Sprawiedliwie dotyczyło to wszystkich kombatantów, zarówno zwycięzców, jak pokonanych. Wszędzie zastali skutki wygaszenia rozdętej produkcji wojennej, spłat gigantycznych długów zbrojeniowych oraz dzikiej inflacji. Nawet w Stanach Zjednoczonych, największym beneficjencie Wielkiej Wojny, chaotyczna demobilizacja pozbawiła Wilsona szans na reelekcję, choćby przezwyciężył nagły atak choroby.
Różnica potencjału ekonomicznego sprawiała, że weteranom wojennym łatwiej było przetrwać w pokonanych Niemczech niż w zwycięskich Włoszech, które płaciły straszną cenę za zdobycie kilku wiosek i bezludnych turni. Wśród zwolnionych do cywila milionów żołnierzy tylko jeden na trzech miał szansę znaleźć płatne zajęcie. Większości musiały starczyć chwalebne blizny i medale za męstwo.
Rządy mogły żywić nadzieję, że weteranów będą oglądać tylko w święta państwowe, lecz oni byli zbyt młodzi i sfrustrowani, by polerować ordery. Instynktownie czuli, że nowa era masowej produkcji, masowego transportu i zarządzania masami, którą widzieli na wojnie, nie pasuje do starej formy świata. Oczekiwali radykalnej zmiany, lecz sami nie wiedzieli – jakiej. W Niemczech część jeńców wracała z rosyjskich obozów zarażona bolszewickim wirusem, lecz innych kontakt z rewolucją tylko uodpornił na komunistyczną infekcję. Trwały poszukiwania trzeciej drogi, na którą jeszcze nie było nazwy.
Marzec 1919 r. uchodzi za początek ery faszyzmu, jakby Mussolini przyszedł na mediolański plac Świętego Grobu z jakąś skończoną i kompletną ideą. Jednak za powołaniem Fasci di combattimento, czyli Związkami Kombatantów, nie stała żadna spójna ideologia – i bodaj nie powstała do końca.
Pewnie nie inaczej było z nazizmem. Nikt nie wie, jakie poglądy polityczne miał Hitler, gdy wstępował do Niemieckiej Partii Pracy – prócz antysemickiej fiksacji, którą zanudzał frontowych kolegów. Swoją drogą, sama partia także nie miała jeszcze programu. Lecz to wydaje się zrozumiałe u nieudanego artysty bez wykształcenia, który o polityce czytał tylko w gazetach.