Nie oszukujmy się w kwestii tego, kto doprowadził do rozbiorów Polski. To byli Niemcy. Obojętne, czy podający się za Rosjan, Prusaków czy za Austriaków. To teutoński żywioł pochłonął I Rzeczpospolitą. Relacje między Rosją i Niemcami miały i zawsze będą mieć wyjątkowy charakter, a ich korzenie sięgają prawie 400 lat wstecz. To one świadomie doprowadziły do upadku państwa, które nie wpisywało się w ich politykę dominacji w Europie. Te słowa brzmią dzisiaj niepoprawnie politycznie i prowokacyjnie, ale czy nie są prawdziwe?
Wielki polski historyk ks. Walerian Kalinka wskazywał skłócenie Polski z Rosją jako klucz pruskiej polityki zagranicznej. „Nikt tak snadno jak Rosjanin nie przyjmuje zewnętrznych form od Europy – pisał ten znakomity myśliciel – a pomimo to w głębi duszy zostaje on cały nienaruszony, jakby nigdy spoza Wołgi nie wyjrzał”. Oto kwintesencja rosyjskiej duszy. Za sprawą Niemców z wierzchu zeuropeizowanej, a wewnątrz nadal dzikiej i agresywnej.
Stanisław Poniatowski doskonale znał Rosjan i Prusaków. Dlatego rozumiał paradoksalną konieczność utworzenia silnego sojuszu z Moskwą. „Mówię ja każdemu – żalił się król – pamiętajcie, co was i całą ojczyznę kosztować może zerwanie z Moskwą!”. Już pod koniec lat 60. XVIII wieku król dostrzegł to, czego patrioci nie umieli zrozumieć. Zagrożenie szło nie z Moskwy, ale z Królewca, mimo że ostatecznie to Moskwa zadała śmiertelny cios. Plan skłócenia Warszawy z Moskwą był niczym innym jak wcześniejszą wersją paktu Ribbentrop-Mołotow. „Nie chcą uważać – ubolewał Poniatowski – że ten nowy (pruski) protektor, czyli przyjaciel, będzie naszym opresorem, a probabiliter chciwszym niż Moskwa i ziem, i ludzi, i koni, i zbóż naszych, i zazdrośniejszym o mogące się u nas zaszczepić manufaktury i wynajdywanie soli naszej własnej”.
Ksiądz Kalinka zwraca uwagę, że obóz patriotyczny nie rozumiał króla, który poparł w 1768 r. traktat gwarancyjny z Rosją, przez co Rzeczpospolita stała się czymś w rodzaju protektoratu rosyjskiego. „Jest coś w charakterze Moskali, co czyni zależność od nich bolesną i nie do zniesienia” – pisał ksiądz Kalinka. Tak też myśleli przedstawiciele obozu patriotycznego. Nie rozumieli, że w owym czasie, przy ówczesnych możliwościach militarnych, politycznych i gospodarczych był to sojusz strategiczny, którego alternatywą był z góry przegrany konflikt z Prusami. Na zarzuty o uległość wobec Moskwy król odpowiadał: „wszak w tej gwarancji nikt więcej nie ucierpiał ode mnie. Ale w polityce i prawdziwym patriotyzmie trzeba mieć za prawidło nie resentyment, choćby najsprawiedliwszy, lecz jedynie to, co przybliżyć może najprędzej istotne dobro, a uchylić najbliżej grożące zło”. Te słowa czynią Stanisława II Augusta Poniatowskiego wielkim mężem stanu. Jego wyobraźnia polityczna i znajomość stosunków panujących na dworach europejskich pozwalały mu wybiec daleko w przód. On doskonale wiedział, co się zbliża i jaka tego będzie cena. „Wszak najbliższa teraz obawa nasza jest od króla pruskiego – tłumaczył swojemu otoczeniu. – A czemu? Bośmy bezsilni. Więc najpierwszą potrzebą naszą jest wzmocnienie”. O, gdyby ktoś tej monarszej mądrości posłuchał! Wtedy i dzisiaj.
Stanisław II August Poniatowski nie był głupiutkim i bezwolnym królem Stasiem, jak go chcieli portretować zarówno przedstawiciele obozu konserwatywnego, jak i patriotycznego. Był największym naszym patriotą, a jego mądrość i zdolność przewidywania czyniły z niego człowieka dalekowzrocznego, wyprzedzającego swoją epokę. Kiedy zapadła uchwała o utworzeniu 100-tysięcznej armii polskiej, płakał ze wzruszenia na oczach całego sejmu i ambasadora Katarzyny II, butnego księcia Nikołaja Wasiljewicza Repnina. Tak nie zachowuje się bezwolna marionetka. Cóż z tego, że uchwała została przyjęta, skoro nikt nie spieszył się z jej realizacją. Brakowało funduszy i dobrych chęci. Powstało kolejne puste prawo, które nic nie zmieniało. Nie po raz pierwszy i nie ostatni w historii naszego kraju.