach. By jednak wyjść z twarzą z trudnej sytuacji przy negocjacyjnym stole, potrzebował wcześniej militarnego sukcesu, który wzmocniłby jego pozycję. Tym bardziej że ledwie pół roku wcześniej Giap przeprowadził udaną operację na terenie Laosu, podchodząc prawie na przedmieścia ówczesnej stolicy – Luang Prabang. Pokazało to po raz kolejny słabość francuskich sił. Czas naglił, a antykolonialne i pacyfistyczne nastroje społeczeństwa francuskiego, domagającego się szybkiego zakończenia „brudnej wojny", nie ułatwiały sytuacji...

Jak hartowała się stal

Generał Giap nienawidził Francuzów, odkąd zabili bądź uwięzili najbliższych członków jego rodziny: pierwszą żonę, dziecko, dwie siostry i ojca. Głównodowodzący Wietnamskiej Armii Ludowej ze spokojem przyjął wiadomość o desancie w dolinie. Doświadczony wojownik, który szlify bojowe zdobywał jeszcze w latach 40. w chińskiej partyzantce Mao Zedonga, długo czekał na taką okazję. Po powrocie z Chin w 1943 r. walczył jako dowódca Wietnamskiej Armii Ludowej przeciw Japończykom, a po ich kapitulacji przeciw Francuzom, którzy powrócili do Hanoi w 1945 r. Wielokrotnie pokonał okupantów w mniejszych bitwach i potyczkach. O ile w ciągu dnia kontrolę w terenie mieli francuscy żołnierze, o tyle noc należała do Viet Minhu. W 1950 r. Giap postanowił stanąć do konfrontacji w otwartej bitwie. Jednak mimo wsparcia ze strony Chin jego wojska poniosły w dolinie Rzeki Czerwonej sromotną klęskę. Od tego czasu czekał na okazję do odwetu. I teraz właśnie się nadarzyła.

Generał Giap i jego sztab rozpoczęli gigantyczną operację koncentracji ponad 50 tys. żołnierzy w okolicach Dien Bien Phu. Ponad 80 tys. cywilów głównie na rowerach przemierzało dziesiątki kilometrów, transportując zdemontowane ciężkie uzbrojenie na niedostępne, pokryte dżunglą wzgórza. W podziemnych bunkrach magazynowano broń, amunicję, lekarstwa i żywność. Ku zdumieniu oblężonych Wietnamczycy w przeddzień ostatecznego szturmu zgromadzili kilkadziesiąt amerykańskich haubic otrzymanych od towarzyszy z Korei, kilkadziesiąt moździerzy, 36 sowieckich dział przeciwlotniczych, wyrzutnie Katiusza, łącznie ok. 200 sztuk broni ciężkiej. Jednocześnie przeprowadzano operacje dywersyjne, nawet w odległych częściach kraju, by związać francuskie jednostki i uniemożliwić udzielenie jakiejkolwiek pomocy garnizonowi Dien Bien Phu.

Po klęsce w delcie Rzeki Czerwonej gen. Giap modyfikuje swoją doktrynę wojenną. Dochodzi do wniosku, że od swoich żołnierzy będzie wymagał większych poświęceń. Ma ich wystarczająco dużo, by przeprowadzać atak za atakiem bez względu na straty. Zdaje sobie jednak sprawę, że otwarty szturm na obóz Dien Bien Phu nie ma szans. Postanawia więc rozpocząć oblężenie, powoli zdobywać teren i cierpliwie zaciskać obręcz. Dopiero wtedy poprowadzi rozstrzygający atak.

Jesteśmy okrążeni...

W grudniu 1953 r. z obozu Dien Bien Phu ruszają pierwsze operacje antypartyzanckie. W kierunku Laosu wyrusza batalion Legii Cudzoziemskiej pod dowództwem podpułkownika Langlaisa i po zaciętych walkach dochodzi do osady Sop Nao po drugiej stronie granicy, łącząc się z tamtejszymi siłami francuskimi. Kilka dni później po powrocie do obozu Langlais pisze jednak w raporcie, że utrzymanie stałej komunikacji z Sop Nao jest niemożliwe. Dla załogi Dien Bien Phu oznacza to, że są odcięci od wszelkiej pomocy mogącej nadejść drogą lądową. Kolejne wypady w dżunglę przeprowadzane na przełomie roku nie przynoszą istotnych sukcesów, zaczynają natomiast generować coraz boleśniejsze straty. 28 grudnia ginie trafiony serią 18 pocisków podpułkownik Guth, szef sztabu de Castriesa. Wszystko dzieje się kilkaset metrów od reduty „Anne-Marie", w samym centrum doliny.

Załoga obozu zaczyna zdawać sobie sprawę, że znajduje się w okrążeniu, a komunistyczne siły penetrują teren coraz bliżej ich odsłoniętych pozycji. Niebawem daje o sobie znać wietnamska artyleria, trwa systematyczny ostrzał poszczególnych redut. Umocnienia przewidziane do walki z przeciwnikiem uzbrojonym jedynie w broń ręczną nie dają żadnej osłony i są systematycznie rozbijane. Samoloty z zaopatrzeniem lądujące na lotnisku są zestrzeliwane przez regularną artylerię przeciwlotniczą. Dostawy sprzętu w dzień stają się dzięki temu praktycznie niemożliwe.

Straty francuskie od rozpoczęcia operacji w dolinie, czyli od 20 listopada 1953 r. do 15 lutego 1954 r., wynoszą 32 o?cerów, 96 podo?cerów i 836 żołnierzy. Oznacza to, że w ciągu niecałych trzech miesięcy ginie 10 proc. kadry oficerskiej i 8 proc. żołnierzy. Nie udaje się przy tym osiągnąć żadnego z zakładanych celów. Operacje antypartyzanckie zostają wstrzymane. Nic też nie wskazuje na to, że przeciwnik da się wciągnąć do otwartej bitwy w dolinie.

Suma wszystkich błędów

– Panowie, a więc to jutro, 13 marca o 17.00... – oznajmia swoim oficerom gen. de Castries, awansowany w trakcie walk. Tym razem wywiad ma dobre informacje. Następnego dnia Wietnamczycy rozpoczynają decydujące natarcie. Ich pierwszym celem jest reduta „Beatrice". Dwugodzinna nawała ogniowa roznosi pozycje obrońców. Ziemia zasypuje okopy, grzebiąc ludzi żywcem. Bunkier dowodzenia zostaje rozbity, a poszczególne punkty oporu walczą bez łączności. Poświęcenie i determinacja Viet Minhu są zaskoczeniem nawet dla żołnierzy Legii Cudzoziemskiej. Nieprzyjaciel prze naprzód, nie zważając na straty. Wietnamczycy walczą wręcz lub na dystansie kilku metrów, strzelając z pistoletów maszynowych. Tzw. ochotnicy śmierci, niosący ładunki wybuchowe lub wiązki granatów, wpadają do schronów, wysadzając je wraz z załogami. O godz. 2 w nocy odcinek „Beatrice" wpada w ręce wroga. Ginie 300 legionistów, a 250 lżej rannych dostaje się do niewoli. Legia składa pierwszą daninę krwi. Fakt, że tak elitarna jednostka została unicestwiona zaledwie w ciągu kilku godzin, jest głębokim szokiem dla obrońców.

Teraz wróg kończy kopać tunel w kierunku reduty „Gabrielle". Od pozycji francuskich dzieli żołnierzy Giapa zaledwie 50 metrów. Po nocnej przerwie z równą bezwzględnością Viet Minh atakuje broniący się tam 5. Batalion Strzelców Algierskich, odznaczony Legią Honorową za udział w bitwie pod Monte Cassino. Falowe ataki trwają całą noc. Gdy już wydaje się, że Viet Minh został odparty, pojawiają się kolejne fale napastników. Na pomoc Algierczykom ruszają dwie kompanie legionistów i batalion spadochroniarzy. Mimo wsparcia czołgów kontratak się załamuje. 15 marca z reduty „Gabrielle" nie zostaje już nic. 150 ocalałych Algierczyków z dumą podkreśla, że wytrzymali dłużej od legionistów z „Beatrice". Trzy dni później pada część punktów oporu w sektorze „Anne-Marie", dzięki czemu Wietnamczycy zbliżają się do lotniska.

