"Stworzenie Adama" w kaplicy Sykstyńskiej: Błąd pierworodny

Ilekroć spoglądam na sklepienie kaplicy Sykstyńskiej, ogarnia mnie niewysłowiony zachwyt.

Publikacja: 03.01.2019 18:00

"Stworzenie Adama" w kaplicy Sykstyńskiej: Błąd pierworodny

Foto: Wikipedia

Nie ma doskonalszego, bardziej plastycznego i metaforycznego ukazania aktu stworzenia człowieka przez Boga niż namalowany w 1511 roku przez Michała Anioła Buonarrotiego fresk na sklepieniu tej świątyni. Nie ma też doskonalszego przedstawienia względności upływu czasu.

Czy komukolwiek lepiej udało się ukazać oblicze Boga Ojca? Najwspanialszy architekt świata jest tu zarazem sędziwy i piękny, dostojny, choć targany wielką namiętnością, przedwieczny, choć tak bardzo ludzki w swej fizjonomii, eteryczny, choć muskularny niczym olimpionik. Jak rzymski Jowisz, a przed nim grecki Zeus, chrześcijański Bóg Ojciec ukazany jest jako potężny mężczyzna, choć jednocześnie zdaje się lżejszy od powietrza, uwolniony od krępujących praw natury, unoszony przez gromadę zatrwożonych kreacją człowieka cherubów i naprężony niczym najnamiętniejszy kochanek, kiedy w ostatniej odsłonie miłosnego aktu przekazuje pierwszemu człowiekowi tchnienie życia.

Ludzka dłoń, ta sama, w której potomkowie Adama dzierżyć będą miecz, pióro i wiejadło, teraz w chwili tchnienia w nią ducha zdaje się być na granicy dwóch światów – materii nieożywionej i tej, którą wezwał do bytu ów najświętszy powiew. Patrząc na ten obraz, zdajemy się być świadkami ulotnie krótkiej chwili, efemerycznego ułamka dziejów, prapoczątku burzliwych relacji Boga i człowieka, kiedy duch wnika w materię. Czujemy się tak, jakby pozwolono nam podejrzeć największą, najważniejszą i najintymniejszą tajemnicę dotyczącą nas samych.

W geometrycznym, centralnym punkcie sklepienia kaplicy Sykstyńskiej, którą – jak głosi wieść – upodobał sobie na okazjonalne wizyty Duch Święty, nie znajduje się zatem wcale oblicze samego Stwórcy ani też jego dzieła, ale niewidzialnego, choć od razu dostrzegalnego, najczystszego aktu kreacji. Choć Bóg Ojciec zdaje się rozsadzać przestrzeń swoją niebiańską energią, obserwator odnosi wrażenie, że czas nagle zatrzymał się pomiędzy tym co niespełnione a czynem już dokonanym. Ta pauza w symfonii wszechświata zdaje się niczym zamarznięta górska rzeka, której spienione bałwany unoszą się nad kamieniami z zamiarem ich roztrzaskania, ale zmienione w sople lodu nigdy nie dosięgają swego celu.

Stwórca zdaje się całym swoim ciałem wyrażać ferment, który porusza sfery wszechświata, a jedynie budzony do życia człowiek wydaje się w tej całej eksplozji istnienia zachowywać największy spokój lub wręcz dziecinną obojętność.

Ciekawe, jakie uczucie ogarnęło duszę papieża Juliusza II, kiedy po raz pierwszy wszedł do kaplicy Sykstyńskiej i – podniósłszy oczy ku górze – ujrzał w żywych, świeżych kolorach ową scenę, która nawet dzisiaj – w epoce cyfrowych efektów specjalnych – nie ma sobie równych? To oczywiście pytanie retoryczne. Doskonale znamy bowiem nieustanne potyczki tego wojowniczego papieża z Michałem Aniołem. Plotki głoszą, że Juliusz II zakradał się nocą do Sykstyny – jak nazywano papieską kaplicę Pałacu Apostolskiego – i wdrapując się po chybotliwych drewnianych rusztowaniach, podziwiał każdy etap pracy wielkiego artysty.

Obaj byli gorącokrwistymi Włochami, którzy nie szczędzili sobie wyzwisk, i to w naprawdę najwulgarniejszym tonie. Pochodzący z Toskanii Michelangelo di Lodovico Buonarroti Simoni nie znosił Liguryjczyka Giuliana della Rovere. Podobno uważał go za skąpca i oszusta. Wielokrotnie porzucał niedokończoną pracę i uciekał z Rzymu obrażony na swojego zleceniodawcę. Każdy taki wyjazd artysty papież przypłacał atakiem furii, ale kiedy targany złością wbiegał do kaplicy Sykstyńskiej i spoglądał na niedokończone dzieło zdobiące sklepienie, zastygał w zachwycie. Bezsilny wobec splendoru sztuki, kazał sprowadzać z powrotem Michała Anioła i zaciskając z wściekłości pięści, zgadzał się na jego żądania.

Kaplica Sykstyńska była dla Juliusza II miejscem szczególnym. Zbudował ją przecież jego ukochany stryj, papież Sykstus IV, ten sam, który podniósł go do rangi kardynała i mianował biskupem Carpentras.

Piękne freski miały być hołdem dla stryja i pamiątką po panowaniu w Rzymie dwóch papieży z rodu della Rovere.

Zawsze zastanawia mnie tylko, czy zgromadzeni w tej wspaniałej kaplicy podczas konklawe kardynałowie kiedykolwiek zastanawiają się, dlaczego unoszący się nad nimi praojciec Adam ma pępek, skoro nie miał matki.

Nie ma doskonalszego, bardziej plastycznego i metaforycznego ukazania aktu stworzenia człowieka przez Boga niż namalowany w 1511 roku przez Michała Anioła Buonarrotiego fresk na sklepieniu tej świątyni. Nie ma też doskonalszego przedstawienia względności upływu czasu.

Czy komukolwiek lepiej udało się ukazać oblicze Boga Ojca? Najwspanialszy architekt świata jest tu zarazem sędziwy i piękny, dostojny, choć targany wielką namiętnością, przedwieczny, choć tak bardzo ludzki w swej fizjonomii, eteryczny, choć muskularny niczym olimpionik. Jak rzymski Jowisz, a przed nim grecki Zeus, chrześcijański Bóg Ojciec ukazany jest jako potężny mężczyzna, choć jednocześnie zdaje się lżejszy od powietrza, uwolniony od krępujących praw natury, unoszony przez gromadę zatrwożonych kreacją człowieka cherubów i naprężony niczym najnamiętniejszy kochanek, kiedy w ostatniej odsłonie miłosnego aktu przekazuje pierwszemu człowiekowi tchnienie życia.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL