Teresa Tuszyńska. Zjawiskowa dziewczyna

Była piękna, a zarazem naturalna - bezpretensjonalna i prostolinijna. Brak aktorskiego wykształcenia nadrabiała talentem i dużą pewnością siebie. Instynktownie wiedziała, jak ustawić się do zdjęć, by kamera uchwyciła cały jej urok.

Publikacja: 13.02.2020 21:00

Teresa Tuszyńska w „Do widzenia, do jutra” (1960 r.) stworzyła niezapomniany duet ze Zbyszkiem Cybul

Teresa Tuszyńska w „Do widzenia, do jutra” (1960 r.) stworzyła niezapomniany duet ze Zbyszkiem Cybulskim i zdobyła serca widzów

Foto: archiwum filmu/forum

Kariera Teresy Tuszyńskiej trwała zaledwie kilkanaście lat. Może nie mogło być inaczej? Przecież nie była zawodową aktorką, a cały jej image opierał się na zniewalającej dziewczęcości. Wysoka, szczupła, z promiennym uśmiechem na twarzy, Tuszyńska przyciągała spojrzenia zarówno swoich rówieśników, jak i dojrzałych mężczyzn, a w każdym razie sporo od niej starszych. I głównie ci ostatni ją otaczali. Jako pierwszy wypatrzył ją na początku 1958 r. Andrzej Wiernicki – wówczas 28-letni fotoreporter. Ona miała niespełna… 16 lat. Jak to możliwe, że tak młoda dziewczyna wkrótce zaistniała w świecie mody i filmu? Dziś nastolatki na pokazach topowych projektantów nikogo nie dziwią, ale w PRL-u końca lat 50. to był ewenement. Tyle że Teresa Tuszyńska nie była przeciętną nastolatką. Wyróżniała się nie tylko urodą, ale przede wszystkim sposobem bycia – była niepokorna i żywiołowa.

Tereska z robotniczej Woli

Była dzieckiem czasu wojny, urodziła się bowiem 5 września 1942 r. Mieszkańcy Warszawy od blisko trzech lat zmagali się z niemiecką okupacją, a najgorsze dni dopiero miały nadejść. Gdy matka Tereski, Janina, z domu Gontarek, w tę ponurą wrześniową noc rodziła swą pierwszą córkę w mieszkaniu przy ul. Bolecha 21, miała 26 lat i trzy porody już za sobą: pierwsi dwaj synowie zmarli – przeżył tylko Bogdan (w 1951 r. urodziła się jeszcze najmłodsza córka). Jej mąż, Antoni, był od niej starszy o 12 lat i prowadził na Woli masarnię i sklep, na którego szyldzie widniał napis: „Mięso. Wędliny. Antoni Tuszyński”.

I tu mała, acz istotna dygresja: takie nazwisko ojca widnieje również w akcie chrztu Teresy Janiny, takie też nosiła przyszła gwiazda kina. Ale jej rodzina – zarówno brat, jak i siostra – to Tusińscy. Skąd więc ta różnica? W książce Mirosława J. Nowika „Tetetka. Wspomnienia o Teresie Tuszyńskiej” (Prószyński i S-ka 2013) pojawia się sugestia, że być może chodziło o zmylenie okupanta – ojciec Tereski miał współpracować z polskim podziemiem, m.in. zaopatrywać w żywność oddziały Armii Krajowej.

Po upadku powstania warszawskiego, które rodzinie udało się cudem przeżyć – mieszkali przecież na spacyfikowanej przez hitlerowców Woli! – Tuszyńscy (Tusińscy), podobnie jak pozostali warszawiacy, trafili do jednego z obozów przejściowych. Ojciec został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec, a matka wraz z siedmioletnim Bogdanem i dwuletnią Tereską znalazła się w pociągu jadącym do… Auschwitz. Szczęśliwie na jednym z postojów kolejarz pomógł im uciec, a nawet zaoferował schronienie oraz opiekę we własnym domu.