Klęski w pierwszych dniach walki wywołują szok w dowództwie francuskim. Pułkownik Piroth odpowiedzialny za unieszkodliwienie artylerii wroga popełnia samobójstwo, wysadzając się granatem. Szef sztabu podpułkownik Keller załamuje się nerwowo i nie nadaje się do dalszej służby. Po kolejnej prośbie o pomoc w czasie nocnego zrzutu pod ciągłym ogniem smugowych pocisków lądują dodatkowe dwa bataliony spadochroniarzy. Lotnictwo robi, co może, ale kolejne naloty napalmowe nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Również wypady na wietnamskich saperów kopiących tunele nie są w stanie zmienić obrazu sytuacji. Loty na ostrzeliwane nieustannie pasy startowe zostają zawieszone. Zrzuty odbywają się tylko w nocy. Ewakuacja rannych i chorych staje się niemożliwa.

W nocy z 30 na 31 marca rozpoczyna się kolejna batalia. Celem ataku są rejony „Dominique" i „Eliane". To kluczowe pozycje dla całego obozu. Nawała ogniowa łamie ducha strzelców algierskich i marokańskich, którzy wycofują się na niższe pozycje. Do kontrataku ruszają spadochroniarze pod osłoną czołgów kpt. Hervoueta. W krwawych walkach wzgórza przechodzą z rąk do rąk. O ile jednak Wietnamczycy po każdym ataku otrzymują wsparcie, o tyle spadochroniarze nie mogą na nic liczyć. Wszystkie odwody są związane walką. Do 4 kwietnia toczą samotny bój. Ostatecznie udaje się utrzymać jedynie dwa spośród pięciu wzgórz. W tym starciu gen. Giap traci ponad 3 tys. żołnierzy.

12 kwietnia w brawurowym desancie ląduje wsparcie elitarnych jednostek spadochronowych, które od razu wchodzą do akcji, ale wkrótce zostają zdziesiątkowane. Pozycje obrońców kurczą się systematycznie. Do tego wszystkiego 22 kwietnia zaczyna się monsun. Deszcze zalewają okopy i umocnienia sił francuskich. Ludzie chorują. Pojawia się gangrena. W odległym Hanoi dywersanci Giapa niszczą wiele samolotów, jeszcze bardziej zmniejszając szansę na odsiecz. Na początku maja na pozycje oblężonych skacze 745 ochotników, którzy nie są spadochroniarzami. 500 z nich to legioniści. Skaczą po raz pierwszy w życiu, w nocy, pod ciągłym ostrzałem, nie wiedząc, czy wylądują wśród swoich czy na pozycjach wroga. Po długich dyskusjach i targach otrzymają potem patenty spadochroniarskie i prawo noszenia na mundurze odznaki spadochronowej. Ochotników jest więcej, ale zrzuty nad Dien Bien Phu również zostają zawieszone. Zbliża się nieunikniony koniec.

Samotna „Isabelle"

Pułkownik Andre Lalande dobrze przygotował się do obrony. Jego oddalona nieco placówka liczyła 1809 obrońców, trzy czołgi i artylerię. Była solidnie umocniona i zaopatrzona. Jednak siły wietnamskie skutecznie odizolowały redutę od reszty obrońców. 31 marca oddział uderzeniowy rozpoczął przebicie w kierunku centrum obozu, ale twardy opór Wietnamczyków uniemożliwił połączenie się z pozostałymi siłami. Stało się jasne, że obrońcy „Isabelle" zostali sami.

Generał Giap zostawił ich na koniec. 30 kwietnia przypadało święto Legii Cudzoziemskiej – Dzień Camerone. Mimo huraganowego ognia legioniści odśpiewali „La Boudin", a dwóch kapelanów – Pierre Tissot oraz ojciec Guidon – zostało mianowanych honorowymi legionistami. Podpułkownik Lemeunier odczytał przez radiowęzeł historię obrony fortu Camerone. Tradycji stało się zadość. Wszyscy czuli, że historia powtarza się właśnie na szańcach Dien Bien Phu. Ostateczny atak Wietnamczyków na redutę rozpoczyna się w nocy 1 maja. Prowadzone przez kilka dni ciężkie walki nie dają rezultatu. Rano 6 maja Viet Minh przystępuje do zmasowanego ostrzału artyleryjskiego. W jego wyniku wszystkie działa obrońców zostają zniszczone. Samotna „Isabelle" jest bezbronna. Zarówno reduta, jak i walczące zażarcie oddziały centrum są u kresu sił. Wietnamska piechota zajmuje teren kawałek po kawałku. Pozostaje jeszcze próba przebicia. Kierunek Laos. Jednak obrońcy nie mają już sił. Przed nimi zbyt wiele wietnamskich okopów. Do bunkra dowodzenia spływają kolejne informacje o heroicznym końcu kolejnych placówek. Wreszcie 7 maja generał de Castries nadaje ostatni meldunek: „Atakują masami ze wszystkich stron. Niszczę radio, tym razem to koniec. Żegnajcie, przyjaciele". O 17.30 do bunkra wdziera się pięcioosobowy wietnamski oddział. Do niewoli dostaje się de Castries oraz ponad 20 innych oficerów i żołnierzy. Gdy wyprowadzają ich na zewnątrz, na bunkrze powiewa już flaga komunistycznego Wietnamu. Pada rozkaz zaprzestania walki. Tylko legioniści na „Isabelle" mają wolną rękę. Lalande utrzyma się jeszcze kilka godzin. Ciągle ma nadzieję na przebicie się z kotła, jak kiedyś w Bir Hakeim. Ostatecznie jednak uznaje, że próba nie ma szans powodzenia i skończy się niepotrzebną rzezią. Walka jest skończona.

Po 55 dniach oblężenia generał de Castries stracił według różnych szacunków od 1300 do 2200 zabitych, 7000 dostało się do niewoli. Łączne straty wyniosły ok. 13 tys. ludzi. Francuzi stracili 77 samolotów, 14 czołgów i całą artylerię. Generał Giap miał 8000 zabitych, a łączne straty to 23 tys. żołnierzy. W wyniku podpisanego cztery miesiące później układu genewskiego Francja straciła Indochiny. Laos i Kambodża odzyskały niepodległość. Wietnam został podzielony na dwie strefy: komunistyczny Północny i kapitalistyczny Południowy. Planowane wcześniej wybory powszechne nigdy się nie odbyły. Intelektualne elity Paryża odetchnęły z ulgą...

Epilog

W kwietniu 1961 r. w Algierii i Paryżu doszło do puczu generałów, zwanego też buntem spadochroniarzy. Część jednostek Legii Cudzoziemskiej i spadochroniarzy kolonialnych postanowiła poprzeć puczystów. Żołnierze nie mogli się pogodzić z utartą Algierii. Pucz został błyskawicznie zażegnany, a dowódcy aresztowani. Francuski pisarz Jules Roy nazajutrz po klęsce puczystów napisał: „Jeżeli wielu najlepszych dowódców batalionów, młodszych oficerów i sierżantów, którzy walczyli pod Dien Bien Phu, jest teraz w więzieniu za to, że w pewnej chwili zwrócili się przeciw państwu, zawdzięczają to właśnie Dien Bien Phu, nabytej tam nieufności wobec swoich przełożonych oraz obojętności narodu, który pozostawił ich, żeby walczyli o sprawę, na której nikomu nie zależało".

W tym samym roku zmarł na atak serca jednooki dowódca spadochroniarzy generał Jean Gilles. Parę miesięcy wcześniej w Algierii zginął jego syn. Dowódca obrony Dien Bien Phu generał de Castries zrezygnował ze służby wojskowej w 1959 r. W 2013 r. w Centralnym Szpitalu Wojskowym w Hanoi zmarł w wieku 102 lat sędziwy generał Vo Nguyen Giap. Oficjalne kondolencje złożyły rządy siedmiu krajów: Kuby, KRLD, Laosu, Nikaragui, Singapuru, Wenezueli oraz Francji.

20 listopada 1953 r. o godzinie 5.00 samolot C-47 Dakota nr 356 startuje z lotniska wojskowego Bach Mai w Hanoi. Na pokładzie po raz pierwszy (i ostatni) w historii operacji powietrznodesantowych znajduje się aż trzech generałów: Pierre Bodet, zastępca głównodowodzącego sił francuskich w Indochinach, dowódca lotnictwa Jean Dechaux oraz Jean Gilles, legendarny dowódca sił powietrznodesantowych. Ich misją jest podjęcie decyzji w sprawie desantu na dolinę Dien Bien Phu. Po rozpoznaniu z powietrza stref zrzutu o 7.00 z pokładu Dakoty zostaje wysłany meldunek. Odbiera go dowódca sił francuskich w północnym Wietnamie, generał Rene Cogny, i natychmiast wydaje rozkaz do ataku. Godzinę później 65 samolotów wiozących 1827 spadochroniarzy jest w powietrzu. Nic już nie może powstrzymać operacji „Castor".

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie