Autor „Krótkiej historii UPA dla Polaków”: Lepiej rozumieć, niż rozliczać

Stawianie tragedii Wołynia i kwestii UPA w centrum polsko-ukraińskiej debaty to zła droga - mówi Kazimierz Wóycicki, autor książki „Krótka historia UPA dla Polaków. Czy historycy nas pogodzą?”.

Publikacja: 27.02.2020 21:00

fot. Unknown amateur photographer/domena publiczna

fot. Unknown amateur photographer/domena publiczna

Foto: Wkimedia

UPA to temat, który stwarza wiele problemów w stosunkach polsko-ukraińskich? Czy rzeczywiście ta historia jest taka krótka?

Historia UPA jest krótka. To zaledwie cztery lata. Natomiast historia stosunków polsko-ukraińskich jest bardzo długa. Dlatego tytuł książki jest przewrotny. Historycy z pewnością nie pogodzą nas, jeśli będą dyskutować tylko na temat UPA. Stoi przed nami ogromne zadanie ujęcia całości tych wielowiekowych stosunków, co jest ogromnym wyzwaniem dla wielu wyobrażeń i mitów dotyczących polskiej historii. Moja książka jest jedynie przyczynkiem do takiej dyskusji, która dopiero się rozpoczyna.

Co jednak wydarzyło się w okresie tej całkiem krótkiej historii UPA? Jest to historia rzezi.

Również. Pytanie dotyczy jednak tego, jakie miała ona przyczyny, a jest ich z pewnością wiele. Trzeba wziąć pod uwagę, że jest to rok 1943, środek wojny, co związane było z postępującą głęboką demoralizacją. Wszyscy byli świadkami mordów na Żydach. Wołyń, także wcześniej region biedy, był wyczerpany polityką najpierw rosyjsko-sowieckiej, a następnie niemiecko-nazistowskiej okupacji. Zabicie kogoś, aby ściągnąć mu buty lub zabrać worek kartofli, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się nie do pomyślenia, należało do codzienności. W tle jest konflikt wsi z dworem, dodajmy ukraińskiej wsi z polskim dworem, a także różnice wyznaniowe prawosławia i katolicyzmu.

Rzeź wołyńską i jej przyczyny można opisywać rozmaicie. Ukraiński historyk Bohdan Hud twierdzi, nie kwestionując popełnionych zbrodni, że był to przede wszystkim chłopski bunt, żakeria. Inny ukraiński historyk, Wołodymyr Wiatrowycz, twierdzi, że była to w jakimś stopniu kontynuacja konfliktu o polsko-ukraińską granicę, rozpoczętego wojną 1918 r., którą w Polsce symbolizuje obrona Lwowa. Grzegorz Motyka twierdzi z kolei, że było to zaplanowane przez UPA ludobójstwo. Oczywiste jest znaczenie niemieckiej okupacji, która była na tamtych terenach szczególnie brutalna. I niewyjaśniona jest rola sterowanej z Moskwy partyzantki.

W tej sytuacji poszukiwanie jednego rozkazu inicjującego rozpoczęcie rzezi, a także będącego jej główną przyczyną, jest zabiegiem chybionym. Niewątpliwie na dowództwo UPA na Wołyniu spada odpowiedzialność za wiele z tego, co się tam wydarzyło. W UPA zdawano sobie z tego sprawę, skoro szef służby bezpieczeństwa tej podziemnej organizacji Mykoła Łebed' krytykował delegację z Wołynia „za bandyckie działania przeciw polskiej ludności”. Pytanie o postawę strony polskiej też trzeba postawić.

Czy rozliczenie polsko-ukraińskie jest potrzebne?

W każdym razie nie jest to sytuacja taka jak w stosunkach polsko-niemieckich, w których agresor jest jednoznacznie nazwany, a rozliczenie dotyczy okresu II wojny światowej. W przypadku polsko-ukraińskim nie ma takiej jednostronności. Przemyślenia wymaga całość tych stosunków, a nie rozliczenie jednego okresu z pominięciem innych. Dialog to wysłuchiwanie przeciwstawnych racji. Można nie zgadzać się z Wołodymyrem Wiatrowyczem, ale nie należy odżegnywać go od czci wiary, jak czynią to niektórzy. Emocje, a niedługo minie trzy czwarte wieku od tamtej tragedii, niczemu dobremu nie mogą służyć. Stawianie tragedii Wołynia i kwestii UPA w centrum polsko-ukraińskiej debaty to zła droga.

