Mannówna była przed wojną tancerką. Sławę zyskała dzięki międzynarodowej nagrodzie zdobytej podczas konkursu w Brukseli. Tańczyła w przedwojennych kabaretach Warszawy i prosto z nich trafiła do getta. W zamkniętym świecie „żydowskiego Tytanika” robiła to, co potrafiła najlepiej. Tańczyła w klubach i teatrze Femina. Życie artystyczne getta, o czym pisze Tuszyńska w „Oskarżonej: Wierze Gran”, rozwijało się bowiem w najlepsze. Grali klezmerzy, organizowano kabarety, prowadzono wyszynk i bawiono się, ile starczyło sił. Getto nie było przecież tylko umieralnią. To był zamknięty świat i mimo że czaiła się nad nim wszechobecna śmierć, jego mieszkańcy wyrywali zazdrośnie dla siebie ostatnie strzępy normalności. Wszystko jednak miało swój kres.

Jesienią 1943 r. Mannówna trafiła na Umschlagplatz, a stamtąd do obozu. Tu kończą się wszelkie pewne ślady jej losów i zaczyna legenda. To bowiem właśnie ją wiąże się z pewnym szeroko cytowanym przykładem bohaterstwa. Był 23 października 1943 r. Transport z Bergen-Belsen z przeznaczonymi do komór gazowych Żydami z warszawskiego getta przyjmował w rozbieralni sadystyczny esesman Josef Schillinger. Jedna z kobiet odmówiła rozebrania się do naga. Została w bieliźnie. Schillinger podszedł do niej i mierząc z pistoletu, kazał jej się rozebrać. Stojący wokół przerażeni ludzie się rozstąpili. A kobieta zdjęła biustonosz i nagle rzuciła nim w niczego niespodziewającego się esesmana. Ten, zaskoczony, wypuścił pistolet, który potoczył się po podłodze. Schillinger pochylił się, by go podnieść, ale kobieta była od niego szybsza. Błyskawicznie chwyciła broń i nacisnęła spust. Schillinger padł. Kobieta strzeliła raz jeszcze, zabijając drugiego z oprawców, po czym skryła się w tłumie zszokowanych ludzi. Po chwilowym zamieszaniu Niemcy opanowali sytuację w rozbieralni, wyprowadzili więźniów i wszystkich rozstrzelali, w tym także bohaterską zabójczynię oprawców.

Inna wersja tych wydarzeń mówi, że kobieta po wydanym przez Niemców rozkazie rozebrania się do naga zajęła przez chwilę strażników striptizem; wszystko po to, by zdjętym ze stopy butem złamać Schillingerowi nos i zastrzelić go wyrwanym mu z ręki pistoletem. Czy tą kobietą była Mannówna? Jeśli tak, to jakże wymownym zapętleniem losu byłby ów spektakularny finał. Bo Franciszka, podobnie jak Wiera Gran, była w getcie podejrzewana o kontakty z Niemcami i kolaborację. Agata Tuszyńska nie ma co do tego wątpliwości. Mannówna to żona znanego kolaboranta Rosenberga, przyjaciółka żydowskiego „gestapowca” Mireckiego. Ich nazwiska często pojawiają się w zeznaniach świadków w procesach o kolaborację. Czy ktoś jednak miał twarde dowody przeciwko Mannównie?

Gdyby szukano, gdyby znaleziono, pewnie nawet w Birkenau ciągnęłaby się za nią zła sława jak za Wierą Gran. Nie było jej to dane. Nie przeżyła. W pewnym sensie zastępczo historia ozdobiła jej czoło aureolą, jaką dać może tylko bohaterska śmierć. Jakiż to gorzki dowód, że w szalonych i okrutnych czasach śmierć bywa momentami łaskawsza niż życie. A wobec takich wyroków ludzkie oceny schodzą na plan drugi. Czytałem książkę Tuszyńskiej o wielkiej pieśniarce i zaszczutej kobiecie – Wierze Gran – z szacunkiem i zachwytem. I wiarą, że Szekspir nie wyczerpał materii literackiej i jest jeszcze o czym pisać.