Michał Kossakowski (dyplomata):
Po rozmowie z Piłsudskim [komisarz generalny Zarządu Cywilnego Ziem Wschodnich Jerzy] Osmołowski przyznał mi się, że bardziej jeszcze niż po bytności u [premiera Władysława] Grabskiego czuje krytyczność naszego położenia. Grabski rozumował, przytaczał możliwość dalszego cofania się jako pewną ewentualność, którą w analizie przewidywać należy; Piłsudski mówi o niej jako o konieczności. „Będziecie – powiada – mieć teraz chwile ciężkie w Mińsku, będę starał się, zatrzymując się na linii dawnych okopów niemieckich, utrzymać w swym ręku Mołodeczno, ale czy to się powiedzie – nie wiem”.
Coś się w nim zmieniło, wygląda przybity. Odczuwa widać dotkliwie, jak bardzo się pomylił, jak bardzo nie docenił tego, że pochód na Kijów wzmoże w Rosji ducha, którego Czerwonej Armii dotąd brakowało. […] Omylił się […]. A podczas tego, gdy Piłsudski bada swe obliczenia, salony warszawskie rozbrzmiewają przechwałkami tych, którzy się nie omylili, którzy wiedzieli, że pochód na Ukrainę skończyć się inaczej nie może, którzy rzekomo uprzedzali Zamek i Belweder, że wzięcie Kijowa obudzi ducha narodowego w Rosji. Przechwałki te swym zadufaniem, ekspansywnością wykrzykników, swym samozadowoleniem, budzą wiele niesmaku, bo przypominają mi tego rozchełstanego, pijanego bolszewika, który w dniu oddania Mińska Niemcom kroczył środkiem ulicy i przygrywając na harmonijce, śpiewał: „Doigralis’! Doigralis’!”.
Warszawa, 27 czerwca 1920
[„Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach”, Warszawa 1990]