Po wyzwoleniu wrócili do zrujnowanej Warszawy, dwa lata później dołączył do nich ojciec. Rodzice ponownie zajęli się handlem, dlatego kilkuletnią córkę postanowili wysłać do przyklasztornej szkoły z internatem w Wawrze. Jak możemy usłyszeć w dokumencie Andrzeja Ciecierskiego „Dziewczyna z ekranu” (2017 r.), „Tereska była krnąbrna, zakonnice często więc ją karały, kazały się jej modlić na klęczkach, czego szczerze nie znosiła. Przez moment przyszła gwiazda chodziła do szkoły na Czerniakowskiej, ale edukację na poziomie podstawowym kontynuowała i ukończyła na rodzinnej Woli”. Do Szkoły Towarzystwa Przyjaciół Dzieci przy Ożarowskiej 69 dziewczynka miała zaledwie 10 minut drogi. Po ukończeniu podstawówki dostała się do elitarnego Państwowego Liceum Techniki Teatralnej przy ul. Miodowej.

Każdego roku PLTT przyjmowało ponad 100 uczniów. To była kuźnia najlepszych teatralnych rzemieślników – przyszłych scenografów, kostiumologów, oświetleniowców – z obszernym planem zajęć zwłaszcza w pierwszej klasie. Tylko nieliczni wytrzymywali takie tempo edukacji, wymagało ono bowiem od ucznia nie tylko wszechstronnych uzdolnień, ale przede wszystkim systematyczności. Tuszyńska była na jednym roku z Krzysztofem Kieślowskim; on ukończył PLTT i łódzką Filmówkę, ona nie zaliczyła trzeciego semestru liceum... Coraz częściej opuszczała lekcje, znacznie chętniej spędzała bowiem czas w warszawskich klubach studenckich.

Zwyciężczyni filmowego konkursu

Jak wyżej wspomniałam, rok 1958 był przełomowy w życiu Teresy Tuszyńskiej. Nastolatka już w karnawale bywała w studenckiej „Stodole” – zabierał ją tam jej starszy brat, ale na miejscu każde z nich bawiło się osobno. Wysoka i ponętna dziewczyna szalała na parkiecie: „Wodzirejem zabawy był wtedy Henio Meloman, który pięknie tańczył z Teresą”, mówi bratowa, Maria Tusińska, w dokumencie Ciecierskiego. Tereska została wybrana na miss balu, wtedy też wypatrzył ją Andrzej Wiernicki i zaproponował jej sesję zdjęciową. Miał ministudio w mieszkaniu swoich rodziców. Niby nic zdrożnego, ale skandal wisiał w powietrzu…

Jedno ze zdjęć ukazało się na okładce „Kobiety i Życia”, magazynu, z którym współpracował Wiernicki. Oburzona matka poszła nawet do studia fotografa, by zrobić awanturę, ale w mieszkaniu zastała tylko seniora rodziny. Konsekwencje tej sesji okazały się dla Teresy znacznie poważniejsze niż krzyki oburzonej matki: dziewczyna została relegowana z liceum. Tyle że ona myślała już o karierze.

Andrzej Wiernicki wysłał jej zdjęcia na konkurs tygodnika „Przekrój” organizowany pod hasłem „Film szuka młodych aktorek”. Na konkurs przyszło ponad 1200 zgłoszeń, ale do ostatniego etapu zaproszono zaledwie 28 kandydatek. W książce Nowika „Tetetka…” czytamy: „Na podstawie rozmowy asystent wybierał jeden z kilku scenariuszy scenek i kandydatka odgrywała wybraną scenkę przed kamerą filmową i reżyserem. W jednym ze scenariuszy pretendentka do aktorskiego fachu miała prosić dwóch mężczyzn o autograf, w innej powinna podejść do drzwi, obrócić się i powoli zbliżając się do kamery, powiedzieć: »Jesteś fajny chłopak… ale z felerem… bez pieniędzy«. Kolejny scenariusz przewidywał, że dziewczyna podbiega do drzwi i słyszy wypowiedziane przez kogoś zdanie: »Dla mnie Sartre jest wszystkim«. Na to, obracając się, powinna podejść do kamery i wypowiedzieć kwestię: »A ja uważam, że Sartre zbyt płytko traktuje naskórek bytu w porównaniu z Kopyrczakiem«. Ostatni scenariusz zakładał, że dziewczyna wejdzie przez drzwi i zapyta: »Czy tu mieszka pan Nowak?«. W odpowiedzi miała być proszona o zaczekanie. Powinna rozejrzeć się po nieznanym pomieszczeniu. Na dany znak sugerujący wejście kogoś do pokoju miała powiedzieć: »Chciałam mówić z panem Nowakiem« i słysząc odpowiedź: »Słucham, jestem jego żoną«, powinna ze zdziwieniem powtórzyć: »Żoną?!«. Nagrania scenek prowadzono pod okiem reżysera Jana Rybkowskiego. Po tygodniu razem z reprezentującą »Przekrój« Janiną Ipohorską przejrzano nagrany materiał.

1 czerwca 1958 roku w numerze 686. »Przekroju« ogłoszono wyniki konkursu. W imieniu współorganizatora, Zespołów Autorów Filmowych »Rytm«, kierownik produkcji Zygmunt Szyndler oznajmił: »Kierownictwo naszego Zespołu stwierdziło na przeglądzie próbnych zdjęć kandydatek konkursu, że spośród finalistek najbardziej utalentowaną i posiadającą najlepsze warunki zewnętrzne jest TERESA TUSZYŃSKA z Warszawy«.

Warunkiem udziału w konkursie był wiek od 17 do 23 lat. Tuszyńska miała dopiero lat 16. Nie spełniała też drugiego warunku – nie miała wykształcenia średniego. Niedawno została skreślona z listy uczennic pierwszej klasy Liceum Techniki Teatralnej. Najwidoczniej cuda nie omijały także socjalistycznej rzeczywistości”. Nagrodą w konkursie był epizod w filmie – „Ostatnim strzale” Jana Rybkowskiego. Dziewczyna uciekła jednak z planu. Czy był to tylko akt buntu niedoświadczonej nastolatki? Do dziś to pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

„Perła” madame Grabowskiej

„Perła” – tak właśnie o Teresie Tuszyńskiej mówiła Jadwiga Grabowska, dyrektor artystyczna Przedsiębiorstwa Państwowego Moda Polska. Choć na modelki wybierała kobiety wyjątkowo zgrabne i ładne, to Tuszyńską wyróżniała. Może troszczyła się o nią także dlatego, że nie spełniała podstawowego warunku – powinna mieć ukończone 18 lat, a przecież w 1959 r. Tereska miała tylko 17 wiosen… Ale na zachowanych zdjęciach, np. z „Kroniki Filmowej”, wygląda niezwykle dojrzale i sprawia wrażenie pewnej siebie. Modowy wybieg w blasku fleszy był jej żywiołem.

„Modelka Mody Polskiej pracowała cztery godziny dziennie, w tym czasie trwały przymiarki, projektanci i styliści realizowali swoje projekty. Podstawowe wynagrodzenie wynosiło 1000 złotych (przeciętna miesięczna pensja w kraju to wówczas ok. 1200 zł – przyp. AN). Każdy pokaz krajowy był wynagradzany kwotą 300 zł. Pokazy te odbywały się zwykle trzy–cztery razy po przygotowaniu kolekcji, zwykle wiosenno-letnich i jesienno-zimowych. Emocje rosły wraz ze zbliżaniem się terminu premiery nowej kolekcji. Pracowano wtedy na okrągło. Modelki nie mogły kupować noszonych wzorów. Ubrania były własnością przedsiębiorstwa i zazwyczaj trafiały w krótkich seriach do kilku firmowych sklepów, gdzie nabywały je żony, córki i »narzeczone« rządowych prominentów, ambasadorów i konsulów. Modelka we własnym zakresie musiała zadbać o kosmetyki i fryzjera. To jednak nie zniechęcało kandydatek do walki o wybieg.

Nie bez znaczenia była możliwość wyjazdów zagranicznych. Podróże, diety w dewizach, zwiedzanie ościennych demoludów i szansa wychylenia nosa za żelazną kurtynę rozpalały wyobraźnię i nadzieje. W końcu lat 50. i na początku 60. Moda Polska prezentowała swoją kolekcję na pokazach w większości krajów europejskich oraz w Egipcie, USA i Australii. (…) Uważano, że praca modelki to trampolina do kariery filmowej”, czytamy w „Tetetce…”.

Nie inaczej było w przypadku Tuszyńskiej – pomimo niewywiązania się z podpisanej umowy i ucieczki z planu „Ostatniego strzału” nastolatka ponownie trafiła przed kamerę. Jerzy Zarzycki w swoim filmie z 1959 r. „Biały niedźwiedź” obsadził ją w głównej roli żeńskiej. Była jednak tylko dodatkiem do ciekawych aktorskich kreacji Gustawa Holoubka i Adama Pawlikowskiego. Ten ostatni miał ogromny wpływ na dalsze losy Tuszyńskiej.

Adama Pawlikowskiego kojarzymy przede wszystkim z roli w „Popiele i diamencie”. To on zapala kieliszki ze spirytusem w pamiętnej scenie filmu. Gdy poznał Tuszyńską, był od niej dwukrotnie starszy! Przystojny erudyta – studiował medycynę, potem muzykę – zawrócił nastolatce w głowie. Kazimierz Kutz wspominał: „Jej wieloletni dramat polegał na tym, że Pawlikowski ją uwiódł. Ona się śmiertelnie zakochała. A potem całe życie robiła wszystko, by Pawlikowski się w niej zakochał. Wtedy mogłaby go rzucić, tak jak kiedyś on rzucił ją”. Ponoć aktor miał wobec niej poważne zamiary, ale skończyło się na tym, że Teresa poślubiła… jego najbliższego przyjaciela, plastyka Jana Zamoyskiego. Niestety, to małżeństwo skończyło się rozwodem.

„Do widzenia, do jutra”

Ten film okazał się absolutnym wydarzeniem, a dziś zajmuje zasłużone miejsce wśród klasyki polskiego kina. Musiało się udać, choć Zbyszek Cybulski miał nie tyle scenariusz, ile pomysł. Ale doskonale rozumieli się z Januszem Morgensternem, reżyserem, który historii o zauroczeniu studenta Jacka (Cybulski) zjawiskową Marguerite, córką francuskiego konsula (Tuszyńska), nadał styl luźnej narracji. W banalną opowieść o romantycznej miłości autorzy filmu wpletli sceny realizowane w autentycznych gdańskich piwnicach studenckich, z udziałem twórców i aktorów teatrzyków Bim-Bom i Co To. W ten sposób udało się utrwalić niepowtarzalne zjawisko, jakimi były owe teatry w drugiej połowie lat 50.; oddano ich klimat, a tym samym wyrażono stan ducha i nastoje wśród ówczesnej młodej inteligencji.

„Do widzenia, do jutra” (1960 r.) jest wariacją na temat prawdziwych wydarzeń. Autentyczna jest także postać Marguerite, choć naprawdę nazywała się Françoise Bourbon. Była córką francuskiego konsula, który przebywał w Polsce w latach 1956–1960. Dziewczyna miała wówczas 16 lat i uczyła się w wiedeńskim liceum, które było najbliższą szkołą z językiem francuskim, natomiast do Polski przyjeżdżała tylko na wakacje i święta. W filmie Marguerite następnego dnia znowu ma wyjechać, tym razem na stałe, ale tego nie wie zakochany w niej Jacek.

O niepodrabialnej magii tego filmu zdecydowała Tuszyńska, która nie tylko wyglądała zjawiskowo: ona była zjawiskiem – marzeniem, za którym podążali chłopcy i mężczyźni w kolejnych latach… Tak wspominał ją Wowo Bielicki: „Była osobowością. Bardzo silną osobowością. Bez Teresy nie byłoby »Do widzenia, do jutra«. Ten film gonił za mną wszędzie. Wszędzie był wielokrotnie puszczany. To był film uwielbiany przez młodych ludzi z całego świata, naprawdę wszystkich narodowości. Gdzie ten film nie był… Zawsze doskonale rozumiany, doskonale odbierany. No i Tereska. Nie mogę się nie wzruszać, kiedy ją sobie przypominam” (za: Mirosław J. Nowik, „Tetetka…”).

Gwiazdą filmu miał być Cybulski, ale Tuszyńska skradła mu ten tytuł. Operator „Do widzenia, do jutra”, Jan Laskowski, tak o niej mówił: „W filmie musiała wykrzesać z siebie siłę i inwencję. I zrobiła to perfekcyjnie. Nie każda aktorka to potrafi. (…) Była urodziwa. Każde zbliżenie z nią można było robić godzinami. Jak najwięcej. Każde obejrzenie się, spojrzenie było naturalne, niewysilone”.

A kierownik zdjęć, Jan Włodarczyk, dodawał: „U niej wszystko było wiarygodne. Była czystą amatorką, jednak doskonale czuła się przed kamerą. Miała jakiś wrodzony talent, pewność siebie. To było niezwykle autentyczne i szczere”.

W filmie Marguerite nie mówi głosem Tuszyńskiej – córka konsula musiała przecież wiarygodnie „kaleczyć” polszczyznę. Na postsynchronach Tuszyńską zdubbingowała Ela Kałużyńska, właściwie Eleanor Griswold, która w 1955 r. przyjechała do Polski ze Stanów na Światowy Festiwal Młodzieży i poślubiła Zygmunta Kałużyńskiego, potem zaś związała się z Aleksandrem Fordem.

„Cała naprzód!”

Był początek lat 60. – Tuszyńska jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zdobyła status gwiazdy. Spodziewano się, że zostanie zasypana propozycjami występów w kolejnych filmach. Tak się jednak nie stało. Co prawda Roman Polański skontaktował Tuszyńską z francuskim producentem, ale ona odrzuciła rolę; trudno dziś wyrokować, czy tylko z powodu nieznajomości języka. Polscy filmowcy – być może obawiając się jej chimeryczności – nie spieszyli się z propozycjami. Dopiero w kolejnym roku wystąpiła w fabularnym debiucie Kazimierza Kutza. „Tarpany” (premiera: luty 1962 r.) to opowieść o uczuciowych zmaganiach pomiędzy czwórką bohaterów, przy czym Basia, grana przez Tuszyńską, zauroczona jest dojrzałym i żonatym mężczyzną. Nie była to jednak rola na miarę Marguerite, tak jak i epizodyczna rola Krystyny w „Drugim człowieku” (premiera: październik 1961 r.) w reżyserii Konrada Nałęckiego – w tym filmie ciekawe kreacje stworzyli Jan Machulski i Wanda Koczeska.

Na ciekawą propozycję Tuszyńska znowu musiała poczekać. W lutym 1964 r. odbyła się premiera zabawnej komedii romantycznej „Rozwodów nie będzie” Jerzego Stefana Stawińskiego. Film składa się z trzech etiud, które łączy jedno – w każdej z nich dwoje młodych ludzi bierze ślub cywilny. W etiudzie drugiej zagrała Tuszyńska, z powodzeniem. Jak czytamy w „Tetetce…”, „tutaj można podziwiać, z jaką swobodą aktorka wczuwa się w odtwarzaną postać. Rozmowa z podrywającym ją chłopakiem podczas tańca oraz sceny z rodzicami w mieszkaniu i chwile przekomarzania się ze świeżo poślubionym małżonkiem na moment przed nocą poślubną są odegrane z prawdziwą finezją. Tuszyńska przechodzi kolejną transformację. To już nie zielona, wchodząca w życie młoda dziewczyna, ale życiowo doświadczona kobieta. Zdystansowana do siebie i do świata”.

Punktem kulminacyjnym aktorskiej kariery był dla Tuszyńskiej występ w filmie Stanisława Lenartowicza. „Cała naprzód!” (premiera: kwiecień 1967 r.) to czarno-biała, awanturniczo-przygodowa komedia o morzu i marynarzach ze Zbigniewem Cybulskim w roli głównej. Ale to Tuszyńska dostała najtrudniejsze zadanie: zagrała nie jedną, a pięć postaci, do tego bardzo różnych charakterologicznie. Czy sobie poradziła? „Z przyjemnością ogląda się wszystkie jej wcielenia. Szkoda, że chcąc jeszcze bardziej zróżnicować bohaterki, trzem postaciom podłożono głosy innych aktorek. Tuszyńska mówi swoim głosem tylko jedną kwestię – jako Dolores” (cyt. jak wyżej).

W 1967 r. zagrała jeszcze ciekawą rolę kobiety tracącej złudzenia w telewizyjnej polsko-kanadyjskiej koprodukcji „Poczmistrz” – filmie rozgrywającym się w carskiej Rosji, powstałym na motywach opowiadania Aleksandra Puszkina. Wystąpiła także w czechosłowackich „Kieszonkowcach” Ludovita Filana (jako Stella) – to niezbyt udana rola Tuszyńskiej, ale produkcja warta jest odnotowania, ponieważ tylko w niej aktorka zgodziła się na sfilmowanie swojego aktu. Miała wówczas dopiero 25 lat, ale jej kariera aktorska właściwie się kończyła. Zagrała jeszcze epizod w kolejnym czechosłowackim obrazie („Praskie noce”, 1968 r.). W marcu 1971 r. premierę miał jej ostatni film: „Kto wierzy w bociany?”. Jako niespełna 30-latka wystąpiła w roli… matki głównego bohatera.

Skończyła się epoka zjawiskowej dziewczyny. Niestety, coraz częściej obracała się w towarzystwie dużo starszych od niej mężczyzn, a w PRL-u artyści nie wylewali za kołnierz. Wina były wtedy towarem deficytowym, wszyscy pili więc głównie mocne alkohole. Tuszyńska lubiła dobrą zabawę… To nie mogło skończyć się dobrze.

Nie potrafiła powstrzymać się od picia, nawet w szemranym towarzystwie. Po rozwodzie z Janem Zamoyskim starała się odzyskać względy Pawlikowskiego – on jednak borykał się z własnymi demonami. W 1976 r. popełnił samobójstwo, a zdruzgotana Tuszyńska pogrążyła się w nałogu. Filmowcy nie chcieli jej już zatrudniać, obawiali się bowiem, że nie ukończy zdjęć. W efekcie gwiazda lat 60. znikła z ekranu i poślubiła niejakiego Jana Perzynę, kompana od kieliszka (wcześniej jeszcze był Włodzimierz Kozłowski, mąż przez blisko dekadę, który podobnie jak Zamoyski nie poradził sobie z pogłębiającym się alkoholizmem Tetetki).

Życie Teresy Tuszyńskiej zatoczyło koło – po kilkunastu latach sukcesów aktorka wróciła do biedy i szaroburej rzeczywistości. Brat Bogdan starał się jej pomagać, jak tylko mógł. I to on zajął się pogrzebem Tetetki, która zmarła 19 marca 1997 r. Miała wówczas zaledwie 54 lata.

Kariera Teresy Tuszyńskiej trwała zaledwie kilkanaście lat. Może nie mogło być inaczej? Przecież nie była zawodową aktorką, a cały jej image opierał się na zniewalającej dziewczęcości. Wysoka, szczupła, z promiennym uśmiechem na twarzy, Tuszyńska przyciągała spojrzenia zarówno swoich rówieśników, jak i dojrzałych mężczyzn, a w każdym razie sporo od niej starszych. I głównie ci ostatni ją otaczali. Jako pierwszy wypatrzył ją na początku 1958 r. Andrzej Wiernicki – wówczas 28-letni fotoreporter. Ona miała niespełna… 16 lat. Jak to możliwe, że tak młoda dziewczyna wkrótce zaistniała w świecie mody i filmu? Dziś nastolatki na pokazach topowych projektantów nikogo nie dziwią, ale w PRL-u końca lat 50. to był ewenement. Tyle że Teresa Tuszyńska nie była przeciętną nastolatką. Wyróżniała się nie tylko urodą, ale przede wszystkim sposobem bycia – była niepokorna i żywiołowa.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie