Należę do pokolenia, które w tej sprawie było systematycznie okłamywane w szkołach. Nigdy nie uczyliśmy się, że blisko połowa terytorium Rzeczypospolitej Polskiej została brutalnie inkorporowana do Związku Sowieckiego we wrześniu 1939 r. Żaden podręcznik nie wspominał o setkach tysięcy, a może milionach ludzi pozbawionych jakichkolwiek praw, wywiezionych w głąb Azji i skazanych na powolną śmierć. Dlaczego jako dziecko nie dostrzegłem, że jestem oszukiwany? Czemu nie dotarły do mnie słowa szeptane przy rodzinnym stole? Czemu nie zapytałem się wtedy: dlaczego niektóre osoby z mojej rodziny ciągle wspominają Syberię?
O 17 września, Katyniu, systemie obozów Gułag, zdradzie Stalina w sierpniu 1944 r. – o tym wszystkim dowiedziałem się dopiero jako nastolatek od wujka, którego rodzina została wywieziona w lutym 1940 r. gdzieś w „okolice” jeziora Bajkał.
Dla podrostka wychowanego na takich propagandowych bzdetach jak seriale „Czterej pancerni i pies”, „Polskie drogi” czy „Stawka większa niż życie” te informacje były wstrząsem. Potem była pamiętna wycieczka szkolna na Powązki i ten porażający napis „Katyń”, wokół którego paliło się tyle zniczy. Jeden z kolegów rzucił zdanie: „Tego nie zrobili żadni Niemcy, to Sowieci!”. Jak to Sowieci? Jacy Sowieci? – zaczęliśmy się pytać. Przecież to niemożliwe! Oni z polskim wojskiem szli na Berlin, walczyli pod Lenino, wykrwawiali się w walkach o Kołobrzeg! Zastanawialiśmy się, czy ten kolega nie kłamie. Skąd o tym wie, że niektórzy z tych dobrodusznych, kordialnych, mówiących śpiewnym akcentem dobrych ludzi ze wschodu mogli być bestiami mordującymi polskich oficerów, działaczy patriotycznych, intelektualistów, twórców i polskie rodziny?
Jak tysiące innych nastolatków wierzyłem, że Rosjanie nie byliby zdolni do takich zbrodni jak Niemcy. Jakim wstrząsem było więc dla mnie, kiedy dowiedziałem się np., że znany przedwojenny aktor Eugeniusz Bodo wcale nie został rozstrzelany przez Niemców, tylko zamęczony na śmierć przez Sowietów w Kotłasie. Nigdy nie zapomnę, jak pod wpływem tej wiadomości spaliliśmy w szkolnej toalecie nasze legitymacje Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, do członkostwa w którym nas zmuszono.
To powolne odkrywanie prawdy o przemilczanej historii nauczyło mnie, że nigdy nie należy bezwzględnie wierzyć informacjom z oficjalnych źródeł. Zdumiewa, jak łatwo ukryć przed całym pokoleniem tak dramatyczną prawdę o losach własnego narodu. Aparat kłamstwa w PRL był naprawdę skuteczny. Nasi rodzice i dziadkowie milczeli, bo często nie chcieli nas narażać w szkole na kłopoty, a nasi nauczyciele (ci porządni) bali się, że w najlepszym przypadku stracą prawo wykonywania zawodu. Stara zasada, że pod latarnią jest najciemniej, znowu okazała się prawdą. Dlatego w kolejną rocznicę sowieckiej napaści na Polskę odczuwam szczególną odrazę do tych wszystkich, którzy przez pół wieku po wojnie ogłupiali młodzież urodzoną w PRL.