Liche światło słabych lamp łojowych oświetlało jedynie bramę Zamku Królewskiego i wjazdy do kilku warszawskich rezydencji. Nocny spacer po ówczesnej stolicy Królestwa Kongresowego przypominał przeprawę przez ciemny las. Nielicznym przechodniom drogę oświetlali latarnicy – chłopcy lub weterani wojenni, którzy za symboliczną opłatą szli przed przechodniem, oświetlając mu zabłoconą drogę latarenką olejową.
Spacer po mieście był dla najodważniejszych. W ponurym jesiennym mroku czaili się bezwzględni bandyci i złodzieje. Ale ciemność w mieście miała też swoje zalety: była sprzymierzeńcem spiskowców, którzy pod jej czarnym welonem już od kilku miesięcy przemykali przez miejskie zaułki na zebrania konspiracyjne w różnych zakątkach stolicy.
Jednak owej pamiętnej listopadowej nocy, 189 lat temu, ciemność nie była już im potrzebna. Choć zbliżała się śnieżyca, jakby na ich życzenie, wieczorny mrok rozświetliła pełnia księżyca. Lunarna smuga światła poprzecinała czerń parku Łazienkowskiego i kładąc się niczym promienisty kobierzec na ścieżce obok pałacu Na Wyspie, wskazywała drogę ku miejscu, gdzie miał się rozpocząć największy w XIX-wiecznej historii Polski zryw patriotyczny. Niczym w greckiej tragedii na scenie pojawił się bohater, którego historia wcześniej nie znała. Otulony w wojskowy płaszcz bez lęku zmierzał ku swemu przeznaczeniu. Któż może dzisiaj rozwikłać myśli, które nim wtedy targały? Czy przeczuwał, że jeszcze tej nocy Opatrzność uczyni go jednym z największych herosów narodowych? Czy w chłodnym listopadowym powietrzu czuł zapach prochu i krwi, która wkrótce miała się polać?
Jego zadanie wydawało się proste. Miał jedynie dać sygnał do walki. Tak mało i tak wiele. Mijając ciemne kontury pustego pałacu Na Wyspie, układał sobie słowa, które za kilka chwil miały przejść do historii jako proklamacja insurekcji narodowej. Kiedy dotarł do warszawskiej Szkoły Podchorążych, wziął głęboki oddech i zamaszyście otworzył drzwi wejściowe. Stanowczym wojskowym krokiem przeszedł korytarz i wszedł do sali, w której właśnie odbywały się zajęcia z taktyki wojskowej. To wezwanie ćwiczył w myślach wiele razy. Teraz nareszcie mógł je wypowiedzieć głośno, przyjmując przy tym dramatyczną postawę.
„Polacy! Wybiła godzina zemsty!”. Po tych słowach czas na ułamek sekundy się zatrzymał. Wysocki zdążył dostrzec w oczach swoich przyjaciół płomień i oczekiwanie na dalsze słowa. „Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów”.