Historycy nie znają dokumentów świadczących o reakcji Niebios na Ligę Narodów Wilsona, ale sądząc z późniejszych wypadków, styczeń 1918 r. był w raju wyjątkowo wesołym miesiącem.
Projekt spełniał marzenia każdej kandydatki do korony Miss stanu Wisconsin, obiecując wieczny i powszechny pokój, równość i sprawiedliwość na świecie, pomijając tylko głód i choroby. Adekwatnie do idealizmu autora, Woodrow Wilson został politycznym celebrytą swojej epoki, większym niż JFK i Barack Obama razem wzięci, zanim ktokolwiek sprawdził jego obietnice w działaniu. Jeszcze nie wysechł atrament pod traktatem wersalskim, a dano Wilsonowi Nagrodę Nobla za ocalenie świata przed przyszłymi wojnami. I chociaż świat go uwielbiał, europejski sukces stał się największym kłopotem 28. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Woodrow Wilson tyle walczył o zwycięstwo za oceanem, że zaniedbał poparcie we własnym kraju. Może tak nawykł do monarszego traktowania w Paryżu, że uznał się Królem Słońce także nad Potomakiem? Tak czy owak, zlekceważył istnienie Senatu, bez którego ratyfikacja traktatów nie była możliwa. Potrzebował dwóch trzecich głosów, a nie miał nawet bezwzględnej większości, napytawszy sobie wrogów we własnej partii.
Opór przeciw Lidze Narodów przykrywał osobistą niechęć wobec Wilsona, ale nie brakło merytorycznych powodów sprzeciwu. Istniały obawy przed utratą suwerenności, choćby w zawieraniu traktatów, handlu i arbitrażu, a największą wrogość budził nowy system bezpieczeństwa grożący automatycznym wplątaniem USA w wojnę. Stąd najwścieklejszy atak na Ligę Narodów pochodził od weteranów, a inni chętnie korzystali z okazji.
Jednak sprzeciw nie był totalny i bezwarunkowy. Część opozycji, wystarczająca do przepchnięcia traktatu, oferowała poparcie za poprawkę gwarantującą Senatowi wyłączność decydowania o wojnie. Tyle że najmniejszy choćby kompromis wpychał Wilsona w pułapkę, jaką sam pod sobą wykopał. Przecież to on przekonał Europę, żeby statut Ligi Narodów był integralną częścią traktatu. Przez to USA nie mogły zakończyć wojny z Niemcami, odkładając problematyczne kwestie Ligi Narodów na później, bo zmiana choćby przecinka wymagała nowego otwarcia negocjacji z każdym sygnatariuszem. Jak na kraj aspirujący do roli mocarstwa, wyglądało to mało poważnie, podobnie jak przywództwo samego Wilsona.