Pojednanie polsko-niemieckie i łzy kanclerza

Msza w Krzyżowej sprzed 30 lat jest największym symbolem przełomu w stosunkach polsko-niemieckich.

Aktualizacja: 06.12.2019 13:35 Publikacja: 05.12.2019 21:00

Premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl podczas mszy w Krzyżowej, 12 listopada 1989 r.

Premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl podczas mszy w Krzyżowej, 12 listopada 1989 r.

Foto: dpa/pap

Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki znali się jak łyse konie, kiedy w Berlinie jeszcze stał mur, a w Polsce rządził Edward Gierek. Mimo że jeden był liderem największej na świecie partii chadeckiej, a drugi opozycyjnym wobec komunistów działaczem katolickim. W tym właśnie charakterze Mazowiecki jeździł nad Ren, zapraszany na kongresy niemieckich katolików. A przy okazji spotykał się z Kohlem, który od 1982 roku był już z kanclerzem RFN.

Herbatniki u Kohla

Tak, Mazowiecki dostępował owego zaszczytu, kiedy kanclerz o 138-kilogramowej posturze podawał mu kawę, serwując do niej dwie góry herbatników: jedną dla gościa, drugą dla siebie. Nie wiadomo, ile paczek herbatników musiał przełknąć Mazowiecki w czasie tych spotkań. Ich ilość odpowiadała jednak przysłowiowej beczce soli, cementującej przyjaźń tych panów. Na herbatniki u Kohla załapał się również niejaki Mieczysław Rakowski, ostatni komunistyczny premier PRL, który prywatnie łapał się za głowę, widząc, jak rządzą najpierw koledzy z ekipy Gierka, potem Jaruzelskiego. Rakowski objął rządy, kiedy PRL wiła się w konwulsjach agonii. Potężne zadłużenie kraju na Zachodzie pchnęło tego germanofila – co było wyjątkową rzadkością u komunistów – do złożenia wizyty w Bonn w styczniu 1989 roku. Dla ratowania dziurawego jak sito ustroju PRL zamierzał Rakowski prolongować u Kohla stare i zaciągnąć nowe kredyty. Cena – przyznanie mniejszości niemieckiej w PRL autonomii kulturowej. Było to niemal jak włożenie kopyta szatana do kościelnej kruchty. Kohl nie mógł jednak rozwiązać supła z workiem pieniędzy, ponieważ był szachowany przez twardogłowych patriotów z siostrzanej CSU, którym nie w smak było, że 40 lat od zakończenia wojny granica zachodnia Polski przebiega na Odrze i Nysie. Kohl musiał nawet storpedować swoją rewizytę w Warszawie. Podobnie jak prezydent Niemiec, który 1 września 1989, w równą, 50. rocznicę wybuchu wojny, zamierzał się spotkać już nie z Rakowskim, ale w gdańskim kościele Mariackim na uroczystościach pojednania z nietypowym polskim tercetem: Wojciechem Jaruzelskim, Lechem Wałęsą i prymasem Józefem Glempem. Równo 50 lat po wojnie komunizm w Polsce ostał się już tylko w osobie Jaruzelskiego, pierwszego prezydenta nowej, III RP. Tym bardziej że od niedawna stołek premiera w Warszawie objął pierwszy po wojnie antykomunista, dobry kolega Kohla z kongresów katolickich w RFN i uczestnik orgii herbatnikowych – Tadeusz Mazowiecki. Trzy miesiące po pierwszych wolnych wyborach 4 czerwca i porażce komunistów Jaruzelski podzielił się władzą ze zwycięską Solidarnością Wałęsy i Mazowieckiego.

Szczegóły nowej wizyty Kohla w Polsce omawiali jego doradca Horst Teltschik i pełnomocnik pierwszego niekomunistycznego polskiego premiera Mieczysław Pszon z krakowskiego „Tygodnika Powszechnego”.

W nowej konstelacji

W NRD stały jeszcze dywizje radzieckie, a Polska nadal należała do bloku radzieckiego, ale ten sypał się jak zamek z piasku. Pod wpływem wydarzeń w Polsce obywatele komunistycznego NRD pokazywali gest Kozakiewicza reżimowi Ericha Honeckera. Uciekali do RFN lub wychodzili na ulice. Kiedy Pszon i Teltschik omawiali detale pakietu finansowego dla Polski, ordynariusz Opola, bp Alfons Nossol, zaproponował podczas rewizyty Kohla odprawienie mszy pojednania z udziałem obydwu szefów rządów w Gdańsku. Kanclerz zasugerował Górę św. Anny. Kohl chciał dobrze, ale wyszło jak zwykle. Gest, zamiast zbratać, jeszcze bardziej podzielił obydwie strony. Polacy czuli się dotknięci. Akurat na Górze św. Anny lała się polska krew podczas powstań śląskich. W RFN z kolei wypędzeni podnieśli rumor. Pouczali kanclerza, że może uczestniczyć tam w mszy, ale tylko prywatnie. Jako kanclerz sankcjonowałby w ten sposób ostatecznie polską granicę na Odrze i Nysie.

W 1970 roku kanclerz Willy Brandt podpisał co prawda traktat, który zobowiązywał RFN do uznania polskiej granicy na Odrze i Nysie, ale ostateczne uregulowanie granicy odsuwał w nieokreśloną przyszłość, kiedy powstaną zjednoczone Niemcy. W RFN odezwali się jastrzębie, które sugerowały Kohlowi, by na mszę pojednania wybrał Bydgoszcz. Tam wg propagandy hitlerowskiej miało w trzecim dniu wojny 1939 roku dojść do krwawej łaźni urządzonej przez Polaków mniejszości niemieckiej.

Teltschik niemal przeniósł się z Bonn do Warszawy, gdzie prostował faux pas Kohla. Nie pierwsze zresztą, gdyż kanclerz wielokrotnie na politycznym parkiecie zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Gorbaczowa, reformatora ZSRR, porównał do Goebbelsa, a podczas wizyty prezydenta USA Ronalda Reagana na cmentarzu żołnierzy amerykańskich w Bitburgu chwycił gościa nad grobami za rękę, co odebrano jako oddanie hołdu żołnierzom SS, także leżącym na tym cmentarzu.

9 listopada 1989 r. Helmut Kohl przerwał wizytę w Polsce i przybył pod mur berli&#

9 listopada 1989 r. Helmut Kohl przerwał wizytę w Polsce i przybył pod mur berliński

pap/epa

Ster mszy pojednania w Polsce przejął biskup Nossol. Zaproponował Krzyżową, świetnie oddającą historyczną symbolikę. Miejsce było związane ze staroszlachecką meklemburską rodziną von Moltke. Tam w latach II wojny światowej hrabia Helmuth James von Moltke utworzył zalążek opozycji antynazistowskiej. Skupiała ona arystokratów, profesorów uniwersyteckich, posłów i duchownych. W latach 1942–1943 grupa zwana przez gestapo Kręgiem z Krzyżowej miała ze swojego grona wyłonić pohitlerowski rząd Niemiec. Nawiązała kontakt z krakowskim kardynałem Sapiehą, snując plany przekształcenia pohitlerowskiej Europy w konfederację narodów.

Przerwana wizyta w Polsce

9 listopada 1989 roku Helmut Kohl, niczym saudyjski król, przybył do Polski na czele 70-osobowej delegacji. Wśród niej było siedmiu ministrów, liczni biznesmeni i luminarze kultury. Przywiózł też worek z pieniędzmi. W programie było utworzenie w Warszawie Fundacji Konrada Adenauera – papierek lakmusowy nowych relacji z niekomunistyczną Polską. Wieczorem premier Mazowiecki wydawał uroczystą kolację, kiedy wybuchła polityczna „bomba”. W Berlinie runął mur. Kohl, informowany między kolejnym kęsem śledzia a pieczystego, ledwo dotrwał do końca bankietu, dosłownie połykając kolejne dania. Po kolacji zwołał nocne posiedzenie delegacji rządowej przy litrach kawy i po naradzie zarządził natychmiastowy powrót do Berlina Zachodniego. Stamtąd nakazał równie szybki powrót do Warszawy. Mazowiecki był zdumiony. Przerwanie wizyty oznaczało, że spotkanie z prezydentem Jaruzelskim nie dojdzie do skutku. Polacy nie bardzo wierzyli, że Kohl zaraz wróci. Kohl chwycił za telefon. Zadzwonił w nocy do Jaruzelskiego. Miejsce kanclerza RFN, kiedy pada mur, jest w Berlinie – powiedział. Jaruzelski nie wierzył.

Na drugi dzień rano Kohl przyleciał do Berlina. Dokładnie w chwili, kiedy przed ratuszem w Berlinie Zachodnim startowała wielotysięczna demonstracja. Kanclerz w eskorcie policyjnej dotarł tam z berlińskiego lotniska. Był tam, gdzie rozgrywała się wielka historia, mająca zakończyć podział Niemiec, ale także Europy i świata. Ale dotrzymał też słowa danego Polakom. Ku zaskoczeniu naszych władz Kohl przyleciał z powrotem do Warszawy tego samego dnia wieczorem, otoczony tą samą wielką delegacją. Ale na Okęciu dowiedział się, że dalszy lot do Opola ze względu na mgłę jest niemożliwy. Jeszcze na lotnisku wynajął dwa autobusy, wysłał członków delegacji do hotelu Marriott na dwugodzinną drzemkę, by zaraz po północy wyruszyć na Górę św. Anny. Nakryci kocami członkowie rządu, wielcy biznesmeni trzeciej gospodarki świata, „dokolebali” się polskimi busami po wyboistych drogach na czas. Od czasu do czasu przejeżdżając lasami, Kohl zarządzał przerwy, wydając przy tym komendy: „panowie na prawo, panie na lewo”. Zajazdów z toaletami przy drogach PRL jeszcze się wówczas nie dorobiła. W międzyczasie w busach przegryzano kanapki i ogórki, popijając herbatą z termosów.

Msza i łzy

W Krzyżowej Kohl dał wyraz politycznej rozwadze, ignorując okrzyki niemieckiej mniejszości „Śląsk jest nasz”. Z wielką wrażliwością dla historycznej liturgii pragnął wydarzeniu nadać taką samą rangę, jaką osiągnął gest pojednania Konrada Adenauera i Charles’a de Gaulle’a z katedry Reims w 1963 roku. I faktycznie, stały element mszy, przekazanie znaku pokoju, jak zamierzał Kohl, osiągnęło rangę gestu na miarę przełomu. Nawet jeśli wszyscy obecni odnieśli wrażenie, że potężny kanclerz, który długo nie wypuszczał ze swoich potężnych ramion szczupłego premiera Mazowieckiego, zmiażdży go. Bardziej spostrzegawczy mogli dostrzec, że po twarzy kolosa z Niemiec płynęły łzy.

W ciągu roku doszczętnie rozsypał się blok wschodni i doszło do zjednoczenia Niemiec. Pozostając pod wpływem magii mszy z Krzyżowej, katolik Kohl przeniósł relację z niekomunistyczną Polską na poziom stosunków partnerskich. Wprowadził etos moralności do polityki i stał się adwokatem interesów Polski pukającej do drzwi NATO i Unii Europejskiej. Jako kanclerz jednoczących się Niemiec wyszedł z własnego cienia i uznał ostatecznie granicę na Odrze i Nysie. Dowiódł w ten sposób, że nawet polityk może się uczyć na własnych błędach, za co okrzyknięty został mężem stanu – ostatnim, jakiego wydała Europa.

Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki znali się jak łyse konie, kiedy w Berlinie jeszcze stał mur, a w Polsce rządził Edward Gierek. Mimo że jeden był liderem największej na świecie partii chadeckiej, a drugi opozycyjnym wobec komunistów działaczem katolickim. W tym właśnie charakterze Mazowiecki jeździł nad Ren, zapraszany na kongresy niemieckich katolików. A przy okazji spotykał się z Kohlem, który od 1982 roku był już z kanclerzem RFN.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Tortury i ludobójstwo. Okrutne zbrodnie Pol Pota w Kambodży
Historia
Kobieta, która została królem Polski. Jaka była Jadwiga Andegaweńska?
Historia
Wiceprezydent, który został prezydentem. Harry Truman, część II
Historia
Fale radiowe. Tajemnice eteru, którego nie ma
Historia
Jak Churchill i Patton olali Niemcy