Syria sprzed ponad dekady. Pochyłe szańce Krak des Chevaliers. Tajemnicza cytadela w Aleppo. Qal'at Sim'an, resztki bazyliki Szymona Słupnika na zachód od miasta. A potem skok dalej w interior w poszukiwaniu zamkniętej w kamieniu metafizyki. Tajemnicze i legendarne miasto Serdżilla. Ukryte gdzieś na płaskowyżu w trójkącie między Aleppo, Hamą i Latakią. Pośród żyznych niegdyś, a dziś pokrytych wapiennymi skałami łąk i jarów. Nie ma tu ludzi. Czasem można się natknąć na pasterza poganiającego kijem stado kóz. Nie ma lasów, nie ma pól uprawnych, nie ma pielgrzymów. Serdżilla jest martwa, i to od wielu stuleci. To jedno z tych miast Bliskiego Wschodu, gdzie zachowały się ulice, domostwa, kościoły, a nawet publiczne łaźnie; wszystko w niezłym stanie, ale bez mieszkańców. Jakby wczoraj odeszli. Ale Grecy opuścili Serdżillę 1300 lat temu. Od tej pory nikt tu nie mieszkał. Otoczone złą legendą jedno z 300 „martwych miast” przeganiało potencjalnych osiedleńców. Gdy próbowali oszukać Opatrzność, z pomocą duchom dawnych mieszkańców przychodziła natura. Trzęsienia ziemi przeganiały żywych, a ostre zimowe wiatry rozsypywały groby. Przyroda stała na straży Serdżilli i jej przedmieść przez zgoła półtora tysiąca lat. Stoi po dziś dzień i dlatego nikt tu nie próbuje zamieszkać i rzadko kto tu bywa.

Byłem na ruinach Serdżilii jeszcze przed rewolucją, zanim wojna z rodziną Asadów zepchnęła Syrię w otchłań chaosu. Frontony domów stały jak w czasach wczesnego Bizancjum. Otwory okienne, choć bez zmurszałych dawno temu drewnianych ram, wciąż były regularne. Ściany bazyliki stały nietknięte, choć po belkach stropowych nie został nawet ślad. W publicznych łaźniach instalacje wodne z wyrafinowanej ceramiki wydawały się tak doskonałe, że aż dziw brał, że nie płynie nimi woda. Wystarczyło zamknąć oczy, by usłyszeć plusk wody w basenach i brzęk srebrnej monety w skórzanych mieszkach obywateli. W ruinach spotkałem człowieka w białym burnusie, wokół którego biegała gromadka małych dzieci. Zagadnąłem go po angielsku, ale nic nie rozumiał. – Ruskij? Rozmawiasz po rosyjsku? – spytał, a widząc mój entuzjazm, szybko przeszedł z arabskiego na język Puszkina. Okazał się lekarzem z miejscowości Al-Bara, wykształconym w Moskwie. W Serdżilli był na – rzec można – rodzinnym pikniku, zważywszy na obecność żony, dzieci i kosza wiktuałów. Na chwilę się dosiadłem. – Wiesz, co się tu stało? – zagadnął. – Kiedy i dlaczego odeszli ludzie? – Nie mam pojęcia – odpowiedziałem. – Słyszałeś o dżumie Justyniana? – Coś niecoś obiło mi się o uszy – odparłem. – Tu żyli ludzie mówiący po grecku. Osiedlili się tu w czasach Seleucydów, którzy zawładnęli Syrią po wyprawach Aleksandra. Najpierw ich królowie budowali duże miasta: Antiochię, Seleukię, Apameę, Laodyceę, czyli dzisiejszą Latakię. Potem, za Bizancjum, powstawały mniejsze miasta. Cały ten teren był intensywnie urbanizowany i bardzo zamożny. Ludzie uprawiali winorośl, zboże i oliwki. Budowali kościoły i mieli swoich świętych. Język Chrystusa – aramejski – został zastąpiony greckim, językiem ewangelistów. I wszystko było w najlepszym porządku, cywilizacja kroczyła wielkimi krokami naprzód, aż przyszła katastrofa. Nie wiadomo, gdzie miała swój początek. W Etiopii bądź Egipcie. Nie ma to zresztą znaczenia. Najpierw padły szczury. Potem pchły, które dotarły tu ze zbożem, zaatakowały ludzi. Zaczęła się dżuma. W Bizancjum rządził wielki cesarz, genialny Justynian, ale i on nie potrafił niczemu zaradzić. Ludzie marli jak muchy, a epidemia powracała co roku. Zaczęła się w 541 r., zabierając 40 proc. populacji stolicy i jedną czwartą mieszkańców basenu Morza Śródziemnego. Przez kolejne półtora stulecia wracała wielokrotnie. Szacuje się, że w sumie spowodowała śmierć ponad 100 mln ludzi na całym świecie… To dżuma wyludniła Serdżillę i wszystkie miasta płaskowyżu. Z tętniących życiem ośrodków zostały małe i zabiedzone społeczności, które Arabowie wypędzili z Syrii jak gromady sprawców zarazy, szczurów. Ale sami nie zdecydowali się tu osiedlić. Uznali te miasta za przeklęte i martwe. Potępione przez Boga na wieki. Dlatego nikt tu nie mieszka. Nikt tu nie bywa. Wszystkie te ruiny są wiekuistą pamiątką potępienia. Dowodem na realność piekła i szatana. Ludzie mieli prawo się bać, że dżuma wyjdzie kiedyś z grobów jej ofiar, powróci i zabije nas wszystkich. Ale ja nie wiem, czy to możliwe… Czy możliwa jest kolejna apokalipsa na ziemi, która tyle doświadczyła? Może to tylko przesądy?

Skończył swoją opowieść, a ja poszedłem myszkować po ruinach. Szukałem jakichś śladów po ludziach, ale niczego nie znalazłem. Ci, których oszczędziły epidemie, zabrali ze sobą wszystko prócz strachu. Ten wciąż panuje w gruzach Serdżilli jak za czasów Justyniana i kalifów. Ostatnio wcielił się w Anioła Wojny i gnębi cały kraj jak niegdyś dżuma. Często marzę, żeby tam wrócić, ale paraliżuje mnie strach, nieodrodny towarzysz człowieka.