Marsz weteranów

Odjeżdżali na front jako bohaterowie, obsypani kwiatami przez naród, króla i ojczyznę. Po powrocie z wojny byli już tylko problemem społecznym i gospodarczym.

Aktualizacja: 02.04.2020 23:00 Publikacja: 02.04.2020 23:00

Marsz weteranów

Foto: Adobe Stock

Sprawiedliwie dotyczyło to wszystkich kombatantów, zarówno zwycięzców, jak pokonanych. Wszędzie zastali skutki wygaszenia rozdętej produkcji wojennej, spłat gigantycznych długów zbrojeniowych oraz dzikiej inflacji. Nawet w Stanach Zjednoczonych, największym beneficjencie Wielkiej Wojny, chaotyczna demobilizacja pozbawiła Wilsona szans na reelekcję, choćby przezwyciężył nagły atak choroby.

Różnica potencjału ekonomicznego sprawiała, że weteranom wojennym łatwiej było przetrwać w pokonanych Niemczech niż w zwycięskich Włoszech, które płaciły straszną cenę za zdobycie kilku wiosek i bezludnych turni. Wśród zwolnionych do cywila milionów żołnierzy tylko jeden na trzech miał szansę znaleźć płatne zajęcie. Większości musiały starczyć chwalebne blizny i medale za męstwo.

Rządy mogły żywić nadzieję, że weteranów będą oglądać tylko w święta państwowe, lecz oni byli zbyt młodzi i sfrustrowani, by polerować ordery. Instynktownie czuli, że nowa era masowej produkcji, masowego transportu i zarządzania masami, którą widzieli na wojnie, nie pasuje do starej formy świata. Oczekiwali radykalnej zmiany, lecz sami nie wiedzieli – jakiej. W Niemczech część jeńców wracała z rosyjskich obozów zarażona bolszewickim wirusem, lecz innych kontakt z rewolucją tylko uodpornił na komunistyczną infekcję. Trwały poszukiwania trzeciej drogi, na którą jeszcze nie było nazwy.

Marzec 1919 r. uchodzi za początek ery faszyzmu, jakby Mussolini przyszedł na mediolański plac Świętego Grobu z jakąś skończoną i kompletną ideą. Jednak za powołaniem Fasci di combattimento, czyli Związkami Kombatantów, nie stała żadna spójna ideologia – i bodaj nie powstała do końca.

Pewnie nie inaczej było z nazizmem. Nikt nie wie, jakie poglądy polityczne miał Hitler, gdy wstępował do Niemieckiej Partii Pracy – prócz antysemickiej fiksacji, którą zanudzał frontowych kolegów. Swoją drogą, sama partia także nie miała jeszcze programu. Lecz to wydaje się zrozumiałe u nieudanego artysty bez wykształcenia, który o polityce czytał tylko w gazetach.

Tymczasem Mussolini był już politykiem znanym i doświadczonym. A jednak nikt nie wiedział, czego się po nim spodziewać. Wszak przed wojną był w zarządzie partii socjalistycznej, reprezentując skrzydło tak radykalne, że nazwać go można bolszewikiem i nieprzejednanym pacyfistą. Potem pchał Włochy do wojny światowej, w której sam walczył i odnosił rany, zszywany po wybuchu granatu w kilkudziesięciu operacjach, żeby potem w programie faszystowskim głosić walkę z imperializmem i poparcie planu Wilsona. Zarazem tłumił rewolucję, lecz faszystowskie kadry budował na pozyskanych socjalistach.

Stał za tym deklarowany przez Mussoliniego „niemarksistowski socjalizm”, ale co to w istocie znaczyło, skoro w jednym zdaniu zapowiadał zniesienie niesprawiedliwości społecznej i obronę pełnej wolności gospodarczej? Czuć w tym przekonanie, że w nowych czasach nie obowiązują stare idee, a nawet tworzenie nowych doktryn nie ma już sensu. Poniekąd wprost to wyartykułował, dając sobie prawo do bycia rewolucjonistą, konserwatystą, postępowcem lub reakcjonistą – wedle potrzeb i możliwości.

Wszelako podobne nastroje panowały wśród kombatantów wszystkich armii tej wojny. Co stałoby się, gdyby weterani zbudowali podobną siłę polityczną – choćby w Ameryce? A przecież niemal do tego doszło. Już w Europie sytuacja w amerykańskiej armii była tak podła, że major Theodore Roosevelt młodszy musiał zaalarmować Pershinga. Żeby spacyfikować napiętą atmosferę, już dwa tygodnie przed powstaniem Fasci di combattimento Mussoliniego powołano Legion Amerykański zrzeszający żołnierzy korpusu ekspedycyjnego.

Rzecz z pozoru niewinna, ale deklarowana apolityczność związku miała ten skutek, że obie partie ścigały się w zdobywaniu przychylności milionów kombatantów, czyniąc z nich polityczną potęgę. Mniejsza, że młodszy Roosevelt robił na tym karierę i niemal został kandydatem na prezydenta, choć scedował nominację na ojca. Związek radykalnie dryfował w prawo, w poczuciu bezkarności posuwając się do linczu i zbrojnego zwalczania lewicy, a przewodniczący Alvin Owsley oficjalnie deklarował jedność ideową Legii z faszyzmem. Wkrótce na kongres zaproszono samego Mussoliniego, gdy idolem weteranów był już Lindbergh, który potem jawnie sympatyzował z Hitlerem.

Nadchodziła nowa wojna światowa, dając pole do popisu miłośnikom historii alternatywnej.

Sprawiedliwie dotyczyło to wszystkich kombatantów, zarówno zwycięzców, jak pokonanych. Wszędzie zastali skutki wygaszenia rozdętej produkcji wojennej, spłat gigantycznych długów zbrojeniowych oraz dzikiej inflacji. Nawet w Stanach Zjednoczonych, największym beneficjencie Wielkiej Wojny, chaotyczna demobilizacja pozbawiła Wilsona szans na reelekcję, choćby przezwyciężył nagły atak choroby.

Różnica potencjału ekonomicznego sprawiała, że weteranom wojennym łatwiej było przetrwać w pokonanych Niemczech niż w zwycięskich Włoszech, które płaciły straszną cenę za zdobycie kilku wiosek i bezludnych turni. Wśród zwolnionych do cywila milionów żołnierzy tylko jeden na trzech miał szansę znaleźć płatne zajęcie. Większości musiały starczyć chwalebne blizny i medale za męstwo.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL