Tak wiele wydarzeń z ostatnich 38 lat odeszło w niepamięć. Jednak tamten piękny zimowy poranek pamiętam doskonale w każdym szczególe. Podobnie jak większość moich rówieśników w każdą niedzielę zazwyczaj oglądałem „Teleranek”. Młodszym spieszę wytłumaczyć, że był kiedyś taki program telewizyjny, który oglądały niemal wszystkie polskie dzieci i młodzież. Dzięki Jaruzelskiemu „Teleranek” urósł do rangi symbolu: jako pierwsza „ofiara” stanu wojennego. 13 grudnia 1981 roku o dziewiątej rano programu nie było. Dopiero po jakimś czasie na ekranie pojawił się znak kontrolny, a po nim obrazek, który wszyscy pamiętamy: Jaruzelski siedzący za stołem w jakimś obskurnym pokoiku imitującym studio telewizyjne. Za jego plecami był ustawiony sztandar ludowego Wojska Polskiego. Szorstkim głosem wypowiedział dwa pierwsze zdania: „Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego”. Dalsza część nie pozostawiała żadnej wątpliwości, że marzenia o suwerennej i wolnorynkowej Polsce właśnie runęły w gruzy. Prawdziwe intencje mówcy ukazały słowa: „Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki”. Po chwili padło ostrzeżenie: „Surowa zima mogłaby pomnożyć straty, pochłonąć liczne ofiary”. Słowo „ofiary” miało jednoznaczną wymowę. O tym, że Jaruzelski nie blefuje, przekonali się trzy dni później górnicy z kopalni Wujek w Katowicach.

Do dzisiaj nie rozliczyliśmy ludzi odpowiedzialnych za zamach grudniowy. Czy to przejaw naszej narodowej bezsilności, czy może nadzwyczajnej tolerancji? A może jakaś krępująca nasze myślenie tradycja historyczna? Nie rozliczyliśmy przecież wielu spisków w naszej historii: rokoszów Zebrzydowskiego, Lubomirskiego czy Radziejowskiego, zdrajców targowickich, sprzedawczyków odpowiedzialnych za upadek powstania listopadowego czy wreszcie buntowników z maja 1926 r., którzy także – powołując się na „dobro narodu” – użyli polskiego wojska przeciw konstytucyjnym władzom Rzeczypospolitej. Jakże często Jaruzelski powoływał się na decyzje Piłsudskiego.

Rzeczywiście, trudno odmówić logiki tej argumentacji. W Warszawie stoją dwa pomniki Józefa Piłsudskiego. A przecież człowiek ten ponosi odpowiedzialność za śmierć 17 oficerów i 91 żołnierzy (10 zaginionych), którzy, dochowując przysięgi, bronili prezydenta Rzeczypospolitej i rządu polskiego. Sumienie marszałka Piłsudskiego obciążała także śmierć 164 cywilnych mieszkańców Warszawy. Wojciech Jaruzelski ponosił moralną odpowiedzialność za śmierć 40 osób, w tym 9 górników.

Rzetelne rozliczenie zamachu majowego i stanu wojennego nie miało być jakąś formą odwetu lub próbą zrównania marszałka Piłsudskiego z człowiekiem, który pod żadnym względem nie dorównywał mu formatem. Taki sumiennie przeprowadzony rachunek krzywd był koniecznością dziejową. Tylko w ten sposób mogliśmy wysłać w przyszłość ostrzeżenie adresowane do wszelkiej maści „zbawicieli Polski”, że za uwikłanie wojska polskiego w walkę przeciw własnemu narodowi i za łamanie konstytucji płaci się najwyższą cenę. Niestety, ta szansa nam przepadła. Winni odeszli nieukarani.

Niezależnie od intencji spiskowców oba zamachy – majowy i grudniowy – muszą być jednoznacznie potępione. Nie możemy zapominać, że za ich realizacją stało wielu ludzi, których nie rozliczono. W 1926 r. byli to oficerowie Wojska Polskiego zobowiązani przysięgą do lojalności wobec zwierzchnika sił zbrojnych, a w 1981 r. – 14 członków Rady Państwa pod przewodnictwem Henryka Jabłońskiego. Z tego grona tylko Ryszard Reiff zachował się przyzwoicie, głosując jako jedyny członek Rady Państwa przeciw uchwale o wprowadzeniu stanu wojennego, za co został odwołany ze stanowiska. Pozostali, podobnie jak 22 członków tzw. Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, nigdy nie stanęli przed Trybunałem Stanu. W ten sposób sami pozbawiliśmy się prawa do rozrachunku z własną historią.