Co więc jest głównym problemem?

Chodzi raczej o to, jak o sobie nawzajem opowiadamy, co o sobie nawzajem wiemy. Niestety, postawa wielu Polaków wobec Ukrainy nacechowana jest swoistym paternalizmem. Łączy się to z obiegowymi stereotypami, takimi jak to, że Ukraińcy nie posiadali nigdy własnego państwa, aż po stwierdzenia o rzekomej polskiej misji cywilizacyjnej. Nie chodzi więc o to, aby rozliczać, ale aby rozumieć uwarunkowania przeszłości, zarówno w tym, co stanowi o konflikcie, jak i tym, co jest wspólne.

W sumie przez wieki stanowiliśmy jeden naród, chociaż mówiący różnymi językami.

Bardzo ryzykowne stwierdzenie. Nie mówmy o jednym narodzie, niezależnie od tego, jak blisko Polacy i Ukraińcy kulturowo i językowo są spokrewnieni. Narody we współczesnym tego słowa znaczeniu tworzą się w XIX w. W XIX-wiecznym polskim wyobrażeniu nie ma miejsca na Ukraińców. Usiłuje się ich nazywać Rusinami, odmawiając im w ten sposób tożsamości narodowej i przypisując tylko etniczną. Zapomina się, że Ukraina ma swoją samodzielną i długowiekową historię. Na początku jest Ruś Kijowska czerpiąca soki z Bizancjum. W X i XI w. była to cywilizacja, której wciąż jeszcze znacznie bliżej do dziedzictwa starożytności niż cesarstwu Franków wyłaniającemu się z wędrówki ludów. W XVI i XVII w. przychodzi świat Kozaków, który konstytuuje się już przed powstaniem Chmielnickiego z postaciami takich wybitnych wodzów i polityków jak Sahajdaczny. Powstanie Chmielnickiego to nie jest jakaś ruchawka, jak prezentuje to Sienkiewicz. Skutkiem powstania jest utworzenie państwowości, jaką jest Hetmanat. Rozkwit jego kultury z ukraińskim barokiem przypada na czasy Iwana Mazepy. Jest to też wódz, który, choć poniósł klęskę, rzucił wyzwanie Rosji. Narodowotwórczy ruch ukraiński XIX w. może się do kozaczyzny odwołać i to jest ogromna siła symboliczna i zasób kulturowy.

Czy te wszystkie procesy zachodzące w kozaczyźnie możemy traktować jako państwotwórcze?

Są narodotwórcze, a każdy naród chce mieć własne państwo i ma do tego prawo. Wśród starszyzny kozackiej, czyli szlachty i arystokracji, istniała nieprzerwanie silna świadomość odrębności od tego, co rosyjskie, i od tego, co polskie. Współczesny język ukraiński ukształtował się na Połtawszczynie, a więc na wschodzie Ukrainy, a nie w Galicji, jak niektórzy mniemają. Kultura kozackiego Hetmanatu to nie tylko gra na bałałajce i śpiewanie dumek, ale też twórczość literacka, architektura, myśl oświeceniowa – filozoficzna Hryhorija Skoworody czy polityczna, jak w konstytucji Orlika. To także Akademia Mohylańska z rozbudowanym szkolnictwem na wzór szkolnictwa jezuickiego, ale po stronie prawosławnej. To prawosławie, bardzo odmienne od prawosławia, jakim uczyniła go Moskwa. To są sprawy, o których w Polsce w ogóle się nie wie, a ten biedny Kozak w naszej wyobraźni musi ciągle galopować po stepie...

Trochę to wynika z tego, że historii uczymy się z Sienkiewicza, który przedstawiał Kozaków nieco inaczej.

To tylko mistrzowsko napisana powieść. Ukraińcy też czytają „Ogniem i mieczem”. Można ją dostać w ukraińskich księgarniach. Nie muszą mieć kompleksów, bo tam Kozacy biją naszych. Sienkiewiczowskie wyobrażenie Kozaczyzny to produkt drugiej połowy XIX w. Utrata własnego państwa każe Polakom bronić wyobrażeń o swojej wielkości związanej z dawną Rzecząpospolitą. Powtórka to II RP i projekt, że Ukraińcy się spolonizują.

Rzeczpospolita szlachecka traktowała tereny Ukrainy podobnie, jak zachodnie mocarstwa traktowały terytoria zamorskie.

Już przyłączenie Rusi Halicko-Włodzimierskiej było wkroczeniem na teren etnicznie ukraiński i prawosławny. Skutkiem unii lubelskiej była dalsza polska ekspansja na teren Ukrainy. Nie dopuszczono do powstania państwa ukraińskiego, a polska magnateria i ziemiaństwo tworzyło stosunki, które pod wieloma względami były podobne do stosunków w koloniach.

Piotr Grabowski, proboszcz parnawski i pisarz polityczny z przełomu XVI i XVII w., pisał: „Owa zgoła ta Polska Niżna nic inszego nie będzie, iedno nowe Coloniae Polskie”.

Cytat dający do myślenia, tyle że to dawne czasy. Dziś polsko-ukraińska granica przebiega tam, gdzie była ona w X i XI w. Prawda, że to zastanawiające? Kolonializm to zjawisko z przeszłości, a jednak…

Zjawiskiem teraźniejszym jest to, co nazywa się „tekstualizacją”. Anglicy, panując nad Indiami, napisali sobie historię Indii, ignorując przez długi czas, co sami Hindusi mają w tej sprawie do powiedzenia. Podobnie postąpili Polacy wobec Ukrainy. Opowieść o Polsce wchłonęła opowieść o Ukrainie. To często nieuświadomione przekonanie, że gdy opowiedziałem sobie historię Polski, opowiedziałem już historię Ukrainy, bo moja historia Polski sięga aż po Kresy. Unika się mówienia o dramatycznym konflikcie społecznym, którym był antagonizm polskiej szlachty i ziemiaństwa z ukraińską wsią. Na to nakłada się konflikt religijny, bo ta wieś jest prawosławna, a dwór katolicki.

Określa się chętnie dawną Rzeczpospolitą jako państwo bez stosów, nacechowane tolerancją, zapominając, że w Rzeczypospolitej toczyła się wojna religijna polskiego katolicyzmu z ukraińskim prawosławiem.

Kwestie religijne były aż tak ważne, by stać się powodem wojny?

Unia lubelska to wchłonięcie terytorium, na którym żyją prawosławni. Zamiast dążyć do nadania temu terytorium samodzielności odpowiadającej jego tożsamości kulturowej i zdobyć sobie potężnego sojusznika wobec zakusów Moskwy, chce się je polonizować i katolicyzować. Prawosławie broni się. Ma obrońców w Akademii Ostrogskiej, a później w Akademii Mohylańskiej. Zapisem tego konfliktu jest bogata literatura polemiczna, arcyciekawy zabytek kultury. Ten konflikt tlił się już wcześniej, od czasów, gdy Kazimierz Wielki inkorporował do Korony Ruś Halicko-Włodzimierską, ale to unia brzeska go wyzwala i przez kolejne lata on narasta, aż wybucha wraz z powstaniem Chmielnickiego. Polemiki religijne zastępuje konfrontacja militarna.

Trzeba zdać sobie sprawę z rozmiarów porażki nie tyle militarnej, ile kulturowej. I na dłuższy czas katastrofy politycznej z tym związanej. Prawosławie, które mogło być europejskie i humanistyczne, tracone jest na rzecz Rosji. Tam przybiera obskurancki kształt, który czyni je częścią ideologii samodzierżawia. Każda religia, łącząc się z tronem, degraduje się do obskurantyzmu. Ugoda perejasławska, rozejm andruszowski i oddanie Kijowa to etapowe przesuwanie centrum prawosławia ku Rosji. Zaczyna ona tak „przemontowywać” prawosławie, aby jego centrum znalazło się w Moskwie. To zresztą staje się elementem mitologii imperialnej, dziś putinizmu. Stąd nerwowe reakcje Moskwy na tworzenie się samodzielnego Kościoła prawosławnego na Ukrainie.

W końcu XIX w. tereny Ukrainy żyją przede wszystkim z rolnictwa. Statystyczna rodzina ukraińskich chłopów miała ponad 50 razy mniej ziemi niż przeciętna rodzina szlachecka. To musiało rodzić poczucie niesprawiedliwości i zazdrość.

To, że oni mieli ziemię, to jedno, ale przede wszystkim pracowali na rzecz pana. To był ustrój niewolniczy. Zmiana następuje wraz z uwłaszczeniem chłopów, co ma skomplikowane skutki, ponieważ jest to uwłaszczenie za odpłatnością. Powoduje to migrację ze wsi do miast, a też wywołuje głód ziemi, bo tej niewiele dostaje się w ręce chłopskie. Uwłaszczenie, konieczne dla postępu, przynosi też, paradoksalnie, zadłużenie i nędzę.

Za chłopskie pieniądze polskie ziemiaństwo ratuje swoją podupadającą gospodarkę. W drugiej połowie XIX w. staje się to źródłem prosperity dla świata pozbawionego wyobraźni politycznej, który zginie wraz z I wojną światową. Tamtejsze polskie ziemiaństwo to zresztą nie są sami tylko polscy patrioci. W imię własnych interesów spychają w dół drabiny społecznej biedniejszą szlachtę i to przy pewnej współpracy z caratem. Opisuje to szeroko francuski historyk Daniel Beauvois, czym zresztą irytuje wszystkich tych, którzy życie polskie na Kresach chcieliby widzieć jedynie jako idyllę przeplataną bohaterstwem zrywów narodowych – niemal kwintesencję polskości.

Mamy zatem problem z religią, ziemią i zazdrością sąsiedzką, ale jest też problem krwawo tłumionych powstań kozackich, na dobrą sprawę od XVI w., później w 1930 i 1938 r. interwencje II RP. Czy wydarzenia wołyńskie nie były konsekwencją naszej wielowiekowej polityki? Bo to przecież sąsiedzi sąsiadów mordowali.

Obraz idylli, jaką miała być rzekomo wielokulturowa dawna Rzeczpospolita, zakrywa złożoność polsko-ukraińskich stosunków. Wplata się w to często antyukrainizm, któremu sprzyjała Rosja, a dziś jest przez nią nierzadko inspirowany. Polska i Ukraina to obecnie równorzędni partnerzy, którzy wbrew wielowiekowemu sąsiedztwu niekoniecznie aż tak dobrze się znają. Trzeba się pozbyć antykwarycznych i nostalgicznych wyobrażeń, które robią wrażenie jakiegoś kieszonkowego imperializmu. Ukraina stanowi dziś poważne wyzwanie dla Polski, ponieważ każe przemyśleć nie tylko nasze wyobrażenia o Ukrainie, ale także o nas samych.

Kazimierz Wóycicki, historyk i politolog, wykładowca UW, dyrektor Akademii Wschód przy Fundacji Domu Wschodniego. Jego „Krótka historia UPA dla Polaków. Czy historycy nas pogodzą?” ukazała się nakładem Pracowni Wydawniczej, Warszawa 2019.

UPA to temat, który stwarza wiele problemów w stosunkach polsko-ukraińskich? Czy rzeczywiście ta historia jest taka krótka?

Historia UPA jest krótka. To zaledwie cztery lata. Natomiast historia stosunków polsko-ukraińskich jest bardzo długa. Dlatego tytuł książki jest przewrotny. Historycy z pewnością nie pogodzą nas, jeśli będą dyskutować tylko na temat UPA. Stoi przed nami ogromne zadanie ujęcia całości tych wielowiekowych stosunków, co jest ogromnym wyzwaniem dla wielu wyobrażeń i mitów dotyczących polskiej historii. Moja książka jest jedynie przyczynkiem do takiej dyskusji, która dopiero się rozpoczyna.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie